DIUNA – recenzja ze spoilerami – premiera roku?


Diuna to jedna z najbardziej wyczekiwanych produkcji tego roku. Słynna powieść doczekała się kolejnej adaptacji. Nie sądziłam, że wywrze na mnie takie wrażenie, jednak kilka dni po seansie nie mogę oprzeć się pokusie ponownego obejrzenia Diuny. A to nie zdarza się często.

Nie zdarza się to często, ponieważ zazwyczaj muszę odpocząć kilka tygodni żeby wrócić do filmu. Diuna jednak przyciąga mnie jak magnes. Uwaga! Recenzja będzie zawierała spoilery fabularne. Zostaliście ostrzeżeni!

Diuna to przede wszystkim słynna powieść Franka Herberta, która na świecie sprzedała się w milionach egzemplarzy. Wydana została w roku 1965, z kolei w Polsce ukazała się dopiero w 1985. Już do tego czasu zdobyła serca czytelników i została laureatką prestiżowych nagród literackich. Powieść stanowi pierwszą część w cyklu Kroniki Diuny. W oryginalnej serii ukazało się 6 tomów. Po śmierci Franka, literacką pałeczkę przejął jego syn – Brian. Osobiście nie miałam wcześniej styczności z książkami Diuny, jednak wiem, że mam wiele do nadrobienia i już dodałam ją do listy.

Poprzednia filmowa adaptacja Diuny miała premierę w 1984 roku, najwyższa więc pora na aktualną wersję. Taką przedstawił nam w tym roku Denis Villeneuve. Tegoroczny film fabułą obejmuje połowę pierwszej książki Franka Herberta. Moim zdaniem Diuna to premiera roku.

Kiedy imperator przekazuje rodowi Artydów planetę Arrakis jako lenno, nastroje są dosyć mieszane. Z jednej strony to ogromna szansa do pobierania przyprawy, która istotna jest dla podróży międzygwiezdnych oraz ludzkiej witalności. Ojciec rodu Artydów – Leto – widzi przekazanie jako okazję do nawiązania więzi z rdzenną ludnością Arrakis, Fremenami. Byłby to pierwszy krok do zaprowadzenia pokoju we wszystkich Domach. Z drugiej strony Arrakis jest jednym wielkim znakiem zapytania. Ród Artydów ma zastąpić Ród Harkonnenów, który zajmował się wydobywaniem przyprawy od dziesiątek lat. Perspektywa wojny jest nieunikniona i od chwili przekazania planety wisi w powietrzu. I rzeczywiście, tak było. Imperator w rodzie Artydów dostrzegł ogromne zagrożenie dla swojej władzy, uknuł więc plan wytępienia domu Atrydów i przeprowadzenia zamachu stanu, aby umożliwić Harkonnenom ponowne zajęcie planety.

Ostatecznie dochodzi do zamachu stanu, większość nowych przybyszy na Arrakis zostaje brutalnie zamordowana. Wśród ofiar znajduje się także Leto.  Artydzi zostają zdradzeni przez swojego doktora, który wyłącza tarcze ochronne Arrakinów i pozwala armii Harkonnenów i oddziałom imperatora na zdobycie twierdzy Arrakin. Paul i jego matka zostają pojmani i mają zostać wyrzuceni na pustyni, gdzie czeka ich niewątpliwa śmierć. Oboje posiadają „głos” – umiejętność nauczaną przez Bene Gesserit – dlatego też udaje się im zbiec.

diuna

Przed przybyciem Domu Atrydów na Arrakis Paul jest zaniepokojony wizjami tajemniczej dziewczyny i przyszłości, w której prowadzi brutalną „świętą wojnę”. Będąc na pustyni, czuje że Diuna go wzywa. Razem z matką dociera na głęboką pustynię, gdzie w ostatniej chwili uciekają przez Czerwem. Stało się tak głównie przez spotkanym Fremenów, którzy odwrócili uwagę bestii .Wśród spotkanych Fremenów znajduje się Stilgara (którego Paul za z wcześniejszego spotkania tuż po przybyciu na Arrakis) a także Chani, dziewczynę, która pojawiła się w snach Paula. Wódz postanawia przyjąć dwójkę po swoją opiekę, jednak jeden z członków plemienia protestuje przeciwko temu pomysłowi. Rzuca Paulowi wyzwanie na rytualny pojedynek. Ponieważ ród Artydów słynie z solidnego przygotowania do walki, Paul z łatwością go wygrywa – ku ogromnemu zdziwieniu lokalnej społeczności. Wbrew życzeniom Jessiki Paul nalega na przyłączenie się do Fremenów, aby zrealizować cel swojego ojca, jakim jest zaprowadzenie pokoju na Arrakis.

Tutaj film się kończy.

diuna

I jakież było nasze zdziwienie, że minęło już 2,5 godziny seansu. Nie żartuję, byliśmy w ogromnym szoku i było nam przykro, że to już koniec. Nie pamiętam ostatniego razu kiedy film wywołał we mnie takie uczucia. Diunę chce się oglądać dalej. Nie wiem czy to kwestia braku znajomości książek, czy po prostu świetnego scenariusza – marzyłam, żeby film trwał dalej. Brak znajomości książek też nie zaszkodził – bez problemu nadążaliśmy za historią, nie mieliśmy pytań co do fabuły. Wszystko zostało przedstawione w sposób zrozumiały, specjalnie dla osób, które z Diuną mają styczność po raz pierwszy. Akcja była spójna i mieliśmy poczucie ciągłości, byliśmy świadomi co wynika z czego. Wiele filmów pozostawia taki niedosyt, coś nie zostaje dopowiedziane ale „było o tym w książce”. Tutaj jest wręcz przeciwnie. Za to ogromny plus. Ciekawe, czy osoby znające książkę mogą się ze mą zgodzić.

