Hej, hej! Wczoraj korzystając z wolnego wieczoru i weekendu zasiedliśmy do gry Robinson Crusoe – Przygoda na Przeklętej Wyspie. W tygodniu zwykle nie ma na to czasu z racji tego, że późno wracamy z pracy i zanim się uwiniemy brakuje go na wiele rzeczy, w tym na dłuższe partie w gry planszowe oraz ucieczka z takich miłych miejsc jak bezludna wyspa. W takich sytuacjach sięgamy po krótsze pozycje ale równie satysfakcjonujące. Wczoraj przy okazji grania zmodyfikowaliśmy nieco poziom trudności pierwszego scenariusza czyli Rozbitków. Z pomocą przyszedł jedynie pies a karty wydarzeń pomieszaliśmy z tymi trudniejszymi z dodatku. Czasami było naprawdę ciężko, ale pracowaliśmy w pocie czoła, więc owocem tego była wygrana. Dzisiaj przedstawię Wam raport z rozgrywki w postaci opowiadania. Powędrujcie wyobraźnią na bezludną wyspę, gdzie Adrian był cieślą, natomiast ja odkrywcą. A Lucky miał być psem ale poszedł spać. Życzę przyjemnej podróży!
Dzień 1
No i stało się. Statek rozbił się w drobny mak, a my wylądowaliśmy w kompletnej głuszy i przed nami znajduje się dzika bezludna wyspa. Wokół nie ma ani jednej żywej duszy, bo martwe może i są, ale nie chcę o nim myśleć. W każdym razie teraz trzeba zacząć wierzyć w cuda i wydostać się z tej wyspy, bo na bank dłuższe pozostawanie tutaj ściągnie na nas same kłopoty. Po pierwsze musimy znaleźć jakieś źródło pożywienia bo bez tego ani rusz, jak człowiek głodny to zły i robić cokolwiek ani myśli. Kompletna katastrofa i mieszkanka wybuchowa, Odkrywca, Cieśla i do tego Pies (chyba) sami na wyspie, to przecież nie może dobrze wróżyć. No, ale jedzenie jakieś mamy, drewno też jest więc połowa sukcesu bo trochę się najemy. Teraz przed nami daleka droga, emigrujemy za bananem na wschód.
Dzień 2
Noc przebiegła bez większych zakłóceń. Dodatkowo też przeszliśmy do doliny obok gdzie ku naszemu ucieszeniu w strumyku napiliśmy się wody i złowiliśmy ryby w prowizoryczną sieć (nie chcecie wiedzieć jak ją skonstruowaliśmy). Muszę Wam powiedzieć, że od dziś zbieramy drewno i odkładamy skrupulatnie na stosik żeby uzbierać ich aż pięć i rozpalić płomień nadziei, który nas wybawi z nieszczęścia. Musimy również nazbierać nadprogramową ilość drewna i jakieś liście, żeby nie spać znowu pod gołym niebem, w nocy było trochę zimno, dajemy póki co radę ale nie wiadomo jak długo tak będzie. Zanim pogoda zacznie płatać figle trzeba zacząć działać.
Dzień 3
Wstaliśmy skoro świt, Cieśla głęboko ziewnął bo jest zmęczony po budowaniu obozu. Ciamajda jeszcze skaleczył się w palec, ja bym zrobiła to znacznie lepiej, ale niech już ma. Jest męski i bohaterski, więc niech sobie buduje. Zjedliśmy już wszystkie ryby, w formie sushi (czyli surowe), bo tak smakują najlepiej. A tak naprawdę, dla cieśli nie udało się rozpalić ognia. Na dziś nie ma nic do jedzenia, ani bananów, ani wody kokosowej, ani nic. Trzeba więc coś złapać, zapolować, lub zerwać. Dwa patyki zostały odłożone na stos, już powoli robi się solidna kupka. Wieczorem tradycyjnie wyruszamy zwiedzać okolicę, mamy kilka celów bardzo istotnych więc należy się ich bezwzględnie trzymać.
Dzień 4
Słuchajcie! Dziś w nocy naprawdę porządnie wiało. Mało brakowało a nasz obóz, a właściwie obozik zgrabnie poszusował po piasku ganiany wiatrem. Ale żyjemy i nie zostaliśmy bez dachu, co za szczęście. Zdobyliśmy pożywienie, ale jesteśmy coraz słabsi, ponieważ wokół czyhają groźne stwory, a my jesteśmy bez broni i nie mamy kompletnie nic do obrony. Do tego jakieś pająki wpełzają do namiotu, dziś w nocy coś włochatego ocierało nam się o nogi i skończyło się to tym, że Odkrywca swoim przenikliwym wrzaskiem obudził nas wszystkich a pies wybiegł w popłochu z namiotu (Odkrywca zresztą też). No tak, po to mamy Cieślę, żeby zabijał groźne potwory.
