Jedi: Upadły Zakon to pierwsza gra od naprawdę wielu lat skierowana tylko do jednego gracza. Została stworzona przez Respawn Entertainment, twórców takich gorących ciasteczek jak Titanfall oraz Apex Legends. Rodzi to niestety pewne problemy.

I to nie dlatego, że Respawn Entertainment jest niezbyt dobry twórcą gier. Jest bardzo dobry i skuteczny, zwłaszcza że tworzy pod skrzydłami Electronic Arts, co wcale nie jest takie proste. Wystarczy wspomnieć BioWare i Anthem. Zresztą Electronic Arts nie lubi gier single player, więc można potraktować Jedi: Upadły Zakon jako projekt pilotażowy – czy warto będzie w przyszłości brnąć w tego typu tytuły?

Całą grę ukończyliśmy na LIVE na naszym kanale YouTube! Zapraszam do subskrybowania kanału (oraz obejrzenia dokładnie intro)

YouTube player

 

Subskrybuj nasz kanał na YouTube

Grę rozpoczynamy niestandardowo, bo bez legendarnych przewijanych napisów. Zaraz po rozpoczęciu zabawy usłyszymy wyjątkowo skoczny i totalnie nieklimatyczny raps stworzony przez jakiegoś wyjątkowo nawalonego przyprawami zbira z zewnętrznych rubieży. Następnie w ramach prologu poznamy naszego głównego bohatera oraz tło fabularne. Jest nim Cal Kestis, padawan który szczęśliwie przetrwał rozkaz 66. Ukrywa się on na jakiejś zapomnianej przez imperatora planecie złomowisku, gdzie stara się przetrwać nie wadząc imperium. Oczywiście zawadzi i przez to będzie musiał uciekać z planety i pozna swoich nowych towarzyszy na statku modliszka oraz misję o której nie będę tutaj pisać, bo fabuła jest najmocniejszym elementem gry, nawet jeżeli pozostałe elementy kuleją.

Poznajcie Cala. Niezbyt bystry z twarzy? To by się zgadzało …

Oprócz początkowego rapsu, to gra posiada bardzo wyczuwalny klimat Gwiezdnych Wojen. Niestety brakowało mi kultowej muzyki Johna Williamsa, prawdopodobnie problem leżał gdzieś w licencji, bo w Battlefront 2 ciągle słuchaliśmy znanych nam kawałków i cudownie komponowały się w klimat gry. Twórcy tworząc świat gry wyraźnie chcieli nawiązać do okresu przejściowego po wojnach klonów. Będziemy zaczynać na planecie będącej olbrzymim złomowiskiem, a w tle zobaczymy niszczyciele klonów klasy Venator. Potem nawet zwiedzimy jego wrak, a na Kashyyyk znajdziemy wiele artefaktów po wojnie klonów. Rebelianci będą używać sypiących się już kanonierek (jeszcze nie posiadali myśliwców typu x-wing), a oprócz imperium, obywateli będą terroryzować inkwizytorzy i gwardia śmierci, której naczelnym celem będzie odnalezienie i wybicie Jedi którzy przetrwali rozkaz 66. Świat jest niesamowicie spójny i sam sobą opowiada historię – o istotach które próbują przetrwać, o walce z imperium, o powolnym leczeniu się galaktyki z wojen klonów. Perfekcyjnie.

Czasem Cal będzie mógł podsłuchać inne postacie usilnie przy tym pokazując inteligencję na swojej twarzy. Bez szans.

Największą wadą wątku fabularnego są same postacie. Cal Kestis jest padawanem, ukończył jednak podstawowe szkolenie, jednak by ukrywać się przed inkwizytorami postanowił odciąć się od mocy zachowując tylko szczątkowe umiejętności. Będzie to istotnym elementem metroidvani, ale o tym napiszę za chwilę. Gra będzie oferować także do znalezienia naprawdę wiele znajdziek, które będą pochowane podobnie jak to był np. w God of War. Jedną z mocy Cala, której nie będzie musiał sobie przypominać jest echo, dzięki czemu będzie mógł dowiadywać się nutek przeszłości ze znajdowanych tu i tam przedmiotów. Dodatkowo z Calem będzie podróżować ciekawski robocik BD-1, który także będzie mógł skanować przedmioty i przez to odkrywać przed nami karty świata gry. Fani Gwiezdnych Wojen znajdą tutaj wiele ciekawego lore.

Gra ma miejscami mocne momenty, jak wspinanie się po brodzie AT-AT. On pływał? A może to kamuflaż? Kto próbuje kamuflować kilkudziesięciometrowego super głośnego robota?

Mimo że gra oferuje ledwie parę planet, to za pomocą mechanik metroidvani będzie sztucznie przedłużana. Nie mam nic do tego, jestem fanem tego typu rozwiązań, ale nigdy nie spodziewałem się, że można to rozwinąć do tak olbrzymiego poziomu. Cal będzie odblokowywać dziesiątki umiejętności nie tylko sobie, ale także dla robocika. Będzie to hakowanie drzwi, hakowanie skrzynek, przyciągnięcie, popchnięcie, aparat tlenowy, zjeżdżanie na linie, wjeżdżanie na linie (oddzielnie!!!), bieganie po ścianach oraz podwójny skok. Najgorsze jest to, że podwójny skok odblokujemy prawie najpóźniej ze wszystkich umiejętności, a przez całą grę będziemy znajdować miejsca, gdzie nie damy rady doskoczyć, będzie brakować nam dosłownie centymetrów. Strasznie mnie to irytowało, zwłaszcza że lubię tego typu gry odkrywać w 100%, a przez taką konstrukcję trzeba było ciągle latać między planetami, a żeby zdobyć 100% należało zrobić jeszcze jeden powrót kiedy zdobędziemy wszystkie umiejętności Cala i BD-1.

