Ravenswatch próbuje być grą oryginalną i bardzo niezależną. Faktycznie, grając w nią mogłem dostrzec pewien geniusz twórców, jednak w głównej mierze, większość elementów gdzieś już widziałem. I to źle mówi o tej grze. A dlaczego? Zapraszam do recenzji!
Ravenswatch w zasadzie nie opowiada żadnej historii, więc w skrócie powiem o co chodzi w tej grze. Krótki filmik wprowadzający przedstawi nam cztery podstawowe postacie, którymi możemy grać. Potem przyjdzie nam po prostu rozpocząć grę i zacząć zabawę. Historia jest przedstawiona za pomocą notatek, które zdobywamy po zdobyciu odpowiedniego poziomu jakimś bohaterem, jednak dzieje się to najczęściej po rozgrywce. W tym momencie zabawy gracz nie poczuł żadnego przywiązania ani do bohaterów, ani do historii, więc prawdopodobnie większość tych notatek pominie i skupi się na rozgrywce.
A szkoda, bo już sam świat przedstawia się bardziej niż imponująco. Mamy tutaj do czynienia z wykrzywionym obrazem bohaterów z baśni oraz legend oraz ich światów. Przyjdzie nam tutaj wcielić się w czerwonego kapturka, który będzie w nocy przemieniać się w wilkołaka, czy też w samego Aladyna czy też Królową Śniegu, która ciągle przypomina jaką to ona nie jest silną kobietą i wszyscy z nią muszą się liczyć (swoją drogą jest ona najsłabszą z postaci którą grałem. Flecista i Czerwony Kapturek po prostu wymiatają konkurencję z planszy). Bohaterowie są skrajnie zróżnicowani i widać tutaj inspiracje grami sieciowymi typu Overwatch. Każdy bohater ma cztery zwykłe umiejętności oraz umiejętność ostateczną. Te możemy modyfikować za pomocą różnych znajdziek, niczym w starym, dobrym Hadesie i w ten sposób będziemy rozwijać naszego bohatera w trakcie zabawy.
Ravenswatch posiada dosyć prosty schemat rozgrywki. Kiedy zaczniemy grę, naszym celem będzie zdobyć jak najwięcej wzmocnień i jak najbardziej rozwinąć naszą postać w ściśle określonym czasie. Zazwyczaj będziemy mieli parę dni, by jak najbardziej zwiedzić mapę i odkryć jak najwięcej jej sekretów. Potem przychodzi czas na walkę z bossem rodem z The Sinking City i powtarzamy cały schemat na kolejnej mapie z silniejszymi wrogami i potężniejszym bossem. Na mapie znajdziemy szereg różnych wzmocnień o których pisaliśmy w naszym poradniku dla początkujących. Zazwyczaj znajdziemy jedno zadanie dodatkowe, parę wyzwań za które dostaniemy wzmocnienia oraz losowo porozrzucane bonusy. Mapa jest zakryta, więc zwiedzamy na ślepo, chociaż parę początkowych miejsc jest najczęściej na mapie pokazanych, co może sugerować, gdzie mamy się wybrać najpierw.
Problem jest taki, że Ravenswatch nie posiada żadnego wprowadzenia fabularnego. Nie tłumaczy nawet jak działa interfejs, otwiera się ekwipunek i jak podejrzeć statystyki naszych bohaterów, by poszukać jakichś sensownych synergii. Gra od razu wrzuca nas na głęboką wodę i wszystkiego musimy nauczyć się metodą prób i błędów. W typowych roguelite, jakim zresztą jest Ravenswatch, bo gra niczym szczególnym nie wyróżnia się na tle konkurencji, pierwsze podejście jest treningowe, by nauczyć nas podstaw zabawy. Tutaj będziemy zmuszeni zrobić parę podejść treningowych i z każdym kolejnym nauczymy się kolejnych mechanik, niestety w brutalniejszy sposób.
Kolejnym elementem, o którym twórcy raczyli nie wspomnieć, a nawet bezpośrednio oszukują graczy jest to, że ta gra nie nadaje się do zabawy Single Player. Nie wiem jak w przypadku liczby wrogów, bo podczas zwykłej gry dawałem sobie z nimi radę, to jednak podczas walki z bossami miałem spore problemy. Każdy z bossów używa najczęściej dwóch, a czasami nawet trzech nakładających się na siebie ataków. Przykładowo już pierwszy z nich będzie miał pojedyncze macki, gdzie każda z nich może nas trafić, a także sam będzie używać swoich własnych potężnych ataków obszarowych. Drugi boss natomiast ma swoje własne ataki, non stop rozrzuca wybuchowe krosty wokół siebie i przywołuje oczy, które będą atakować nas laserami. I to wszystko atakuje nas jednocześnie, w praktyce więc Ci bossowie zostali zaprojektowani do walki drużynowo, gdzie każdy z ataków będzie wymierzony w innego gracza.
