Azjatyckie filmy ze sztukami walki to wyjątkowa jakość sama w sobie. Połączenie dużej dawki kiczu oraz walk bez użycia broni zdobyły serca fanów na całym świecie (w tym i moje). Co się stanie, jeżeli do tego duetu dodamy fantastykę z magią Onmyo oraz Yokai?
The Yin-Yang Master: Dream of Eternity to film produkcji Chińskiej Wytwórni Filmowej dostępny obecnie na platformie Netflix. Swoją premierę otrzymał w 2020 roku, a w Polsce jest dostępny od 5 lutego 2021. Jak już wspomniałem na początku, jest to prawie typowe azjatyckie kino akcji, osadzone w przeszłości, kiedy to Chiny oraz inne Państwa zamieszkiwały Yokai, a przed nimi ludzi bronili magowie Onmyo. Yokai to w dużym skrócie azjatycki (japoński?) demon, magia Onmyo natomiast jest to mityczna moc oparta na żywiołach oraz duchowości ich użytkowników. Nie wymądrzam się, po prostu mam ponad 80 godzin w Nioh 2 i miałem czas nauczyć się czym jest jedno i drugie 🙂 Nie będę ukrywać, że ta wiedza bardzo pomogła mi przy filmie. Recenzja może zawierać spoilery fabularne.
Historia filmu dzieje się w bliżej nieokreślonej przeszłości. Potężny Zły Wąż, który żywi się złymi ludzkimi emocjami oraz pragnieniami jest bliski uwolnienia. Młody mag Onmyo, który był świadkiem jednego z pierwszych przebudzeń potwora w świecie astralnym wyrusza do stolicy Cesarstwa, gdzie w ciele nieznanego człowieka uwięziona jest fizyczna forma potężnego demona. Oprócz niego, osobami odpowiedzialnymi za niewydostanie się węża są też magowie trzech innych szkół – każdy z nich specjalizuje się w innej magii. Czwórka magów wyrusza więc do stolicy by odnaleźć osobę, w której ciele uwięziony jest potwór oraz przebudzić strażników, których magia powstrzyma Złego Węża przed ucieczką ze stolicy, co może doprowadzić do strasznych skutków.
Muszę przyznać, że historia oraz fabuła filmu jest bardzo słaba, przewidywalna i nawet nużąca. Nic tutaj oryginalnego nie zostało wymyślone, jednak z drugiej strony film obejrzałem do samego końca z zapartym tchem. Dlaczego? Z tego samego powodu, dla którego regularnie oglądam Pacific Rim czy inne Godzille – to jest dobre kino akcji, w którym fabuła stanowi drugorzędną sprawę. Przede wszystkim, świat przedstawiony w filmie jest dla europejskiego zjadacza chleba bardzo orientalny. Pokazane tutaj demony oraz magia (bardzo podobna do tej co używa np. Dr. Strange) są mocno różniące się od np. demonów słowiańskich. Pojawią się tutaj takie Yokai jak Biwa Boku-boku, grający starszy mężczyzna, którego dźwięk budzi do życia nieumarłych albo Demon Włosów (Ubume? kto mi powie jak nazywa się ten stwór w oryginale?). Oprócz tego, magowie mogą oswoić demony, które staną się ich duchami strażniczymi – potężnymi istotami, które magowie wzywają w chwilach największego problemu.
A całe takie przywołanie odbywa się poprzez otwarcie złotego portalu i przelot z niego przywołanych duchów. Tutaj odkrywa się cały nieskrępowany, a przy tym nawet w pewnym sensie piękny kicz, którego nie powstydziłaby się oryginalna niszcząca kartonowe bloki godzilla. Wypadający z nieba postać lecąca na miotle (stojąc na niej!) to raczej scena przypominające pewne anime o magach, a nie poważny film akcji. Aczkolwiek muszę przyznać, że całość zostało zrobione z taką powagą, że tylko chwile się śmiałem. Potem zobaczyłem, że to wszystko jest zrobione na serio i kolejne sceny z duchami strażniczymi no kurde, podobały mi się i to bardzo.
Kiczowate są także sceny walki pełne ciosów kung fu, trochę walki mieczem, ale także i wachlarzem. Kiedy dwóch magów spotyka się pierwszy raz i jeden z nich walczy mieczem, drugi właśnie wachlarzem, do tego w obronie demona który ukradł biwę (taka chińska tradycjna gitarka), bardzo cenną dla historii Cesarskiego Miasta. Po dosyć trudnym i ciężkim początku, gdzie było groźnie, krwawo i brutalnie, ta scena lekkiego pojedynko trochę mnie wybiła z klimatu filmu. Do samego końca nie potrafiłem ocenić, czy jest to komedia akcji, czy bardziej dramat. Może trochę jednego i drugiego?
Główne skrzypce w filmie gra dwójka magów, bardzo od siebie różnych – jeden z nich bardzo nienawidzi demonów i korzysta z magicznych urządzeń, jednocześnie walcząc mieczem, drugi natomiast odwrotnie – stara się zrozumieć Yokai, gdyż krąży legenda że jego matką jest Lisi Demon. Mimo bardzo wielu spięć, wiadomo że obaj wreszcie znajdą wspólny język i staną się bliskimi przyjaciółmi. Inny natomiast, trzeci mag wyglądał dla mnie bardzo podobnie do głównego bohatera, przez co sceny z nimi bardzo mi się myliły i nie mogłem ogarnąć, który jest który. Pewnie Azjaci tak samo postrzegają i Europejczyków, no ale niestety, The Yin-Yang Master: Dream of Eternity to jest typowo Chiński film bardzo promujący ich kulturę oraz starożytne wierzenia. Ahh i scenografia – Miasto Cesarskie zostało przedstawione cudownie, z niesamowitą dbałością o szczegóły i paletą kolorów. Było żywe i piękne, dokładnie takie jak sobie wyobrażamy orient.
Oglądając ten film, pomyślałem o jednej rzeczy – czemu Polacy nie skupią się na tworzeniu fantastyki opartej na naszym folklorze? Spójrzcie jak Chińczycy oraz Japończycy promują swoją kulturę na całym świecie. Anime, gry (jak moje ukochane Nioh 2, ale przecież i też Ghost of Tsushima) czy właśnie filmy jak The Yin-Yang Master: Dream of Eternity sprawiają, że kultura Azjatycka jest dobrze znana i łatwo dostępna na całym świecie. A u nas tylko Wiedźmin. Dajcie mi dobry film akcji zrobiony jak właśnie The Yin-Yang Master: Dream of Eternity, ale z Leszym i innymi naszymi stworami. I oby był tak samo interesujący oraz ciekawy jak właśnie The Yin-Yang Master: Dream of Eternity.
Brak komentarzy