Dzień 5
Wczorajszy wiatr był zwiastunem deszczu, co prawda mocno nie lało, no ale jednak. Poprzeciekało trochę przez wolne przestrzenie pomiędzy liśćmi. Musieliśmy spalić trochę drewna żeby się ogrzać. Zawładnęliśmy kolejnym terenem, tym razem łąki są nasze. Nie przyniosły zbyt wiele dobrego bo jedynie zeschnięty konar drzewa no i wałęsające się dzikie stwory. Ale zawsze to coś, zwłaszcza, że drewno jest nam bardzo potrzebne do naszych stosów, których mamy już całkiem sporo bo trzy. Ciężko jest coś odłożyć bo ciągle tracimy drewno z powodu losowych wypadków. Teraz idziemy się gdzieś przenieść i to chyba będzie już ostatnia przeprowadzka. Następnego dnia cieśla planuje zbudować pułapkę na małe zwierzęta. Jeżeli mu się uda, to skończą się nasze problemy z głodem,.
Dzień 6
No i znowu ten deszcz, trzeba było cieszyć się słońcem a nie narzekać. Tym razem było mokro i potwornie zimno, wstaliśmy kompletnie zmoknięci a i po obozie w zasadzie nie zostało nic. Zerwało nam dach z powodu silnego wiatru, który ganiał chmury po nieboskłonie. Mimo niesprzyjającej aury nigdzie się nie przenosimy. Tutaj jest trochę jedzenia, złapie się rybę, wypije nieco eliksiru z kokosa i można żyć dalej. Odłożyliśmy drewno i wydawało by się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, ale to niestety tylko złudzenia. Tak naprawdę Odkrywca umiera i nie wiadomo czy kiedyś się stąd wydostaniemy. A wszystko przez pojedynek z dziką bestią na pięści, bo żal nam było poświęcić drewno na budowę broni.
Dzień 7
Dzisiejsza noc nie była taka znowu tragiczna. Padało trochę, do tego straciliśmy palisadę. Ale nie ma co się załamywać. Trzeba wierzyć, że wyjdziemy z tego miejsca, ma ono swoje uroki ale jednak nie uśmiecha nam się zostawać tu na dłużej. Wszystkie stosiki są zapełnione po brzegi drewnem, więc zostało nam tylko zadbać żeby tego utrzymać stan tego drewna na dłużej. Musimy również nabrać sił i nieco odpocząć, Cieśla zamontował specjalny hamak full wypas, co by się na nim wygodnie leżało. Najważniejsze jest wyżywienie, odpoczynek w celu zregenerowania się i utrzymanie kupek drewna. Niedługo rozpalimy ognisko i na pewno ktoś po nas przypłynie z odsieczą.
Dzień 8
Jest ciężko. Dzisiejszej nocy nie zmrużyliśmy oka mimo wygodnego hamaku. A to wszystko za sprawą paskudnej śnieżycy, która nas nawiedziła. Najgorsze jest to, że drewno nam zawilgotniało i nie wiadomo czy coś się da z tym zrobić. Ryby pouciekały hen daleko, pewnie w cieplejsze miejsca, więc pozostaje nam zjeść niedojrzałe banany i dziwnego futrzaka który złapał się w pułapkę cieśli. Zawsze to zyskamy trochę energii. Pies również musi się trochę posilić bo powietrzem się niestety nie da żyć. A jeśli ma być z niego pożytek w postaci termofora i partnera do polowań, jedzeniem również się trzeba podzielić. Jutro spróbujemy rozpalić ognisko, musi się udać.
Dzień 9
Nie uwierzycie co się stało! Noc była sucha, nic nie padało, jedynie wiał lekki ale ciepły wiatr i wysuszył drewno. Dawno nie zaznaliśmy tak wielkiego szczęścia. A co za tym idzie udało się również zapalić ognisko, dym się tli wysoko, wiatru nie ma, więc leci prosto do góry i jest szansa, że pływający okręt nas zauważy i odstawi bezpiecznie na ląd. Wygraliśmy z życiem, a przecież nic tak nie daje w kość jak ono. Przeżyliśmy naprawdę trudne, budzące trwogę chwile, stawaliśmy oko w oko z dzikimi, rządnymi krwi bestiami, zostaliśmy pokąsani przez egzotyczne pająki i węże a żyjemy! Niesamowite będzie znowu zobaczyć dom i wyspać się w wygodnym łóżku.
Ludzie! Ta gra potrafi sprawić, że człowiek odczuwa wiele emocji, zarówno gdy uda się przegrać ( złość, rozdrażnienie, wściekłość, smutek, żal, rozczarowanie, rozpacz, szok ) jak i ( mi się wielokrotnie udało, i 2 razy nawet zdobyłem 115 punktów gdy udało mi się ) wygrać ( radość, szczęśliwość, podekscytowanie, zachwyt, ulgę, rozbawienie, dumę ).