Nikt nie zna szczegółów. Nikt nie wie dokładnie. Niemniej na mieście chodzą słuchy… chodzą słuchy, że Jokera wypisali z Arkham Asylum. Mniej więcej tak zaczyna się ta mroczna, brudna opowieść. Bo też komiks Joker nie jest czytadłem o superbohaterach. To raczej gatunek noir z atmosferą tak gęstą, że można by na niej zawiesić siekierę.
Za scenariusz wziął się Brian Azzarello, znany przede wszystkim ze swojej serii 100 Naboi. Trzeba przyznać, że odwalił kawał dobrej roboty, bo rzecz broni się przede wszystkim kompozycją. Przez nią rozumiem zaś ciekawe, kontrastujące ze sobą postacie, zrównoważone tempo akcji, niebanalne dialogi i przede wszystkim to, jak wszystkie te elementy ze sobą współgrają. Kolory dobrała Patricia Mulvihill, zaś za szkice zabrał się Lee Bermejo. Ten ostatni nakładał też tusz razem z Mickiem Gray’em. I muszę przyznać, że to robota Gray’a znacznie bardziej przypadła mi do gustu, zaś mieszanie stylów obu artystów wyszło dosyć średnio.
Komiks Joker – bohater niczym z Fight clubu
Historię powrotu Jokera do Arkham poznajemy oczami Jonny’ego Frosta. To chłopaczyna, który został wysłany przez swoich przełożonych, by odebrać psychopatę z azylu dla obłąkanych. Od tego momentu nie przestanie podążać za swoim nowym mentorem, a jego relacja z nim od razu przywodzi na myśl przyjaźń głównego bohatera Fight clubu z 1999 roku z Tylerem Durdenem.
Trzeba przyznać, że oboje są też siebie warci. Frost to facet po pięciu wyrokach. Obiecał sobie, że szósty raz do kicia nie trafi. Jakiś czas temu podpisał papiery rozwodowe, przehandlowując byłej partnerce swój podpis za możliwość podwózki do miasta. Łatwo sobie wyobrazić, jaki to typ. Bo też wielcy gangsterzy nie odsiadują po pięć wyroków. Za co mógł je dostać? Za wandalizm, niepłacenie alimentów, bójkę po pijaku? Frost decyduje się ruszyć po Jokera, gdy wszyscy inni trzęsą portkami, ponieważ nie ma już nic do stracenia. Nie to, żeby nie czuł strachu. Tak naprawdę to tchórz, jednak jest zbyt głupi, by rozpoznać prawdziwe zagrożenie. A gdy ono nie jest bezpośrednio przed nim, nie rzuca mu się w oczy, pozwala sobie na dekadencję i marazm.
Jokerowi zaś tylko w to graj. Ten antybohater z tego właśnie komiksu ma w sobie wiele z Jokera z 2019 roku. To upadły gangster, który najlepiej czuję się właśnie w towarzystwie innych upadłych ludzi. Nie, temu Jokerowi daleko do wizjonera z Mrocznego Rycerza z 2008. Nie ma w nim gracji, finezji czy potrzeby pewnej moralnej wyższości. Bez skrupułów zabija niewinnych. Pozwala sobie szastać ludzkim życiem na lewo i prawo. A gdy robi się gorąco, nie wstydzi się ucieczki bez zerkania za siebie. Nic więc dziwnego, że chętnie przyjmuje Frosta na swojego akolitę.
Mroczne klimaty noir
Mogłoby się wydawać, że komiksy spod znaczka DC muszą traktować o walce dobra ze złem. Bohaterów z rzezimieszkami. Prawa z bezprawiem. W komiksie Joker jest inaczej. Tu praktycznie nie ma Batmana. Nie ma dobrych kolesi. Ani nawet neutralnych. Niemal wszystkie przedstawione tu postacie to złoczyńcy. Joker dokonuje na nich swojej gorzkiej wendetty. Jest zły, że w czasie jego nieobecności bossowie rozdzielili między siebie jego wpływy. A przynajmniej to oficjalna wersja. Ta nieoficjalna – gnieżdżąca się gdzieś na granicy interpretacji – traktuje o tym, że Joker nie był w stanie wytrzymać tego, co się stało. Bo jakże to tak? Trafia do zakładu psychiatrycznego, wypada z gry, a życie płynie dalej? Dlaczego nikt o nim nie pamięta? Dlaczego ludzie nie skandują jego imienia, nie traktują jak legendy? Joker jest przerażony wizją porażki, która objawia mu się poprzez zachowanie status quo, niezmienionego stanu rzeczy. Teraz postara się, by świat zadrżał. Jeśli dotąd nie pozostawił po sobie trwałego śladu, tym razem postara się o zostawienie na Gotham krwawej blizny.
