Ballerina. Z uniwersum Johna Wicka – recenzja filmu!


Ballerina

Ballerina to spin-off produkcji z uniwersum Johna Wicka. Czy warto obejrzeć ten film?

Witajcie więc w magicznym świecie, gdzie każdy barman to były zabójca, każdy bezdomny to informator, a każdy hotel to schronisko dla psychopatów z licencją na zabijanie. Powracamy do uniwersum Johna Wicka – miejsca, gdzie ekonomia opiera się wyłącznie na złotych monetach, najbardziej poszukiwanym zawodem jest współczesny asasyn, a morderstwo (ładnie nazwane zleceniem) można zamówić jak żarcie w aplikacji. Po czterech filmach obserwowania jak Keanu Reeves morduje pół świata z powodu martwego psa, twórcy pomyśleli, że potrzebują baletnic – zabójczyń!

Ballerina to film dla wszystkich, którzy po obejrzeniu Czarnego Łabędzia chcieli więcej krwi. Przygotujcie się zatem na dwie godziny eleganckiego tańca… tańca śmierci (hehe), oczywiście. Co się stanie, gdy weźmiemy słynną choreografię gun fu i dodamy do niej… dosłownie choreografię? Odpowiedź: dostaniemy występy Any de Armas, która udowadnia, że można wyglądać zjawiskowo nawet podczas mordowania całej wioski.

Ballerina

Ana de Armas wciela się w Eve Macarro – w skrócie, kolejną sierotę z traumatyczną przeszłością i niepohamowaną potrzebą zemsty (wiadomo, że w świecie Johna Wicka każdy musi mieć swój moment). Tym razem zamiast psa mamy martwego ojca, a zamiast emerytowanego zabójcy mamy… aktywną zabójczynię, która na dodatek potrafi tańczyć. Eve została wychowana przez Ruską Romę – organizację, która prowadzi szkołę baletu dla dzieci, ale tak naprawdę szkoli przyszłych płatnych morderców. To jak zwykła szkoła tańca, tylko że zamiast recitali końcowych mają sprawdzian z egzekucji.

Ballerina cierpi zbyt długi i niepotrzebny prolog. Pierwsze trzydzieści minut to zwykłe, suche budowanie świata. Obserwujemy, jak bohaterka cierpi, potem dorasta, trenuje i staje się zabójczynią. To wszystko mogło zostać załatwione w dziesięć minut montażu, ale zamiast tego dostajemy rozwlekłą historię o dorastaniu, która przypomina bardziej telewizyjny pilot niż część filmu kinowego.

Film rozpoczyna się standardowo dla uniwersum Wicka. Ktoś bardzo złym ludziom robi coś bardzo złego, a my przez następne dwie godziny obserwujemy eskalację przemocy, która kończy się oceanem krwi i górą trupów. Eve jest obsesyjnie skupiona na znalezieniu mężczyzn odpowiedzialnych za śmierć ojca, a wszystko co wie, to że mają blizny w kształcie X na nadgarstkach. Zaczyna się więc śledztwo, z tym że zamiast detektywa mamy baletnicę z pistoletem, a zamiast prowadzenia śledztwa mamy wymordowanie każdego, kto stanie jej na drodze. Eve chce zemsty, więc zabija ludzi. Ludzie próbują ją powstrzymać, więc zabija więcej ludzi. W końcu znajduje swoich wrogów i… zabija jeszcze więcej ludzi. To wszystko, jeśli chodzi o fabułę.

Z drugiej strony, czy nie po to się ogląda się uniwersum Johna Wicka? Jasne, Keanu Reeves też jest miły dla oka, zwłaszcza w sekwencjach walki, ale te filmy ogląda się głównie dla widowiskowych scen akcji. I właśnie Ballerina dostarcza ich w nadmiarze. Podobno De Armas samodzielnie wykonywała większość kaskaderskich wyczynów osobiście! Obserwowanie jej podczas walki to czysta przyjemność – każdy ruch jest przemyślany, każdy cios ma swoją wagę, a każda scena akcji przynosi coś ekscytującego: od klasycznych pojedynków na pięści, przez walkę z użyciem przedmiotów codziennego użytku (np. łyżki do zupy), aż po spektakularne starcie z miotaczami ognia.

Scena, w której Eve walczy z przeciwnikiem uzbrojonym w miotacz ognia, używając w obronie węża ogrodowego, to czyste kino – absurdalne, przesadzone i absolutnie wspaniałe.

Ballerina

Czasem wydaje się jednak, że film wręcz wstydzi się swojego absurdu. Najlepsze momenty w Wickach to te, gdy podkreślona jest ich przesadzona natura – scena z ołówkiem z pierwszego filmu, czy nawet walka w muzeum szkła z trzeciej części… To były momenty, gdy seria pokazywała, że wie, jak bardzo jest absurdalna. Ballerina ma kilka takich momentów, szczególnie wspomniana już scena z miotaczem ognia czy walka w austriackiej wiosce pełnej zabójców przebieranych za mieszkańców, ale wydaje mi się, że za często próbuje też być poważna.

Sceny wychodzą najlepiej, kiedy de Armas może być zabawna. Jej riposty podczas walki przypominają najlepsze momenty z klasyków kina akcji, jednak scenariusz nie daje jej takich momentów wiele. Szkoda, bo wtedy film jest bardziej angażujący i czuje się ten Wickowy klimat. Ballerina to film, który funkcjonuje najlepiej, gdy nie próbuje być czymś więcej, niż jest – solidnym filmem akcji z interesującą bohaterką i kilkoma naprawdę spektakularnymi scenami walk. Problem w tym, że czasami próbuje być głęboki, co mu absolutnie nie wychodzi. Próby nadania filozoficznej głębi motywacjom Eve (całe te gadki o wyborze i przeznaczeniu) brzmią jak wypełniacze między scenami akcji.

Pojawienie się Johna Wicka/Keanu Reevesa to moment, na który czekałam od początku. Gdy Baba Yaga pojawia się na ekranie, natychmiast czuć różnicę w energii – Reeves ma tę naturalną charyzmę, która sprawia, że każda jego scena ma ważna. Jego postać stała się ikoną, ale jednocześnie pokazuje, jak trudno jest stworzyć równie magnetyczną postać w tym samym uniwersum… bo co dorówna ideałowi? Dla zainteresowanych, fabuła tego filmu rozgrywa się między trzecią z czwartą częścią Wicka.

Ballerina

Ballerina jest dokładnie tym, czego można się spodziewać po spinoffie z uniwersum Johna Wicka. Nie jest arcydziełem, ale to też nie musi nim być. Z jednej strony posiada wszystkie składniki dobrego kina akcji, ale nie zawsze wie, jak je połączyć. Z drugiej strony, jest to film, którego głównym zadaniem jest sprawić, żeby widzowie dobrze się bawili przez dwie godziny. Scenografia jest miła dla oka, dialogi nie są za bardzo napompowane, a najważniejsze – sceny „mordobicia” są świetne. Jeśli lubicie elegancką przemoc i absurdalne sceny akcji, Ballerina was nie rozczaruje. To solidny dodatek do uniwersum, który udowadnia, że ma ono potencjał na więcej, niż tylko filmy o Johnie Wicku.

 

Zobacz też: Księgowy 2 – recenzja filmu – warto było czekać tyle lat?

Poprzednio Elden Ring: Nightreign - Poradnik od gry Solo - Czy da się grać samemu?
Następny Gracze kiepsko przyjęli informacje o cenie 349 zł za The Outer Worlds 2