Duże gry to zazwyczaj synonim dobroci, pełnego pudła i ogólnie wysokiej ceny. Jeszcze lepiej, gdy w jednym pudle dostajemy wszystkie dodatki i nie musimy się martwić, że coś nam umknie. W Glen More II: Kroniki jako szkocki władca będziemy rozbudowywać nasze kafelkowe imperium i walczyć o wpływy w akompaniamencie płynącej, szkockiej whisky.
Glen More II: Kroniki od wydawnictwa Rebel to ogromne pudło mieszczące masę komponentów i obiecujące tonę re grywalności. Wcielamy się w szkockich naczelników i staramy się poprowadzić nasz klan ku lepszej przyszłości. Maksymalnie czterech graczy podczas będzie dobierało kafelki z toru i rozbudowywało swoje włości o nowe budynki. Musimy zarezerwować sobie około półtorej godziny, chociaż rozgrywka z dodatkami może nam zająć trochę więcej czasu. W pierwszym odczuciu brzmi jak Carcassone, ale niech was to nie zwiedzie, bo kilka sprytnych patentów Glen More II ma. Nie ma się co przywiązywać do kolejności, bo to zawsze ostatni będzie przeprowadzał swoje akcje, a dołożony kafelek aktywuje wszystkie okoliczne płytki! Wszystkie nasze działania mają na celu zdobycie punktów, a samo punktowanie do prostych i banalnych nie należy. Na deser w pudełku znajdziemy osiem kronik, czyli dodatków większych i mniejszych zmieniających grę podstawową. Pościgamy się statkiem, zdobędziemy wzgórza lub większy nacisk położymy na produkcję beczułek z whisky. Kto by przypuszczał, że Szkocja będzie tak ciekawa, a układanie kafelków aż tak wciągnie?
W kilku słowach, jak gramy?
Po przygotowaniu rozgrywki i rozdaniu początkowych monetek sprawdzamy, kto jest ostatnim graczem na torze z kafelkami. W Glen More nie ma jednej, określonej kolejności wykonywania tur. Gracz, który jest najdalej rozpatruje swoją turę, więc może się tak zdarzyć, że zrobi ich dwie lub trzy, zanim kolejka przejdzie do innej osoby. W dowolnym momencie swojej tury mamy też możliwość skorzystania z akcji handlu. Pozwala na sprzedaż lub kupno surowców, o ile na torze jest na to miejsce.
W swoim ruchu musimy się przemieścić i zabrać jeden z kafelków. Jeśli jest to kafel budynku musimy opłacić jego koszt i dołożyć do naszych włości. Miejsce, w którym układamy kafel musi sąsiadować z naszym ludzikiem. Jeżeli chodzi o sąsiadowanie, to standardowo mamy kierunki świata oraz co interesujące liczymy też pola na ukos. Następnie aktywujemy wyłożony kafelek i wszystkie sąsiadujące płytki. Możemy dostać różnorakie surowce, punkty lub możliwości zapunktowania. Niektóre kafelki mają możliwość nadbudowy innych kafli. W grze występują też miejsca powiązane z kartami, które dostarczą bonusów oraz są jednym z warunków punktowania.
Jeżeli weźmiemy kafelek postaci nie dokładamy go do naszych zasobów, a przenosimy naszą uwagę na planszę klanów. Umieszczamy jeden z naszych znaczników na wybranym polu, opłacając koszt dotarcia. Liczmy drogi z monetami od pola startowego lub dowolnego pola, na którym znajduje się inny znacznik klanu. Wszystkie kafelki, przez które przeszli wszyscy gracze zostają odrzucone i dokładamy z pierwszego wolnego stosu nowe. Jeżeli stos się wyczerpie przerywamy grę i rozpoczynamy punktowanie. Zbieramy punkty w czterech kategoriach, porównując się do gracza, który spełnił dany warunek najsłabiej. Na koniec gry sprawdzamy ilość kafli i znowu porównujemy się do gracza, który zebrał ich najmniej. Za każdy nadmiarowy dostajemy minusowe punkty. Zwycięża gracz, który uzbierał najwięcej punktów.
Wykonanie
Glen More II jest świetnie wydaną grą. Po rozpakowaniu pudełka od razu widać, że insert ktoś fajnie przemyślał. Szkoda, że nie ma dedykowanych miejsc na zasoby i muszą leżeć w woreczkach, ale i tak jest dobrze. Do gry mamy dołączone arkusze naklejek na surowce – samo ich przyklejanie zajęło mi tyle, co jedna pełna rozgrywka, ale wrażenie na stole robią odpowiednie. Kafle są grube i po masie rozgrywek nadal nie widzę po nich śladów jakiegoś większego zużycia. Zawartość i jakość wykonania jest adekwatna do ceny w sklepach. Nie podobają mi się znaczniki klanów, które przy tak wypasionym wydaniu wyglądają dość biednie.