Na kolejnych stronach komiksu czytelnicy zobaczą więc, jak Joker konfrontuje się z innymi miejskimi oprychami, także znanymi fanom Batmana. Czasem będzie to krwawa rzeź, innym razem napięte negocjacje czy zastraszenia. Zaskakująco dużo w tym wszystkim prawdy. Dużo realizmu, żadnego odwoływania się do wzniosłych idei czy szelmowskich zagadek. Joker wydaje się w tym wszystkim bardzo ludzki. Bardzo zrozumiały. Przynajmniej oczami Frosta. My zaś chętnie wierzymy w jego interpretację rzeczywistości.
Schodami w dół
Joker w swojej zemście posuwa się do coraz podlejszych czynów, ciągnąc ze sobą Jonny’ego. W pewnym momencie chłopak wie, że jego marzenia o rządzeniu miastem i byciu prawą ręką szalonego szefa mafii to tylko mrzonki. Tak naprawdę nie chcę być w miejscu, w którym się znalazł. Chwilowa adrenalina i nagły skok poczucia własnej wartości gdzieś się ulatniają. Pozostaje za to świr z emocjonalną huśtawką nastrojów i jego banda akolitów, od której trudno się odłączyć.
Jednym z moich ulubionych momentów jest ten, w którym chłopak zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę. Siedzi przed Jokerem w zapyziałej kamienicy, niepewny tego, co zaraz się stanie. Czy bandzior odstrzeli mu łeb? Czy szykuje mu w głowie jakąś inną, bolesną śmierć? Tak się jednak nie dzieje, a nasz tytułowy antybohater zdradza Jonny’emu część prawdy o sobie. Wszak zostało już napisane, że Joker najchętniej przystaje z ludźmi upadłymi, jak on sam.
Komiks Joker – koniec mafijnych porachunków
Do całej tej opowieści Batman włącza się na samym końcu. Nie jest też postacią bez skazy, herosem ze stajni DC. Wręcz przeciwnie. Spoglądając na niego oczami Frosta i Jokera widzimy jeszcze większego łachudrę niż cała reszta. Bo też Batman do tej pory patrzył na to wszystko z boku. Pozwalał, bo Joker nieco pozmieniał w mieście. Zmienił układ sił. Przetasował talię. Choć mroczny rycerz nie zabija bezpośrednio, z pewnością pozwalał do tej pory na to, by inni radośnie się zabijali. Czekał. Teraz zaś nadchodzi. Gdy sytuacja stała się na tyle rozpaczliwa, że został wezwany.
Ostatnie z kart komiksu przedstawiają ten groteskowy pojedynek między Jokerem i Batmanem. Oglądając go na własne oczy, Frost nie może powstrzymać śmiechu. Śmieje się prawie do samego końca. I jest to śmiech Jokera. Śmiech pozbawiony wesołości, obłąkańczy, ostry jak żyletki.
Komiks Joker to jedno z tych małych arcydzieł współczesnego komiksu, do którego wielcy twórcy pokroju DC czy Marvela dojrzeli dopiero niedawno. A przynajmniej stosunkowo niedawno, biorąc pod uwagę długą historię komiksów. To plugawa, obrzydliwa historia, którą warto przeczytać. Dopieszczona i dopracowana w każdym calu.
A jeśli jesteście spragnienie recenzji innych komiksów, sprawdźcie koniecznie: WIEDŹMIŃSKIE KOMIKSY – RECENZJA – PRZEGLĄD HISTORII O GERALCIE Z RIVII.
Brak komentarzy