Książka Cień Adama Przechrzty to zakończenie trylogii Materia Prima, a także swego rodzaju wstęp do debiutującej właśnie na rynku serii Materia Secunda. Czy jednak koniec dorównał wyjątkowo dobremu początkowi w postaci Adepta i środkowej części – Namiestnikowi? Według mnie mogło być o wiele lepiej. Postawmy więc Przechrzcie trzy zarzuty wobec jego działa!
Książka Cień – zarzut pierwszy: przygód Rudnickiego końca nie widać
Nie będzie spoilerem, jeśli napiszę, że w ostatnim tomie Materii Prima dwaj główni bohaterowie, Rudnicki i Samarin, pakują się w kolejną kabałę. Tym razem rzecz ma mocno polityczny wydźwięk. O ile Adept urzekł mnie wyjątkowo ciekawym pomysłem na fabułę, a Namiestnik wprowadził nieco wojennej zawieruchy, o tyle Cień stawia na życie śmietanki towarzyskiej. Pytanie tylko, czy to wystarczy?
Nie zrozumcie mnie źle. Jeśli spodobała wam się pierwsza i druga część trylogii, ta także powinna przypaść wam do gustu. Ostatecznie to tylko kolejne przygody dwójki naszych ulubionych bohaterów, prawda? Tyle tylko, że brakuje w tym… no właśnie, czego właściwie? Trochę akcji, trochę fabuły, trochę zakończenia. Bo też nie ma co ukrywać, że z reguły ostatnie tomy trylogii powinny raczej zamykać pewne wątki, a nie otwierać nowe; dążyć do finału, nie zaś ciągnąć się w nieskończoność.
To chyba mój największy zarzut wobec tej pozycji. Rudnicki kogoś ratuje, z kimś się zaprzyjaźnia, coś zdobywa… dokładnie tak, jak w poprzednich dwóch odsłonach. I tak sobie mija to życie w Warszawie, jednak prowadzi to donikąd. Już sam tytuł książki – Cień – jest bardzo zwodniczy. Wszak tytułowa postać występuje tam tylko raz czy dwa! Ostatecznie nawet nie wiemy, co się z nią dzieje. I nijak nas nie interesuje. Równie dobrze tom trzeci można by nazwać: Przygody alchemika, vol. 3.
Zarzut drugi: każdy problem może rozwiązać moc przyjaźni… i nieograniczona gotówka
Podczas pisania recenzji książki Adept zwróciłem uwagę na pewną familiarność między postaciami. Chodziło mi o to, że dwaj główni bohaterowie władają ogromną charyzmą, dzięki której zjednają sobie serca wszystkich, którzy staną na ich drodze. Od pomywaczek, przez równych sobie, po monarchów. Czasem Przechrzta uracza nas z tego powodu humorem rodem z Alicji z Zielonego Wzgórza (czy jak kto woli: z Zielonych Szczytów). Chyba wiecie, o co mi chodzi, jeśli chodź raz uśmiechnęliście się, gdy koleżanka Ani opiła się winem, które wzięła za sok, lub gdy główna bohaterka została oskarżona o kradzież broszki, a później wyszło na jaw, że to jednak nie ona. W Materia Prima takich momentów jest masa. Można by rzec, że takim stylem napisano tę trylogię. Mają nas bawić momenty, w których Rudnicki dostaje po łapach od własnej służby za niedojadanie śniadań, lub gdy żona Samarina wygania żandarmów ze szpitala. To wszystko takie sielankowe. Takie swojskie i miłe. I takie… bezproblematyczne.
Bo też problemy w książce Cień wydają się dużo mniejsze niż w Namiestniku chociażby. Bohaterowie radośnie rozwijają swoje biznesy i wątki poboczne, co rusz zdobywając nowych przyjaciół i przedsiębiorczo inwestując czas czy pieniądze. No właśnie: pieniądze. Mam wrażenie, że w kilku momentach postacie stworzone przez Przechrztę w jakiś psychoanalityczny sposób starają się przypomnieć autorowi, że całkowicie o nich zapomniał. Serio. Czasami ktoś o nich napomknie, jednak to tyle. Rudnicki i Samarin nie przejmuj się pieniędzmi i wydają się być w stanie rozwiązać wszystkie problemy świata jakimś nieistotnym dla ich budżetu wydatkiem.