Wrażenia
Glen More II to gra o dużym pudełku i jeszcze lepszej mechanice. To jeden z takich tytułów, których nie sposób polubić. Zasady są proste, a jednocześnie mają w sobie sporo głębi i zostawiają duże pole do kombinowania. Większość osób zaczynało swoją przygodę z planszówkami od Carcassonne, więc gry kafelkowe ma się we krwi. Sam mam do nich sentyment i bardzo lubię wszelakie dobre gry z kafelkami, a Glen More II na pewno będzie miało swoje miejsce na podium w moim prywatnym rankingu. Gra jest po prostu dobra i warta poznania.
Glen More II urzekło mnie prostą mechaniką budowania naszych włości. Widzimy cały tor pełne różnych kafelków i w zasadzie możemy dobrać każdy, o ile jesteśmy w stanie opłacić jego koszt. Czasami mocne wysforowanie się do przodu po wymarzony kafelek może spowodować, że przeciwnicy w tym czasie zdobędą dwa-trzy nowe. Prosta zasada, że aktualnie rundę rozgrywka ostatni gracz na torze działa wyśmienicie. Jest prosta w swoich założeniach, ale nie ma zbyt wielu gier, które z niej korzystają. Nowe kafelki rozkręcają kolejne kombosy i dają nam sporo różnych dóbr, o ile mamy je, gdzie dołożyć. Tylko co nas może powstrzymać przed dobieraniem chorych ilości kafelków i budowanie największego miasta? Ano na koniec gry jest taki tyci, tyci straszak w postaci ujemnych punktów za zbyt dużą liczbę kafli w porównaniu do gracza posiadającego ich najmniej. Przez to cały misterny plan leci i musimy uważać i oszacować, czy faktycznie ten kafelek jest taki dobry, czy może nie lepiej skupić się na kilku najważniejszych kręcących solidne punktowe kombo co rundę? W zasadzie pod koniec rozgrywki zdarzają się momenty, w których kafelki bierzemy trochę na siłę i szukamy postaci, które nie powiększają naszej mapki albo budujemy się do góry, czyli ulepszamy nasze włości. Ilość w Glen More nie wygra z jakością dobieranych kafelków.
Po dobraniu kafelka kolejnym kapitalnym mechanizmem jest budowanie naszego silniczka. To serce każdej rozgrywki w Glen More II. Co nam po wielu kaflach, które nie współgrają ze sobą i nie dostarczają punktów. Najpierw musimy pilnować, czy mamy człowieka w odpowiednim miejscu i jesteśmy w stanie ułożyć kafelki tam, gdzie mamy taką potrzebę. Umiejscowienie kafelka jest bardzo ważne, ponieważ od tego może zależeć, ile razy go aktywujemy. Aktywacja to kolejna ciekawostka w grze, która poraża prostotą, a jednocześnie potrafi przyprawić nas o ból głowy. Używanie wszystkich kafli dookoła świeżo zbudowanego to jak układanie puzzli i obserwowanie, które miejsce da nam najwięcej korzyści. Musimy planować, liczyć i przewidywać. Całość to bajka i prawdziwa uczta dla fanów optymalizacji i dobrego kombinowania. Biorąc taki tartak nie tylko wyciśniemy z niego drzewo, ale okoliczna farma da nam pszenicę, jakaś destylarnia pozwoli zrobić to na whisky, a może jeszcze inny kafel pozwoli wrócić ludźmi do zamku, bo zbliża się punktowanie i trzeba o to zadbać. Bardzo lubię takie rozwijające się akcję, które z pozoru proste dostarczają wielu mniejszych możliwości i popychają rozgrywkę mocno do przodu.
Będziemy popełniać błędy, ale gra sama w sobie nas za to nie karze. Dołożyliśmy zbędny kafelek, którego już nie aktywujemy. Trudno, może uda się go jakoś pozbyć. Często będziemy pluć sobie w brodę przez nieoptymalny ruch i zmarnowanie części surowców, ponieważ nie zawsze możemy coś z nimi zrobić. I takie jest piękno Glen More – chce się w to grać i szukać kolejnych dróg i ścieżek, które mogą nam lepiej zagrać.
