Gry spod szyldu kostki i ołówka ostatnio rozpychają się na rynku. Lost Cities: Gra kościana to gra jednego z najbardziej rozpoznawalnych projektantów gier. Rainer Knizia co rusz zaskakuje nas kolejną mniej lub bardziej udaną pozycją. Jak wyszło tym razem? Warto porzucać kostkami, czy lepiej trzymać się z daleka?
Na początek kilka informacji technicznych. Lost Cities: Gra kościana jest przeznaczona maksymalnie dla pięciu graczy w wieku od ośmiu lat. Rozgrywka powinna się zamknąć w około trzydzieści minut, ale sporo zależy od prędkości myślenia graczy. Gra jest do kupienia za około pięćdziesiąt złotych.
TEMATYKA
Lost Cities: Gra kościana to wykreślanka zabierająca nas w klimaty ekspedycji w parnej dżungli, gdzie zamiast szukać skarbów będziemy wypatrywać pasujących wyników na kostkach. Gra jest totalnie pozbawiona klimatu i mogłaby być zupełnie o czymkolwiek. Gdybym zbierał warzywa na zupę, czy układał planszówki w kallaxie równie łatwo dałoby się dopakować mechanikę kościanego Lost Cities. Czy to źle? Nie ma co oczekiwać od tak niewielkiej gry jakiejś głębszej tematyki i klimatycznych rozwiązać, ponieważ i tak nikt nie zwróci na to uwagi. Mechanicznie wszystko się spina, i to jest najważniejsze.
CO W PUDEŁKU
Gra kosztuje około pięćdziesięciu złotych i przekłada się to na zawartość w pudełku. Lost Cities to gra z kategorii bardziej „inteligentnego” fillerka dla osób, które mając kilkanaście minut wolnego czasu pomiędzy większymi grami wolą go przeznaczyć na coś bardziej wymagającego niż prostą imprezowe. W pudełku znajdziemy pokaźny bloczek z arkuszami potrzebnymi do gry, kilka kostek oraz instrukcję. Szkoda, że zabrakło budżetu na zwykłe ołówki – w końcu w wykreślance wypadałoby czymś zaznaczać nasze dokonania. Stosunek cena do jakości jak najbardziej na plus – gra jest tania, a jednocześnie całkiem przyjemna i regrywalna.
PRZEBIEG ROZGRYWKI
Gra jest przeznaczona dla maksymalnie pięciu graczy, a czas rozgrywki powinien się zamknąć w około dwadzieścia minut. Każdy z graczy dostaje jeden arkusz oraz musi sobie skombinować coś do pisania. W swojej turze bierzemy sześć kostek i rzucamy. Następnie wybieramy jedną kość z kolorowym symbolem oraz jedną z wartością liczbową. Pozostałe cztery kostki są dostępne dla innych graczy. Arkusz gracza przedstawia sześć kolorowych wypraw biegnących od dołu do góry. Dla ułatwienia są też oznaczone odpowiednimi symbolami tożsamymi z kostkami. Wybrane przez nas wartości musimy wpisać na naszych arkuszach, pilnując, by wartości kształtowały się od najmniejszej do największej w wybranej przez nas kolumnie.
Jeżeli wybieramy kostkę z wartością zero, to na wskazanym przez kostkę symbolu torze zaznaczamy pole podwajające. Możemy to zrobić tylko przed rozpoczęciem ekspedycji w danej kolumnie. Na koniec gry tak oznaczona ekspedycja zapewnia dwa razy więcej punktów. Pole przyspieszenia zapewnia dodatkowy ruch, natomiast zakreślenie artefaktu to dodatkowy tor zapewniający punkty w zależności od liczby zakreślonych symboli. Zawsze możemy też zrezygnować z jakiejś kostki – oznaczamy taką sytuację na odpowiednim torze, który również zapewnia nam punkty na koniec gry. Uwaga, zamalowanie ostatniego symbolu po prawej stronie planszetki sprawia, że gracz jest wyczerpany i traci wszystkie punkty za daną kolumnę. Gra kończy się w momencie, gdy wszyscy są wyczerpani lub osiem mostów w kolumnach ekspedycji zostało przekroczonych przez graczy.
WYŚCIG
Niech was nie zwiodą kostki i kombinowanie z wynikami – Lost Cities to gra wyścigowa. Przez całą rozgrywkę unosi się duch rywalizacji i dążenie do bycia pierwszym. Pierwszy gracz, który przekroczy most dostaje dwadzieścia punktów. Piękna rzecz, ponieważ musimy pilnować nie tylko swojej planszetki, ale też poczynań rywali. Można grać ryzykowanie i liczyć na kilka premii albo zachowawczo i swoje też uciułać. Podoba mi się różnorodność strategii i kilka dróg do zwycięstwa. Jednej pójdzie w tory, kto inny w artefakty, a jeszcze inny spróbuje spasowaniem zrobić niezły wynik.
TRIKI I CIEKAWOSTKI Z ROZGRYWKI
Dolne rzędy generują minusowe pola, więc logicznym jest, że będziemy chcieli szybko się z nich wygrzebać. Tyle teorii, ponieważ często się zdarzy, że akurat dany symbol będzie nam potrzebny gdzie indziej. Podobały mi się przyśpieszenia, które pozwalają na przypisanie dolnego pola. W grze wyściowej ekstra ruch jest nie do przecenienie, więc takie zagrywki są bardzo na plus i warto mądrze je wykorzystywać. Jeszcze więcej taktycznych możliwości daje spasowanie. Czasami przypadkiem, czasami z rozsądku zdecydujemy się na pas, który da nam punkty, ale uwaga – jeżeli zrobimy to po raz dziewiąty ze zdobytego dorobku punktowego nici.
LOSOWOŚĆ I SKALOWANIE
Lost Cities to gra, w której o wszystkich decyduje rzut kostką, więc na pewno sporo zależy od szczęścia. Oczywiście można zniwelować losowość, czy to przez spasowanie, czy wybranie innego toru ekspedycji, ale w końcu traficie na partię, w której przeciwnikowi rzuty podpasują bardziej i łatwiej będzie w stanie wykorzystywać każdy z wyników. Taki już urok większości gier z kostkami. Dobrze grało mi się w każdym składzie osobowym i nie widzę tu wielkich różnic. Przy czterech graczach, jak i w partiach dwuosobowych mogą zdarzyć się przestoje, ponieważ ktoś potrzebuje pomyśleć ciut dłużej nad optymalnym wpisaniem wartości.
NA ZAKOŃCZENIE
Reiner Knizia to mistrz robienia mały gier, które są proste i niebanalne. Lost Cities: Gra kościana idealnie wpasowuje się w ten trend. Małe pudełko obiecujące wyprawy po skarby kończy się główkowaniem nad kostkami i odpowiednim wpisaniem wyników w celu zebrania punktów. Pomimo braku klimatu grało mi się bardzo przyjemnie i chętnie wracam do Lost Cities, gdy mam ochotę na rozegranie czegoś mniejszego. Dla fanów gier spod szyldu roll&write pozycja warta uwagi. Polecam!
[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Galakta za przesłanie gry do recenzji. Nie miało to wpływu na zawarte tu opinie.
Brak komentarzy