Co by było, gdyby każdy z nas mógł otrzymać na pięć minut wyjątkową moc lub też eksplodować w malowniczej fontannie. Na to dziwne pytanie będzie próbować odpowiedź najnowszy film ze stajni Netflixa, czyli Power.
Jeżeli to zdanie wydało Wam się głupie, to wyobraźcie sobie, że zadawałem je sobie przez cały film, myśląc czy przypadkiem właśnie twórcy filmu Power nie przedawkowali jakiejś wyjątkowo specyficznej pigułki. Oczywiście lubię filmy akcji, te widowiskowe, posiadające świetne efekty jak np. Edge of Tomorrow lub też nawet majestatyczne dzięki pracy grafików, jak na przykład Pacific Rim. Łączy je jeszcze jedno: totalnie głupia i naiwna fabuła, która w tych przypadkach nie przeszkadza w odbiorze filmu, bo jeżeli potrzeba komuś wyjątkowo dobrze rozpisanej fabuły dotyczącej walk olbrzymich robotów z nieraz większymi potworami, to nie mam odpowiedzi. Recenzja może zawierać spoilery fabularne.
Power niestety jest głupi jak but i nie daje nam praktycznie nic, żeby przyćmić tą głupotę. Wyobraźcie sobie tajną korporację, która opracowuje pigułkę mocy dającą przez pięć minut niesamowite umiejętności, inne w zależności od człowieka który ją zażywa. Twoja skóra może być twarda niczym u pancernika (chodzi o zwierzątko), kończyny mogą odrastać lub też możesz połamać sobie kości by wykorzystać je jako broń. Możesz być także niczym Krewetka Pistoletowa, która potrafi pędzić tak szybko, że powietrze wokół niej zamienia się w plazmę! To oczywiście bujda na resorach wymyślona na potrzeby filmu, a to zdanie pada rzeczywiście w filmie. Po zażyciu tej tabletki możesz także zamarznąć na śmierć lub też po prostu eksplodować. Ogólnie to nikt nie wie co się stanie z człowiekiem zanim połknie tabletkę mocy i jest to trochę loteria. Wszystko zależy od tego ….. jakiego zwierzęcia masz ukryte geny …..
I niestety nie miałbym z tym problemu, gdyby sam film był zrobiony dobrze. A nie był, ciężko go nazwać nawet akcją. Przez większość czasu jesteśmy traktowani wyjątkowo nędznymi dialogami przez beznadziejnie zrobione postacie. Tylko Jamie Fox oraz Joseph Gordon-Levitt sprawdzali się wyśmienicie, ale oni są światowej klasy aktorami którzy nawet najnędzniejszą postać w najnudniejszym filmie potrafią zagrać dobrze. Tylko, że Power nie był nudny. Był tak absurdalnie głupi i bez sensu, że miałem go dosyć w połowie i gdyby nie recenzencka powinność, to nie oglądałbym go do końca. Chociaż bym wiele stracił, bo okazało się, że główny bohater posiada moc właśnie krewetki pistoletowej, czym zażenował widowisko do absolutnie niesamowitego poziomu. Na szczęście był to już koniec filmu, bo człowieka ośmiornicy bym nie przetrwał chyba. Chociaż ten pojawia się w dużo lepszym Umbrella Academy, ale to już inny temat.
Główna bohaterka, wokół której dzieje się akcja handluje Powerem, ale pod przykrywką dostarcza go także policjantom, by ci mieli równe szanse w walce z naćpanymi pięciominutowymi bohaterami. Ale to też nie do końca tak i chyba nawet twórcy filmu nie wiedzieli jak wybrnąć z tego miszmaszu fabularnego, po prostu w pewnym momencie zamykając temat. Jedyna jej zaleta była taka, że naprawdę dobrze rapowała. Bo wiecie, ta dziewczyna nie chciała chodzić do szkoły i pragnęła w przyszłości zostać raperem. A hajs z narkotyków miał jej w tym pomóc. No chyba że akurat dostarczała go szemranemu policjantowi. Czego nie rozumiesz?
Nie powiem, film miał bardzo fajny pomysł na siebie. To realizacja, postacie i fabuła była bardzo słaba, jak z filmami Uwe Bolla, który potrafił nawet spartaczyć takie cudowne pomysły, jak te z Dooma. Power to niedzielne kino, które można włączyć z dziewczyną przy winie i zająć się czymś innym (np. winem). Szkoda, że nie ma w nim dobrej akcji, która tak jak w filmach o których mówiłem na początku, przyćmiłaby te wszystkie nonsensy fabularne. Tutaj jej nie było i ciągle się zastanawiałem, jakim debilem trzeba być, by brać tabletkę, która da Tobie na 5 minut losową moc specjalną lub też zabije w widowiskowy sposób. Tabletkę, którą rozdaje tajemnicza organizacja dla dealerów za darmo, a Ci sprzedają ją za grube pieniądze przestępcom i dzieciakom pracującym dla policji. Stracony czas, oglądajcie tylko jeżeli macie ochotę na badziewne kino klasy B i prawdopodobnie i tak nie będziecie go oglądać, bo będziecie robić coś innego. Ale chyba w tym przypadku znacznie lepiej jest włączyć nastrojową muzykę. Swoją drogą, Power to kolejny słaby film, w którym grają bardzo dobrzy i sławni aktorzy. Jakiś kryzys jest na rynku aktorskim, czy po prostu Netflix tak dobrze płaci? Wcześniej ta sama sytuacja była np. w 6 Underground oraz Tyler Rake: Ocalenie. Oba były o niebo lepsze od Power (ale to żadne osiągnięcie w tym przypadku), w obu grali także świetni aktorzy i oba były co najwyżej średnie i do zapomnienia chwilę po obejrzeniu.
Brak komentarzy