Podoba mi się różnorodność kafli i mnogość strategii. Są partie, gdzie będziemy dużo budować, aż do rozpalenia jakiegoś fajnego kombosa przerabiającego zasoby na punkty. Często będziemy się też interesować kafelkami postaci, które zapewnią nam sowite bonusy. Szkoccy przedstawiciele będą nam potrzebni do poruszania się po planszy klanów, która jest swoistą grą w grze. Są pola, które dają solidnego kopa ekonomicznego na start, a także takie, które pozwalają od razu punktować. Ogólnie plansza klanów może być niezłą alternatywą i pomysłem na rozgrywkę. Ma dużo możliwości i jesteśmy w stanie wycisnąć z niej solidny worek z punktami. Wspomnę tutaj tylko o malutkim mankamencie, który doprowadzał mnie do rozpaczy. Zasady gry są proste, ale wytłumaczenia każdego z pól na planszy klanów przed rozgrywką przyprawia mnie o rozpacz. Żeby móc rywalizować na równym poziomie każdy powinien znać możliwości i bonusy płynące z zajmowania konkretnych pól. Gra nie ułatwia sprawy, ikon jest dużo, a instrukcja nie ma czytelnego podsumowania z obrazkami. Jest za to ściana tekstu i trzeba szukać nazwy pola. Osobiście jestem wzrokowcem i grafika przemawia do mnie bardziej. Karta pomocy bardzo by się przydała, ale niestety niby wydanie premium, a nikt o tym nie pomyślał.
Dość ciekawie działa też punktowania rund. Porównujemy się do gracza najsłabiej spełniającego każde kryterium i zdobywamy punkty zgodnie z tabelką jak bardziej spełniliśmy dany warunek. Proste – jeszcze jak, a działa świetnie. Nie wystarczy mieć na uwadze tylko swojego poletka, musimy się także interesować poczynaniami przeciwników. Tylko z drugiej strony, grając w pełnym składzie zwyczajnie nie ma na to czasu i zbytnich chęci, żeby na bieżąco przeliczać i podsumowywać aktualny stan. Można, ale tura gracza ciągnęła by się niemiłosiernie a często i tak punktowanie odpali się dość niespodziewanie. Co innego jest w grze dwuosobowej, gdzie przeciwnik jest tylko jeden i łatwiej jest nad tym zapanować. Tutaj rozgrywki często urastają do rangi taktycznych wojen w Szkocji i rzeczywiście zdarzało mi się pilnować każdego ruchu przeciwnika i szukać dobrych kontr na jego poczynania.
Jeżeli chodzi o skalowanie, to mamy kolejny prosty i dobrze działający mechanizm – kostkę, która wciela się w rolę wirtualnego gracza i wyznacza nam kafelek do odrzucenia. Dzięki temu nas pieszczotliwie nazywany Kostek, może skracać nam rozgrywkę. W pełnym składzie raczej nie warto z niego korzystać. Tak czy inaczej, przy mniejszej liczbie osób działa przyzwoicie i wprowadza element nieprzewidywalności.
Regrywalność Glen More jest ogromna. Podoba mi się także modułowość gry, gdzie każdą rozgrywkę możemy skroić na własne potrzeby i dostosować preferencje. Chcemy coś prostszego, gramy czystą podstawkę. Szukamy nutki innowacji, dorzucamy statki. Chcemy dużego kolosa, więc wybieramy moduł z postarzaniem whisky. Gra oferuje osiem dodatków, zwanych kronikami. Jak to w życiu bywa, są lepsze i gorsze, ale nie sposób im odmówić ciekawych mechanik i świeżości, którą wprowadzają. Nierzadko wiele z nich trafiłoby do sprzedaży w odrębnych pudełkach, więc to dodatkowy plus, że mamy je już teraz. Bez nich gra kosztowałaby zdecydowanie za dużo, ale patrząc na ilość i jakość wydania, bez wahania nowe Glen More się broni.
Moje ulubione to dwie pierwsze, które nie zmieniają gry, a nie wyobrażam sobie już gry podstawowej bez nich. Statki są mega klimatyczne i pływają sobie wokół stołu, zgraniając bonusy. Wzgórze to w zasadzie mini dodatek z jedną figurką, która robi trochę za próg zwalniający – albo zapłacimy surowiec i możemy przejść dalej albo stajemy na szczycie, tracimy cenny ruch, ale zgarniamy pulę surowców. Z pozoru banalna decyzja w późniejszym etapie gry urasta do strategicznych rozmiarów i jeszcze bardziej trzeba brać to pod uwagę. Inne kroniki bardziej zmieniają grę i wprowadzają nutkę innowacji – każda ma w sobie coś ciekawego i wartego je poznać.
Podsumowanie
Glen More 2: Kroniki jest świetnym przykładem, jak powinna wyglądać dobra gra. Dostajemy doszlifowany produkt, który zawiera masę dodatków i zapewne godziny niezapomnianych rozgrywek. Mechanicznie wszystko zostało przemyślane i wypieszczone, a prosta rozgrywka wciąga i pozwala poczuć satysfakcję po zakończonej partii. Gra jest ciekawa i możemy ją dostosować do naszych preferencji, wyciągając ulubioną kronikę, która rozwinie wersję podstawową. Dla fanów whisky, Szkocji i dobrych gier euro pozycja obowiązkowa. Jedna z moim ulubionych gier kafelkowych i mocny top gier w ogóle.
[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Rebel za wysłanie gry do recenzji. Nie miało to wpływu na zawarte tu opinie.
Brak komentarzy