Każdy kolejny serial udowadnia mi, że umysły twórców Azjatyckich krążą niezbadanymi ścieżkami, co tylko sprawia, że z większą ciekawością oglądam kolejne małe arcydzieła Koreańskiej kinematografii. Czy tak samo będzie z The Silent Sea, czy też może serial pójdzie w stronę typowych netflixowych tworów?
Tysiące słów zostało przeze mnie już napisane na temat coraz bardziej miernej jakości Hollywoodzkich czy też bardziej przyziemnych, Netflixowych tworów. Szkoda, że tak powiem, znowu strzępić ryja i przejdźmy bezpośrednio do właściwego tytułu, czyli The Silent Sea, kolejnego serialu, który pokazuje, że można zrobić coś inaczej. Że nie trzeba przecierać ponownie tych samych szlaków, że widzowie chcą zobaczyć coś nowego, a oglądanie tych dzieł sprawia, że powoli zaczynam myśleć, że w kinematografii nie wymyślono jeszcze wszystkiego i ciągle można nas zaskoczyć czymś innym niż czwarta część Matrixa, która zaskakująca była raczej rzadko, a nawet wcale. Recenzja serialu The Silent Sea będzie mogła zawierać spoilery fabularne. Ale nie musi. Tak czy inaczej, zostaliście ostrzeżeni.
A odpowiadając na pytanie zadane w tytule, czyli co znajduje się według Koreańczyków na księżycu. Oczywiście chodzi o wodę. A tej w serialu The Silent Sea brakuje na ziemi, co już na starcie jest fikcją literacką i zaprzeczeniem faktów, gdyż woda znajduje się w cyklu zamkniętym i nigdy jej nie zabraknie (chyba że zabierzemy ją w kosmos). A nawet jeżeli zabraknie, to istnieją sposoby by ją produkować. Oczywiście tworząc wodę, tworzymy też wielkie bum, im więcej wody, tym większe bum. Ale bum to też energia, więc jestem pewien że ktoś by to jakoś wykorzystał. Tak czy inaczej, z tezą przedstawioną w serialu nie mogę się zgodzić i wody na ziemi nigdy nie zabraknie, bo to fizycznie niemożliwe – może być ona skażona, zanieczyszczona lub niedostępna w inny sposób (zasolona? wyparowana? ale można odsalać i skraplać), ale nigdy nie będzie tak że jej nie będzie. Tak czy inaczej twórcy zdecydowali że wody nie ma i basta. Już sam ten fakt jak widzicie sprawił, że musiałem zacząć się zastanawiać nad sensownością tego serialu. Bo z jednej strony science fiction nie musi być takie rzeczywiste, ale z drugiej ma jednak science w nazwie. To jednak nie ważne, The Silent Sea będzie zadawać sporo pytań i rzadko dawać odpowiedzi.
Wody na ziemi nie ma, a twórcy wysyłają bohaterów na księżyc, do bazy Balhae, gdzie mają odzyskać tajemnicze próbki. Baza jednak od dłuższego czasu nie daje znaku życia, więc drużyna do ekstrakcji próbki nie wie w co się pakuje. Zapowiada się jak typowy film o zombie lub potworach z kosmosu i szczerze mówiąc, twórcy bardzo bawią się naszymi doświadczeniami przez pierwsze parę odcinków. Dosłownie, śmieją się w twarz tym wszystkim podobnym filmom, gdzie grupa próbuje ocaleć w bazie zdominowanej przez potwory, naśladowcach filmów z serii Obcy czy też The Thing. Tutaj jednak powód śmierci poprzednich użytkowników stacji jest totalnie inny, gdyż za zagładę odpowiada woda. Okazuje się, że na księżycu znajduje się magiczna, księżycowa woda, która do tego w zetknięciu z dowolną żywą tkanką zaczyna się replikować w sposób niepochamowany. Ludzie zarażeni tą wodą, zaczynają po jakimś czasie topić się i wymiotować krwią, podobna zresztą sytuacja trafiła się poprzedniej drużynie. Jedyna osoba, której woda nie szkodzi jest dziewczynka, która żyje z nią w symbiozie. Mamy więc dwa filary według których rozwija się fabuła serialu – z jednej strony mamy replikującą się wodę, która bez problemu mogłaby zażegnać kryzys na ziemi, a z drugiej dziewczynkę, która z jakiegoś powodu jest odporna na szkodliwe działanie płynu.
To z kolei otwiera wiele kolejnych pytań, które serial nie szczędzi, o to czy to dziecko jest tylko materiałem potrzebnym do pozyskania, czy też osobą którą trzeba się opiekować. Wisienką na torcie będzie fakt, że dziewczynka nie jest zwykłym człowiekiem, a specjalnie wychodowanych klonem, jednym z kilkudziesięciu innych, na których testowano działanie wody, dosłownie metodą prób i błędów topiąc nieudane eksperymenty. Straszliwa zbrodnia poprzednich mieszkańców stacji jest piętnem, które będzie gnębić bohaterów, a jednocześnie jedynym źródłem ocaleni ludzi na ziemi. Czy rzeczywiście bez straszliwych zbrodni nie będzie postępu? W historii znamy przypadki lekarzy, którzy zapomnieli o przysiędze Hipokratesa, a tutaj przynajmniej używano klonów, a nie prawdziwych ludzi, jak np. bezdomnych dzieci porwanych z ulicy. Ale czy klon jest człowiekiem czy nie? Gdzie jest ta granica, a może jej nigdy nie powinno się przekraczać i ludzkość powinna być skazana na zagładę? Łatwo potępić lekarzy z serialu, ale jak się zastanowimy o konsekwencjach to cała narracja się zmienia.
Jak widzicie, jak na serial fantastyczny, The Silent Sea jest też serialem trudnym, zadającym liczne skomplikowane pytania filozoficzne, ale tylko wtedy kiedy będziemy chcieli je sobie zadawać. Samo kino jest poprowadzone w sposób lekki i przyswajalny, jak na niedzielny horror przystało. Cała jednak jego nieliniowość i oryginalność, spójność scenariusza oraz ciekawe zagadnienia sprawiają, że ludzie lubiący wyciągnąć z kina akcji coś więcej na pewno znajdą coś dla siebie. Można powiedzieć, że miejscami The Silent Sea jest przekombinowane, ale jego lekka forma przeczy temu i daje odpowiednią zabawę zarówno osobom niechcącym przemęczać się przy seansie, jak i takim lubiącym trochę pogłówkować i analizować działania bohaterów. Kolejny bardzo dobry koreański obraz.
Brak komentarzy