Bossów oczywiście da się pokonać solo, ale więcej tutaj szczęścia, niż prawdziwych umiejętności unikania ataków, zwłaszcza jeżeli zebraliśmy naprawdę dobre wzmocnienia bohatera. Walcząc z nimi możecie być pewni, że co drugiego ataku bossa nie będziecie w stanie uniknąć, dlatego kwestia ich pokonania zależy jedynie od przedmiotów, które posiadamy i które mogą pozwolić zmniejszyć otrzymywane obrażenia lub nas uleczyć. I tutaj mam pewien dysonans, bo podczas zwykłej eksploracji jest naprawdę całkiem nieźle. System walki nie jest tak dobry jak w Hadesie, ale i tak można się dobrze bawić. Do tego system dnia i nocy zdaje egzamin. W przypadku większości bohaterów wpłynie on na spotykanych wrogów i część z nich może np. spać w nocy. Ale już taki Czerwony Kapturek w nocy zmienia się w Wilkołaka, który posiada całkowicie inny styl zabawy.
Grafika w Ravenswatch jest bardzo ładna, chociaż można przysiąc, że już ją gdzieś widzieliście. A widzieliście na pewno w grach od Supergiant Games i gdybym nie sprawdził, to bym myślał, że jest to gra właśnie od mistrzów gier niezależnych, chociaż przy okazji zastanawiałbym się, dlaczego stworzyli takiego nieprzemyślanego średniaka. To samo zresztą dotyczy muzyki i nawet dialogów bohaterów. Czuć tutaj dokładnie te same nuty co w kultowym Bastion czy też Transistor, nie wspominając już o Hadesie, ale dajmy spokój temu tytułowi by ciągle go przywołuję tutaj na tapetę.
Ravenswatch to zlepek różnych mechanik i idei z innych gier, gdzie twórcy dodali parę swoich własnych, autorskich pomysłów. Niestety jest to zlepek w gruncie rzeczy źle przemyślany, na czym bardzo źle zyskała cała produkcja. Podczas swobodnej eksploracji sporo z graczy pójdzie w swoją stronę, dlatego też wyzwanie tam jest stonowane do rozgrywki solo, jednak ta tonacja mija całkowicie podczas walki z bossami, bez których nie przejdziesz do kolejnego etapu gry. Z drugiej jednak strony, ani razu nie udało mi się wyszukać innego lobby do gry pomimo tego, że opcja dołączania jest w grze. Tym samym więc nie mogę grać w Ravenswatch sam, bo za dużo tutaj szczęścia, a za mało planowania i umiejętności. Nie mogę też grać z losowymi graczami, bo system nie działa i nie mogę wkręcić się w tytuł tak jak w Helldivers 2 czy w Space Marine 2. Jednym słowem, Ravenswatch nie jest grą dla mnie i jeżeli nie masz drużyny złożonej z czterech graczy, którzy będą chcieli grać z Tobą w tego średniaka, to nie jest też gra dla Ciebie. Ale jeżeli masz ziomeczków do gry to znajdziesz masę lepszych produkcji. A szkoda, że tak się stało, bo jeżeli chodzi o sztukę to sama rozgrywka jest wciągająca i można przy grze dobrze się bawić, nawet pomimo paru zgrzytów.
Ravenswatch możesz kupić w naszym Sklepie z Grami 🙂 W ten sposób wspierasz naszą działalność!
Podsumowanie
Pros
- Ciekawi i zróżnicowani bohaterowie
- System dnia i nocy
- Muzyka i grafika najwyższych lotów, chociaż za mocno czuć inspiracje grami od Supergiant Games
- Można się wciągnąć w budowanie bohatera
Cons
- Chaotyczna walka nad którą ciężko zapanować
- Brak jakiegokolwiek wprowadzenia do gry
- Gra nie skaluje się do jednego gracza
- Każdy istotny element gameplay jest podebrany z innej produkcji
Brak komentarzy