Niektóre zagadki sprawiają że człowiek się zastanawiam nad sensem istnienia. Na powyższym obrazku należy trafić ognistym zniczem w tamte o korzenie. Nie ma celownika, a Cal rzuca za każdym razem inaczej. Czyste szczęście.

Kolejny mankamentem, który doprowadza mnie po prostu do szału, to źle zaprojektowana soulsowa walka. Grając na poziomie trudności Mistrz Jedi (trzeci z czterech), miałem olbrzymie problemy z wykonywaniem uników oraz perfekcyjnych bloków. O ile na początku gry wchodziły aż miło, to od pewnego momentu miałem wrażenie, że żeby perfekcyjnie sparować, musiałem wcisnąć przycisk bloku tuż przed atakiem wroga (użyć swojej własnej mocy?). Nie było to zresztą trudne, bo wrogowie są do bólu schematyczni, nawet Inkwizytorzy mają cztery ataki które wykonują przewidywanie (np. w zależności od odległości). Nie dawało to jednak radości.

AT-ST to kawał a nie boss – wystarczy odbijać rakiety które lecą baaaardzo wolno

I tutaj czuć brak doświadczenia Respawn Entertainment w tworzeniu gier z modelem walki w zwarciu. O ile strzelanie robią boskie (o boziu Titanfall <3), to już niektóre elementy walki doprowadzały mnie do potrzeby rwania włosów (ale nie mam włosów więc hehe): parowanie, uniki, targetowanie które ciągle zrywało mimo że wróg był dalej w zasięgu widzenia czy też wyjątkowo irytujące walki z wieloma wrogami, albo szarżowanie. Cal posiada umiejętność doskoku do wroga, i wierzcie lub nie, dziesiątki razy lądował on z boku wroga zamiast szarżować na niego, mimo że wróg stał w miejscu. Co ciekawe, kiedy przeciwnik się poruszał, to prawie zawsze udawało mu się trafić. O co tutaj chodzi? Kolejny raz próbowano zrobić soulsową walkę i kolejny raz zrobiono to nieporadnie.

Walki na miecze świetlne to mocne kawałki gry. Szkoda że jest ich tak mało.

Walk na miecze świetlne nie ma wcale, można je policzyć na palcach obu dłoni i ograniczają się tylko do walki z bossami. To nie jest Jedi Academy. Z drugiej jednak strony, same walki z bossami są cudowne. O ile AT-ST był żałosny, bo wystarczyło odpychać rakiety, to już walka z inkwizytorami na miecze świetlne to klimatyczne dzieło sztuki. Parowanie, uniki, rzucanie mieczem, używanie umiejętności jedi. Dlatego warto zagrać w Jedi: Upadły Zakon. Chociaż nie umywają się nawet do bossów z serii Dark Souls czy nawet The Surge 2, to i tak potrafią dać w kość. Kiedy już nauczyłem się, w jaki sposób twórcy spieprzyli walkę, nie miałem problemów z wykorzystywaniem tego.

Kashyyyk wyjątkowo wyróżnia się urodą, jednak jak spojrzycie np. na liście po prawej to zapłaczecie.

Graficznie także gra mnie rozczarowała. Grałem na Playstation 4 i przez większość czasu gra była po prostu brzydka. Brzydkie tekstury, brzydkie modele postaci oraz wrogów. Do tego oświetlenie było straszne. W niektórych miejscach specjalnie zaprojektowano w taki sposób, żeby trzeba było przechodzić przez mrok, ale są i miejsca gdzie musieliśmy walczyć z wrogami w praktycznie całkowitej ciemności. Nawet zmienianie jasności gry oraz telewizora nie pomagało – sprawiało że rozgrywka była biała, a nie widoczna.

Czasem będziemy musieli walczyć w bardzo mrocznych miejscach. Gra posiada zepsute oświetlenie przez co czasami jest zbyt jasno i czasami zbyt mrocznie.

Miejscami jednak grafika mnie zachwyciła. Bardzo mi się podobały widoki pod wodą i gra świateł jaką wtedy mogłem zobaczyć. Odbijające się promienie przez wrak zatopionej kanonierki klonów czy też odnalezienie czołga droidów powodowało że wciągałem powietrze z zachwytu. Ogólnie Kashyyyk – zielona planeta Wookie, gdzie będziemy się wspinać na naprawdę duże drzewo zrobiła mnie duże wrażenie w makroskali. Przyglądając się jednak widziałem nieostre tekstury i brzydkie modele. Można było zrobić to lepiej.

 

Podsumowanie

Można było zrobić to dużo lepiej. Zabrakło testów albo funduszy. Klimat Gwiezdnych Wojen jest odczuwalny, ale sama rozgrywka nie daje wiele satysfakcji i przyjemności.
Ocena Końcowa 5.0
Pros
- Wyczuwalny klimat gwiezdnych wojen
- Walka mieczem świetlnym i mocami Jedi daje radę przez większość czasu
- sympatyczny robocik
- świetne walki z bossami
- dziesiątki sekretów oraz znajdziek odsłaniających nam lore świata gry i gwiezdnych wojen
-
Cons
- Grafika odstaje od dzisiejszych standardów
- soulsowa walka, jak zwykle źle przeniesiona (uniki, parowanie, okna ataku)
- oświetlenie pomieszczeń
- mdła postać Cala
- późno odblokowywany double jump
- metroidvania sztucznie przedłuża rozgrywkę

Brak komentarzy

Zostaw Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Poprzednio „Klinika Okultystyczna” – z przymrużeniem oka o demonach i innych straszydłach
Następny Sprytny Lisek - Recenzja - Marysia! Nie oszukuj!