Także przeszkody w postaci czyhających na naszych bohaterów beboków wydają się komiczniejsze. W takim Namiestniku chociażby Przechrzcie udało się sprawić, bym naprawdę martwił się o losy Rudnickiego czy Samarina. Tutaj nie miałem złudzeń, że chroni ich fabularny pancerz. Autor nawet nie stara się jakoś tym zagrać. Zabić bądź zranić do żywego jakąś ważną w powieści postać. Dla niego są ci źli i ci dobrzy. Pierwsi skończą marnie, a drudzy stworzą z alchemikiem szczęśliwą rodzinę. Niekiedy dosłownie.
Zarzut trzeci: enklawa? A co to?
Pamiętacie jeszcze Anastazję z pierwszej części? Tę demonicę, która ciągle towarzyszyła alchemikowi? Ja też ją pamiętam, choć autor najwyraźniej nie. Podobnie jest ze sporą częścią innych, nieco mniej ważnych bohaterów. Przechrzta czasami rzuci jakimś nazwiskiem, ale dzieje się to jakby od niechcenia. Ot, jakby ktoś go przymusił. Powiedział mu: weź, nie zapominaj o tych postaciach i pozwól czytelnikom rzucić okiem na ich los. Tyle tylko, że to niezbyt satysfakcjonujące.
Podobne wrażenie mam podczas oglądania anime z wątkiem haremu. Jakaś postać została „odblokowana” i już przyjaźni się z głównym bohaterem? Okej, to zostawmy ją z boku i jedziemy po następną! Ten sam schemat. Po co to wszystko – nie mam pojęcia. Choć trochę podejrzewam.
Dużo bardziej niż pomijanie wprowadzanych wcześniej postaci, drażni mnie pomijanie ważnych wątków. Stosunki Polski z innymi krajami, sytuacja na froncie, artefakty znalezione w enklawie i… enklawy właśnie! Książka Cień całkowicie odbiega od wprowadzonego w Adepcie pomysłu z enklawami! Niby jest magia, niby są Przeklęci, ale nie ma tego, od czego się to wszystko zaczęło. Rudnicki bądź Samarin ani razu nie wchodzą do enklawy. Jak można było tego nie wykorzystać? Inna sprawa, że Przechrzta nie wykorzystuje całej masy wprowadzonych przez siebie rzeczy. Bo też strzelający niesamowicie celnie karabin bądź przepowiadający przyszłość walec to były takie o, jednorazowe takie.
Książka Cień, podsumowując: jeśli ktoś kocha eskapistyczne sielanki…
Tak. Jeśli ktoś wkręcił się w pierwszą i drugą część Materii Prima, będzie zachwycony. Bo też autorowi puszczają tu wszelkie konstrukcyjne hamulce. Nie zwraca on uwagi na fakt, że dobrze by było zamknąć pewne rzeczy i je podsumować. Zamiast tego opowieść się toczy, watki się rozwijają, przyjaźnie rozkwitają, a problemy są tylko po to, by móc je rozwiązać. Przechrzta pisał tę powieść z wiedzą, że na tym nie zakończy się przygoda Rudnickiego. Nie mogło być inaczej – już wtedy musiał być pewien, że rozpocznie Materia Secunda. Pytanie tylko, czy warto po nią sięgać?
No bo ostatecznie co nowego możemy przeczytać w kolejnej trylogii? Jak Rudnicki staje się jeszcze lepszym lekarzem i wynajduje uniwersalne lekarstwo na raka? Jak Samarin staje się prawą ręką cara i dzielnie stawia czoła bolszewikom? Drabina społeczna, po której obaj się wspinają, powoli się już kończy. Przechrzta będzie zmuszony dorabiać jej kolejne stopnie, by umożliwić bohaterom dalszy rozwój. Bo że spadną z tej drabiny i połamią sobie nogi – w to nie uwierzę.
Lubię powieści, które mogą mnie czymś zaskoczyć, niekoniecznie fabułą. Obawiam się jednak, że w tym wypadku wszystko, co najlepsze, zostało już czytelnikom zaoferowana.
Jeśli zaś to wasze pierwsze spotkanie z serią Materia Prima, sprawdźcie koniecznie: ADAM PRZECHRZTA – ADEPT – RECENZJA.
Brak komentarzy