Po długich latach oczekiwania na kontynuację filmu wreszcie się doczekaliśmy – Diuna: Część druga zawitała do kin!
Akcja części drugiej rozpoczyna się chwilę po zakończeniu części pierwszej. Po masakrze ich ludu przez ród Harkonnenów, Paul Atryda i jego matka Jessica przymierzają się z Fremenami, niebieskooką społecznością głęboko związaną z piaszczystą i pełną przypraw planetą Arrakis. Prawdziwy blask narracji Herberta, wyraźnie podkreślony przez reżysera, Denisa Villeneuve w filmie, polega na niepokojącym odkryciu, że klucz do przetrwania Paula i Jessiki leży w niewygodnej manipulacji. Sabat czarownic Jessiki, Bene Gesserit, spędził stulecia na indoktrynowaniu lokalnych zubożałych społeczeństw, takich jak Fremeni, tak, aby wierzyły w mesjaszy i wybrały jedną przepowiednię. Samo przybycie syna Bene Gesserit w towarzystwie jego matki-czarownicy wystarczy, aby zwabić fanatyków, takich jak lokalny wódz Stilgar i przynajmniej wzbudzić zainteresowanie młodszego pokolenia sceptyków.
Siła narracyjna filmu Diuna: Część druga leży w złożoności podróży Paula, przemiany z mściwego syna w splamionego krwią podżegacza wojennego. Paul szybko asymiluje się z rodzimą kulturą, ale jego przynależność wynika z chęci poprowadzenia tych ludzi przeciwko nikczemnemu baronowi Harkonnenowi, a wkrótce nawet cesarzowi Imperium, który potajemnie zaplanował morderstwo ojca Paula. W miarę gdy Jessica wmawia synowi kolejne żądania, by zaakceptował nadchodzącą świętą wojnę, którą ma rozpętać, każdy krok Paula w kierunku zemsty oddala go od bohaterstwa. Chalamet, który w pierwszym filmie odniósł sukces w roli pokrzywdzonego syna, tutaj przekracza samego siebie, przedstawiając mężczyznę zmagającego się z groźniejszym przeciwnikiem – własną próżnością.
Mimo że film trwa niemal trzy godziny, nie ma wystarczająco dużo czasu, aby w pełni zagłębić się w każdy intrygujący zakamarek historii. Cieszyłabym się z rozwoju wątku Jessiki i jej nienarodzonej córki, z większych wątków rebelianckich, czy chociaż zagłębienia się w szczegóły planowania akcji. Momentami czułam, że akcja skakała, ale – na szczęście – omijane były kwestie znaczące mniej dla fabuły i można było sobie dopowiedzieć co nieco. Widzowie nigdy nie są bezpośrednio informowani o przyczynach stałego napływu martwych młodych ciał barona do jego kwater ani o znaczeniu spożywania przez kobietę w ciąży płynów ustrojowych czerwa. Film pozwala, aby te kwestie pozostały niewyjaśnione, ponieważ może właśnie o to chodzi w ich skumulowanym, przytłaczającym wpływie – żebyśmy poczuli się przytłoczeni wszystkim, zupełnie jak bohaterowie.
Diuna: część druga to niezaprzeczanie kwintesencja dobrego wizualnie kina, dopracowanego scenariusza. Ten film został stworzony, by być podziwianym – nie widzę tego inaczej. Przenosi widza w niezwykłe krainy planety, które chce się odkrywać – mimo, że na pierwszy rzut oka to wyłącznie dziesiątki kilometrów piasku. Przedstawiony świat nie tylko jest dziwny, ale także naznaczony okrucieństwem. Stanowi zatem idealne tło dla momentami mrożącej krew w żyłach narracji. Technicznie rzecz biorąc, część druga niemal przyćmiewa swoją poprzedniczkę, którą nagrodzono Oscarem. I ponownie, tak samo jak w pierwszej części, reżyser przenosi widza na Arrakis i mimo przerażających aspektów planety, nie chce się jej opuszczać. Villeneuve po mistrzowsku oddaje kwintesencję tego miejsca, wrzucając widza prosto w piach i przyprawę.
Podobnie jak pierwsza część Diuny Villeneuve’a, część druga celowo przedstawia przyszłość głęboko zakorzenioną w historii. Choć akcja rozgrywa się w przyszłości, w której możliwe są podróże międzygwiezdne, ta kinowa interpretacja obejmuje wszechświat Herberta, przywiązany do starożytnych tradycji, takich jak lenna feudalne i nieustanna walka o specjalne zasoby do zasilania pojazdów. Z jednej strony mamy statek kosmiczny cesarza przypominający połączenie Pokeballa i czegoś latającego z Gwiezdnych Wojen, a z drugiej obserwujemy zwyczaje Fremenów i święte świątynie emanujące starożytnością.
Duża siła filmu pochodzi od gry aktorskiej. Zendaya wreszcie wkłada prawdziwe emocje w postać sprytnie stworzoną na podstawie wizji Herberta. Mimo, że zazwyczaj nie jestem fanką jej gry aktorskiej, tutaj byłam miło zaskoczona. Przyjemnie było popatrzeć na prawdziwe uczucia, które aktorka z siebie wydobyła, co jest raczej rzadkością. Widać, że rola Chani bardzo jej pasuje i rozumie tę postać. Nie wierzę, że to powiem – Timothée Chalamet w roli Paula Artydy jest bezkonkurencyjny. Po pierwsze, przeszedł ogromną zmianę aktorską od pierwszej części. Widać, że pewniej czuje się przed kamerą. Część tych obserwacji może wynikać pewnie z samego rozwoju postaci, ze złamanego syna do prawdziwego przywódcy. Z drugiej strony widać też pewność aktora w swoje umiejętności. Od 2021 roku w Chalamecie zaszła ogromna zmiana – na plus – i widać to gołym okiem.
Czasem wychodzi się z kina z myślą, że można byłoby ominąć ten film. Diuna: Część druga stanowi kompletne przeciwieństwo tego uczucia. To pozycja, którą warto obejrzeć na wielkim ekranie. Przy premierze poprzedniej części nie miałam wątpliwości, że mówię o „tytule roku”, ale film wyszedł pod koniec 2021 roku. W tym przypadku chciałabym powtórzyć tezę. Czy nadanie łatki „filmu roku 2024” czemuś, co wyszło w pierwszym kwartale nie jest zbyt pochopne?
Wątpię. Jak dla mnie ocena 9,5/10.
Nie mogę się doczekać kontynuacji.
Zobacz też: DIUNA- recenzja ze spoilerami – premiera roku?
Brak komentarzy