Menu to film, który w ostatnich dniach zawitał na platformie Disney+ i tam też mieliśmy przyjemność go obejrzeć. Oceny były wysokie, a my spodziewaliśmy się kolejnej wariacji o kanibalizmie i porywaniu bogatych ludzi. A tutaj zaskoczenie.
Bo wiecie, całość zapowiadała się dosyć delikatnie – o to grupa bogaczy zostaje zaproszona na degustacje do mistrza kuchni (w tej roli Ralph Fiennes, znany jako m.in Voldemort) na jego wyspę, gdzie prowadzi ekskluzywną restaurację dla wybrańców. W grupie wybranych są gwiazdy filmowe, grupa korpo szczurów, jacyś politycy i inni bogacze. Jednym słowem, nic nadzwyczajnego, jednak jeden element nie pasuje do całej grupy – pewna dziewczyna, która została zabrana przez teoretycznie głównego bohatera bez powiadomienia szefa kuchni. Od tej pory tekst będzie zawierał spoilery fabularne.
Zacznijmy od złożoności i tego, jak pokazane były różne postacie. Szybko się okazuje, że każdy z bohaterów jest trochę inną, złożoną jednostką, a film nie będzie na pewno o kanibalizmie. Emocje które buduje film kojarzą się z tymi wszystkimi głośnymi show, gdzie osobiści pokroju Ramsaya gotują przedziwne dania i wszyscy się nad nimi zachwycają. Tak samo jest tutaj – całe menu oraz nawet kompozycja gości ma na celu dojście do finału, a kompozycję psuje niezaproszona wcześniej bohaterka, która tak naprawdę jest głównym herosem tej opowieści (w tej roli Anya Josephine Marie Taylor-Joy, znana mistrzyni szachów z Gambitu Królowej) i szybko awansuje z postaci drugoplanowej, na pierwszoplanową, a główny bohater w sprytny sposób traci wartość w naszych oczach kolejnymi decyzjami, które powoli uzupełniają cały obraz. Szybko się okazuje, że teoretyczny główny bohater jest czymś w rodzaju psychopaty, który jest zakochany w kuchni mistrza i jest w stanie poświęcić wszystko, by być bliżej jego. Ta historia będzie miała swoją konkluzję w brutalny sposób, ale tak naprawdę to tylko jeden z paru wątków, które są przedstawione w filmie i plączą się ze sobą.
I właśnie tutaj jest cała kwintesencja filmu Menu – kilka różnych wątków łączy się ze sobą i splata w cudowny sposób w knajpie mistrza kuchni. Oczywiście całość to thriller i z każdym kolejnym daniem będą odkrywane sekrety i prawdziwy powód, dla którego są tutaj różni goście. Szybko się okaże, że każdy z nich ma jakiś problem za uszami oraz w pewnym sensie zawinił dla mistrza kuchni, ale nie tylko. Ogólnie pomimo początkowych wrażeń, zrozumiemy pod koniec, że nie ma na tej sali dobrych ludzi i wydaje się, że ta cała uczta ma to przedstawić i pomóc gościom z pogodzeniem się z własnym losem, który przyszykował dla nich mistrz. Przez większość czasu scenariusz jest pierwsza klasa, bardzo szczegółowy, zadbano o najdrobniejsze szczegóły, przez co widz szybko zaczyna doszukiwać się jakiegoś sensu i kolejnych kroków, dań które przegotował mistrz. Oczywiście to nie ma żadnego sensu, bo już od samego początku film nie jest tym, czym się wydawał, czyli jakąś wariacją o eleganckich kanibalach. Właściwie w Menu nie ma ludziny i możecie odetchnąć spokojnie, jeżeli co niektóre sceny z Hanniballa śnią się Wam po nocach. Chociaż będą też inne, jak grupowe samobójstwo na koniec filmu w majestatycznym pożarze i wybuchu, kiedy to goście będą przyrządzeni w pianki i czekoladę.
Taki jest właśnie film Menu – powolne budowanie napięcia, odsłanianie kart, albo raczej kolejnych stron tego obrazu by wreszcie, na samym końcu spalić całą tą księgę w efektownym wybuchu, a główna bohaterka, jedyna która przeżyła ten horror (albo ucztę) będzie siedzieć w oddali i podziwiać wybuch jedząc ostatnie danie przygotowane przez mistrza kuchni – cheesburgera. W tym także jest pewna poezja i kiedy w naszych duszach będzie szaleć burza po tym co widzieliśmy, zapadnie kurtyna i zobaczymy napisy końcowe. A ja się zastanawiam, czy nie obejrzeć filmu drugi raz, bo mam do niego pytania i nie wiem, czy czegoś nie zarejestrowałem, czy też mamy do czynienia z błędami scenariusza?
A jakie to będą przypadki np. pomimo takiej złożoności całego planu mistrza, tajemnicza prostytutka, która jest rzeczywiście wulgarna, bezpośrednia oraz po prostu nie odnajduje się w tym klimacie (i dobrze, uratowało to jej życie) wcale nie była taka przypadkowa. Jeden z klientów, kiedy dochodziło do przyznania się do win na tortillach okazało się, że korzystał z usług głównej bohaterki. W sensie mam rozumieć, że to przypadek? Przy takiej złożoności scenariusza? Nie sądzę, nie pasuje mi to. Drugą kwestią będzie gloryfikacja grupowego samobójstwa na końcu filmu, kiedy pomimo tego, że wszyscy próbowali wcześniej, dosłownie nawet parę minut temu uciec narażając swoje życie, teraz dali się ładnie zapakować w kubraczek z pianek oraz podpalić? Nie trzyma to się kupy, zwłaszcza, że chwilę później otrzymali możliwość albo też szansę ucieknięcia z wyspy właśnie z główną bohaterką. A może cały program mistrza miał rzeczywiście sens i goście naprawdę pogodzili się z losem? Strasznie to się gryzie z całą resztą filmu, bo nie widać było u nich żadnego pogodzenia z losem i tak nagle zmienili zdanie? Szczerze mówiąc, wolałbym walczyć i nawet zostać zadźgany nożem niż spalony żywcem w piankach. A na pewno nie odkupywać swoich win samobójstwem, zwłaszcza, że większość tych gości nie zrobiła bezpośrednio nic złego dla mistrza kuchni, a taki grzech, że ktoś jest słabym aktorem, to nie grzech i powód by odebrać sobie życie – to jest chore, niewłaściwe, ale nie będę się kłócić z twórcami serialu.
Ale trzeba przyznać, że Menu zrobiło to co miało zrobić – poruszyło pewne wrażliwe struny, skłoniło do myślenia, kwestionowania i zastanawiania się. Nie wszystko mi się spodobało, o czym świadczy ostatni akapit (a może tego nie zrozumiałem?), ale cały scenariusz, gra kamery i reżyseria, budowanie tempa oraz powolne odsłanianie kolejnych kart, by finalnie podpalić całość było niesamowitym doświadczeniem. Menu to bardzo dziwne danie, które smakuje w nowy, niespotykany wcześniej sposób, które zjadamy w całości i nie zastanawiamy się czym było, zanim go nie skończyliśmy. Brzmi trochę jak główne zarzuty mistrza kuchni, prawda?
Brak komentarzy