Blood Rage – recenzja – Walhalla wzywa!


seg_soft

Blood Rage, Ankh czy Rising Sun? Każda z tych gier jest na swój sposób świetna, a wszystkie wyszły spod skrzydeł jednego autora – Erica Langa. Dziś na tapetę bierzemy pierwszą część opowiadającą o wikingach i ich podróży ku Walhalli!

Eric M. Lang to wśród wielu fanów gier planszowych autor genialny i mający metkę człowieka od figurek i hitowych tytułów. Ma na swoim koncie świetny i praktycznie niemożliwy obecnie do zdobycia Chaos w Starym Świecie oraz trylogię gier opowiadających historię z różnych okresów mitologii świata. Każda z jego gier zbierała potężne fundusze na platformach wspieraczkowych odblokowując tonę dodatków większych i mniejszych oraz zapewniając każdej z gier masę dodatkowej, grywalnej zawartości. Od czego to wszystko się zaczęło?

Blood Rage to pierwsza część słynnej trylogii Erica Langa. Autor postanowił wziąć na tapetę wikingów i ich chęć trafienia do Walhalli w celu przerobienia tego na planszówkę. Pomysł chwytliwy i jak najbardziej trafiony – nordyccy wojowie to dość mocno eksploatowany motyw w filmach czy serialach (może oglądaliście podboje Ragnara w serialu Wikingowie?), więc jako takiej reklamy nie potrzebował. Blood Rage w Polsce ukazało się dzięki wydawnictwu Portal Games, które jako pierwsze wyczuło potencjał płynący z współpracy pomiędzy Erikiem Langiem i firmą CMON. Gra ukazała się w okolicy 2016 roku, a obecnie dostajemy któryś z kolei dodruk – to chyba o czymś świadczy.

Blood Rage to gra przeznaczona dla od dwóch do czterech graczy do rozegrania w około dziewięćdziesiąt minut. Im bardziej doświadczeni i rozegrani jesteście w podboje wikingów, tym czas będzie ulegał skróceniu. Fabularnie trafiamy akurat na moment, kiedy już za momencik rozpocznie się ragnarok. W nordyckiej mitologii to czas, kiedy bogowie mają już dość olbrzymów prowadzonych przez Lokiego i rozpoczynają wojnę. Jej skutki są opłakane dla całego świata – wszędzie szaleje ogień, wybuchy, gwiazdy gasną i ogólnie nie jest za wesoło. Jarlowie klanów, które jako gracze prowadzimy uznali, że to doskonały moment na wszczęcie dodatkowych walk o obszary i zdobycie chwały – celem wikinga jest w końcu umrzeć z toporem w dłoni podczas srogiej walki i trafić do upragnionej Walhalli, by tam ucztować i pić po kres czasu. Odzierając Blood Rage z fabuły mamy tu szybką i intensywną grę o kontrolowaniu obszarów (ale czy na pewno?) i manipulowaniu kartami, które oferują tonę taktycznych rozwiązań. Brzmi ciekawie, a w praktyce działa to jeszcze lepiej.

Pierwsze co pozytywnie zaskakuje w Blood Rage to niski próg wejścia i dość proste zasady całej rozgrywki. Każda partia trwa tylko trzy rundy, podzielone na kilka faz. Pierwsza z nich zwana darem bogów to nic innego jak draft kart. Ktoś pewnie zapyta – jak to?! Draftowanie kart w grze o walkach między wikingami? Ano owszem, draft jest i dodam jeszcze, że to jeden z najlepszych momentów całego Blood Rage. Wspominałem wcześniej, że gra jest oparta na kontrolowaniu obszarów, ale da się wygrać zupełnie, olewając aspekt rywalizacji z innymi graczami. Wystarczy dobrze dobierać karty i mieć pomysł na rozgrywkę, ponieważ to właśnie w kartach kryje się sporo magii tego tytułu.

Karty pozwalają na kręcenie kombosów lub rekrutowanie wielkich potworów, których umiejętności mogą przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę. Kto by nie chciał wjechać w jakiś region trollem czy lodowym gigantem! Sporo kart pozwala nam rozwijać nasz klan i podstawowych wojowników. Wybór kart determinuje styl rozgrywki na każdą z rund i jest niezwykle ważnym momentem. Tutaj wychodzi też mały minus Blood Rage. Weterani, którzy mają już kilka rozgrywek za sobą dużo lepiej poradzą sobie z wyborem co lepszych kart. Nowicjusz jeszcze nie zna każdej z nich i nie do końca jest w stanie skleić z nich kombosy, ponieważ dopiero odkrywa zależności pomiędzy nimi.

Jak uda się nam zakończyć draftowanie przechodzimy płynnie do fazy akcji. Będziemy wystawiać nasze wojska, walczyć z innymi, czy zagrywać wcześniej zdobyte karty rozwinięć klanu lub wypraw pozwalających nam zdobyć kilka cennych punktów. Nie możemy robić tego bezkarnie, ponieważ każda z akcji opiera się na mechanice szalu, czyli swoistej waluty, którą będziemy opłacać koszt akcji. Blood Rage właśnie przy akcjach pokazuje swój pazur i dynamikę całej rozgrywki. Dzieje się tu całkiem sporo i musimy nieustannie reagować na poczynania rywali. Ktoś się ruszy w stronę drzewa (środka planszy), więc my możemy w tym czasie bezkarnie zająć jakiś region. Miejsca są limitowane, ale jakiś Troll mógłby tam wbiec i zrobić porządek.