Pięknie została pokazana planeta Arrakis – bezkresna pustynia pokryta przyprawą. Biła od niej surowość, taka ascetyczność. Bo jak inaczej przedstawić diunę? Nie starano się jej na siłę ożywić i upiększyć. Arrakis to ogromne pustkowie, z miejscowo posadowionymi skałami. Wśród piasku kryje się zarazem zło (czerwie reagujące na równomierny dźwięk) i tajemnica – ludzie pustyni. W zasadzie nie wiadomo, ilu ich mieszka na Arrakis – Harkonnenowie obliczyli, że jest ich około 50 tysięcy. Z kolei z badań Artydów wynika, iż liczba ta zamyka się w milionach. Fremenowie ukrywają się w Diunie, jest dla nich domem i perfekcyjnym schronieniem. Od pierwszego ujrzenia Arrakis w widzu został wywołany respekt do pustyni. To pięknie i piekielne groźnie miejsce dla niedoświadczonych „zwiedzających”. Wizualnie Diuna jest absolutnym mistrzostwem świata z perfekcyjnym CGI.  Połączenie genialnej scenografii, z jeszcze lepszą muzyką Hansa Zimmera sprawiło, że oglądając ten film miałam wrażenie, że Arrakis istnieje naprawdę.

diuna

Z każdej strony biła nas zapowiedź gwiazdorskiej obsady w Diunie – w głownych rolach zobaczyliśmi nazwiska jak Timothée Chalamet, Rebecca Ferguson, Oscar Isaac, Jason Momoa, Josh Brolin i Zendaya. I chociaż ta ostatnia była w większości trailerów i na liście głównych postaci, na ekranie zobaczyliśmy ją tuż przy samej końcówce. Wcześniej chwilowo widać było ją w wizjach Paula, jednak Zendaii było dosyć mało. Niemniej jednak, aktorzy spisali się na medal. Podejrzewam, że sama Zendaya będzie pierwszoplanową postacią w kolejnej części.

Aktorzy do tematu podeszli profesjonalnie, czuć (i widać) było zaangażowanie i serce włożone w role. Jedno nazwisko trochę mi odstawało – był nim Dave Bautista. Byli wrestlerzy na wielkim ekranie średnio mi odpowiadają – i nawet jeśli Bautista spisał się w Strażnikach Galaktyki jako bezmyślny Drax, w Diunie odstawał od pozostałych. Wydaje mi się, że ciężko przychodzi mu granie w poważnych rolach – może i stara się wypaść jak najlepiej, jednak rezultat jest zazwyczaj podobny. W Marvelu było to do przejścia, zwłaszcza w komediowych Strażnikach. Diuna to produkcja odrobinę bardziej poważna, zrobiona w innym klimacie. Bezmyślna twarz Dave Bautisty była zwyczajnie irytująca i nie pasowała do całokształtu.

Pozytywnie zaskoczył mnie Timothée Chalamet – to pierwsza rola, w której go widziałam. Przyznam, że wypadł całkiem nieźle. Wcielił się w bardzo trudną rolę, ale nie został przez nią pokonany. Doskonale pokazał przemianę jaką przeszedł Paul Artyda od początku – jeszcze przed przybyciem na Arrakis był wrażliwy i zachowawczy, nawet mimo solidnego przygotowania walecznego. Po kolejnych napotykanych trudnościach stawał się coraz bardziej pewny siebie, wykazywał się odwagą i zazwyczaj rozważnymi decyzjami. Godnie przejął rolę swojego ojca i stanął na czele rodu Artydów.

Oscar Isaac w roli Leto Artydy to moja ulubiona postać z filmu. Przez żart, że jak był mały, to chciał zostać pilotem moje myśli od razu poszły do Poe Damerona 😉

Diuna jest pierwszym filmem od bardzo, bardzo dawna, który wywołał u mnie tak silne emocje. Sprawia, że ciągle masz ochotę na więcej, czekasz na to, co będzie dalej. To film, który trzeba obejrzeć, bo będzie się o nim mówiło przez następne lata. Niektórzy pewnie uznają, że jest zbyt wolny i nieśpiesznie buduje napięcie. Zazwyczaj też mam takie odczucia, ponieważ lubię kiedy coś się dzieje. W Diunie jest jednak coś, co sprawia że ta powolność nie jest męcząca, w zasadzie praktycznie jej nie czułam. Wspomniałam już przecież, że byłam w szoku, kiedy włączyły się napisy końcowe.

Diuna to mój dotychczasowy film roku. Nie mogę doczekać się kolejnej części i mam nadzieję, że nie będzie trzeba na nią czekać bardzo długo.

A tymczasem biorę się za lekturę.

 

Podsumowanie

Diuna wywarła na nas ogromne wrażenie. Dawno nie było filmu, który sprawił, że mamy ochotę obejrzeć go kolejny raz tak szybko po pierwszym seansie. Jest w Diunie coś przyciągającego, coś co sprawia, że chce się więcej. Pustynia przyciąga nas jak magnes. Uznałam Diunę za premierę roku 2021.
ocena końcowa 9.5

1 komentarz

  1. Tomasz
    2 listopada 2021
    Odpowiedz

    Akurat Bautista był bardzo dobry: Rabban w ksiązce właśnie taki jest. To tępy osiłek, sprawnie prowadzony przez barona.

Zostaw Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Poprzednio Lockup: Opowieść ze świata Roll Player - Recenzja
Następny Nowa produkcja na podstawie Suicide Squad od twórców Arkham