Wonder Woman 1984 to dawno wyczekiwana kontynuacja filmów z superbohaterką Dianą w roli głównej. Premiera była bardzo długo przekładana i film wreszcie pojawił się w ramach usług VOD.
Czy warto było czekać tak długo na Wonder Woman 1984? W końcu mówimy o samej Dianie, a pierwszy film o tej bohaterce był jednym z lepszych z ostatnich realizacji związanych z DC Universe. Dlaczego więc po seansie czuję się, jakbym oglądał jakiś robiony na kolanie film z Bollywood i co tak długo zajęło twórcom, że premiera musiała być ciągle przekładana? Recenzja może zawierać spoilery fabularne.
Akcja filmu dzieje się oczywiście w 1984. Diana pracuje na etacie jako archeolog, wykopuje skarby takie jak antyczna superzbroja superamazonki i czuje się bardzo samotna. Właściwie od samego początku pokazane jest, jak Diana odpycha się od innych ludzi w tęsknocie za utraconą miłością. Jeszcze wcześniej natomiast, w prologu pokazującym dzieciństwo młodej superbohaterki, ta bierze udział w turnieju będącym połączeniem biegu z przeszkodami i konkursu strzelniczego. Młoda, może dwunastoletnia Diana oczywiście na każdym kroku jest lepsza od innych uczestniczek by finalnie zostać zdyskwalifikowanym po przejściu na skróty. Bo ważne są zasady. Po co mówię Wam o tych dwóch sytuacjach z samego początku? Po to, żeby Wam pokazać, jak bardzo jest niekonsekwentny film, kiedy w prologu pokazane jest w sposób negatywny tępienie indywidualizmu oraz inicjatywy dzieci. Niestety film już nie ciągnie tego tematu, zmieniając się w love story. A szkoda, bo chciałem by finalnie pokazano, że to Diana ma rację podejmując inicjatywę oraz działając za pomocą kreatywności i wychodząc po za utarte schematy.
Cały film będzie się w głównej mierze skupiać na panie o imieniu Max Lord. Gość ten uzyskuje umiejętność spełniania życzeń dzięki kamieniowi od Boga Trolla. Oprócz spełniania życzeń, kamień ten robi wszystko trochę na odwrót. Rozumiecie ten schemat? Spełnia on życzenie, ale jednocześnie zabiera coś więcej. Przykładowo Diana na samym początku przywraca do życia swojego chłopaka w ciele jakiegoś totalnie losowego gościa i przy tym traci swoją moc kuloodporności. Oprócz tego pojawi się kobieta nieudaczniczka, której też spełnia się życzenie i staje się …. ŁOWCĄ ALFA. Wonder Woman oraz jej przywrócony do życia facet będą musieli powstrzymać Max Lorda przez przejęciem całej ropy na świecie.
Czy wszystko jest więc jasne? Wonder Woman 1984 jest filmem niesamowicie chaotycznym oraz niekonsekwentnym. Wygląda, jakby scenariusz był zmieniany przynajmniej parokrotnie, jednak problem chyba jest gdzieś głębiej, bo sama reżyseria filmu jest beznadziejna. Z założenia miał on prezentować trochę kiczu jak ze Stranger Things (dobry przykład do naśladowania) albo Kapitan Marvel (zły przykład do naśladowania). Stroje, aranżacje ulic, boom na galerie handlowe, obfite wąsy i ciemne okulary co drugiego faceta. To wszystko tutaj się znajduje. Problem jest jednak taki, że sama praca kamery czy animacje wyglądają jakby były zrobione niechlujnie, rozmazane oraz byle jak, jakby były robione przez kogoś bardzo niedoświadczonego lub przy niesamowicie ograniczonym budżecie. Nie tylko zresztą efekty specjalne wyglądają źle. Scena, kiedy dziecko cyfrowo zostaje podane do rąk Wonder Woman powinno stać się jakimś memem. Problemem jest także bardzo nijakie udźwiękowienie, w tym soundtrack który wcale nie wpada w ucho. Tylko główny motyw muzyczny Wonder Woman, który pojawiał się już w poprzedniej części wpadał w ucho. Cała reszta jakby nie istniała, muzyka wcale nie napędzała akcji lub nie budowały nastroju.
Na słowa uznania zasługuje jednak sam Maxwell Lord, w którego wciela się Pedro Pascal. Możecie nie wiedzieć, ale jest to ten sam gość, który wcielał się w Mandalorianina w serialu o tej samej nazwie. O ile sama Diana została obdarta z całej swojej spójności i konsekwencji stając się po prostu nudną postacią, to sceny z Maxwellem Lordem oraz jego całe story było zrobione oraz odegrane z najwyższym staraniem, jakby to on miał być głównym bohaterem, a nie sama Diana. Lord był osobą, która miała wielkie marzenia i zrobi wszystko by je zrealizować. Szybko jednak okazuje się, że moc kamienia który połączył się z jego ciałem, będzie go zabijać i priorytety zostaną zmienione. Dialogi oraz sposób jak traktuje swoje ofiary, którym daje życzenia na zasadzie wymiany, dostając od nich coś za spełnienie życzenia są także bardzo dobre i ciekawe. Kuriozalność sytuacji do których doprowadza jest po prostu przy tym niesamowita. Niestety film bardzo rzadko pokaże efekty tych działań, najczęściej będą to jakieś transmisje w telewizji lub też z innych radiowych wiadomości. Stracony potencjał.
No właśnie. Wonder Woman 1984 najłatwiej opisać słowami stracony potencjał. Film jest bardzo słaby, nieangażujący, po prostu nudny. Wysiedzenie bardzo wydłużonych i żmudnych 2 godzin i 30 minut było ciężki i z perspektywy czasu uważam za zmarnowane chwile, które mogłem poświecić na coś innego. Wonder Woman 1984 jest chyba obecnie najsłabszym filmem dotyczącym bohaterów DC Universe. Ahh i jeszcze jedno – film został totalnie obdarty z nastroju niebezpieczeństwa i zagrożenia. Nikt tutaj nie umiera, a ranna zostaje tylko czasami Diana. Ale jej też nic się nie dzieje.
Dokładnie. Szkoda, że nie wykorzystali w pełni potencjału i po prostu się nie postarali. Być może miałem zbyt wysokie oczekiwania po obejrzeniu Wonder Woman z 2017 roku ale mimo wszystko jakoś ciężko się go oglądało. Po seansie nie dość że czułem się zmęczony to także zawiedziony i znudzony. Dobra recenzja!
Miał wyjść z tego hit, a wyszło jak zwykle. Taki potencjał, a zmarnowali go dość mocno.
Jak dla mnie to zwykły gniot, ale kto co lubi :/
Taki sobie wyszedł, mógł być w topce ale niestety.
Też miałem mieszane uczucia, miałem nadzieję na coś znacznie lepszego… Ale ma chyba wyjść nowy film z wonder women nie?
A mi się podobał, ale to pewnie przez Gal Gadot 🙂