Z rundy na rundę schemat działania będzie podobny, ale nasz klan zyska dodatkowe bajery w postaci nowych kart ulepszeń. Czyni to grę nieco asymetryczną i pozwala nam dopakować naszych wojowników, czy jarla w ciekawe umiejętności. Każda rozgrywka wygląda, dzięki temu nieco inaczej. Bardzo fajną mechaników, którą lubię w planszówkach, są statystyki i ich rozwój. Szał pozwala nam zdobywać więcej punktów potrzebnych do opłacania akcji. Topory zapewniają punkty za wygrane bitwy natomiast rogi decydują o liczebności naszego klanu na planszy. Wiadomo, że chcemy mieć wszystkiego dużo, ale nie będziemy w stanie aż tak szybko się rozwijać, więc trzeba decydować, co jest dla nas bardziej opłacalne.

Dochodzimy w końcu do najważniejszego aspektu Blood Rage, czyli walki i punktów. Uruchamiając akcję plądrowania, która bądź co bądź jest darmowa i musimy mieć, tylko kim się bić uruchamia w danym regionie bitwę. Na początku z sąsiednich obszarów gracze mogą dorzucić dodatkowe figurki i dołączyć do konfliktu – oczywiście, jeżeli jest jeszcze wolne miejsce. Sztuką jest odpalenie pewnego plądrowania w zapchanym regionie! Później mamy obowiązkową fazę dorzucania kart. Możemy zagrać karty dodające nam siły podczas potyczki lub blefować i dołożyć cokolwiek innego. Najfajniejszy moment to taki, gdzie praktycznie na pewniaka ktoś odpala plądrowanie, a my dzięki karcie zwyciężymy – piękna sprawa. W przypadku remisu przegrywają wszyscy, ale jeżeli udało się nam zebrać najwięcej siły wygrywamy. Dostajemy bonus z żetonu plądrowania, punkty chwały, a jednostki przeciwnika lądują na planszy Walhalli. Istnieje całkiem fajna strategia na zbieranie punktów za nasze zniszczone jednostki, ale to już pozostawiam do odkrycia Wam. Blood Rage jest dość nieoczywistym przedstawicielem gier spod szyldu kontrolowania obszarów właśnie dzięki kartom, które mocno mieszają. Walka i przepychanki są ważne, ale jeszcze ważniejsze jest taktyczne rozmieszczenie jednostek, żeby się „podczepić” pod walkę i uszczknąć trochę punktów.

Jedną z końcowych faz są wyprawy, które dają nam punkty za spełnienie wymagań. Większość polega na zdobyciu większości na wskazanych regionach, a jako że zagrywamy je w ciemno w trakcie fazy akcji nigdy nie możemy być pewni jak się to finalnie rozstrzygnie. Ostatnia faza rundy to godna śmierć w objęciach Ragnaroku. Wiedząc, gdzie nastąpi zniszczenie obszaru możemy sobie fajnie zaplanować naszą obecność na mapie, ponieważ, dzięki temu nasze umierające figurki dostarczą nam sporo punktów. Większość mechanik Blood Rage świetnie współgra z tematem gry.

W ilu wikingów najlepiej siadać do rozgrywki. Gra ma sprytny system skalowania i nawet w dwie osoby da się grać w Blood Rage, ale pełnię możliwości i totalny armagedon na planszy zobaczymy dopiero przy pełnym składzie. Gra żyje dzięki ciasnocie, nieustannej dynamice i zmienności rozgrywki. Nawet sam draft jest, ciekawszy, ponieważ uda się nam zobaczyć dużo więcej nieoczywistych zagrań zmieniających losy partii. Gra fajnie się sprawdzi dla osób lubiących nieoczywiste area control, które wcale nie stawia ciężaru rozgrywki na walce o tereny. W Blood Rage odnajdą się gracze lubiący draftowanie i zestawianie ze sobą kilku kart w potężne kombo oraz optymalizatorzy, którzy wiedzą jak przełożyć każdy punkt szału na punkty zwycięstwa.

Na zakończenie

Blood Rage to kawał fantastycznej planszówki tylko z pozoru opartej na mechanikach kontrolowania obszarów. Gra jest niezwykle dynamiczna i rzeczywiście wszystkie ochy i achy są uzasadnione. Najważniejszy jest draft kart, ponieważ to właśnie one ustawią nam całą rozgrywkę. Czy pójdziemy w duże potwory? Może w walkę albo ulepszenia wzmacniające nasz klan? Rozgrywka jest szybka, sytuacja na planszy zmienia się z akcji na akcję, ale jest tu sporo miejsca na główkowanie i optymalizację. Gra spodoba się zarówno fanom szybkich gier o przepychaniu się na planszy oraz euro-optymalizatorom, którzy przerobią każdy punkt szału na punkty chwały! W Blood Rage czuć klimat wikingów i zbliżającego się Ragnaroku, a wszystko to zostało ciekawie oddane w mechanikach gry. Klasa sama w sobie, pomimo upływu lat nadal świetna! Polecam.

[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Portal Games za przekazanie gry do recenzji. Nie miało to wpływu na zawarte tu opinie.

Może zainteresuje Cię nasza recenzja gry Wilki?

Blood Rage do kupienia tutaj!

Brak komentarzy

Zostaw Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Poprzednio Tryb kooperacyjny w Pokemon TCG. Jak wspólnie grać i wygrywać?
Następny PlayStation Plus W Lipcu 2023: Oto Co Czeka Subskrybentów!