Dragon Age: Rozgrzeszenie to kolejny film (bo na pewno nie serial), który miał kontynuować dobrą passę Netflixa w sprawie ekranizacji popularnych marek gier komputerowych. Niestety, za realizację zabrali się aktywiści, którzy nie lubią gier komputerowych oraz materiału źródłowego. Czyżby dostaliśmy paszkwil na miarę serialu Wiedźmin?
Zacząłem niecodziennie, bo serial nazwałem filmem. A wszystko to dlatego, bo całość ma na szczęście jedynie 6 odcinków i całość zamyka się w niedużo więcej niż dwie godziny, zwłaszcza kiedy odejmiemy od tego napisy końcowe oraz intro. Rozumiem nawet skąd ten zabieg, bo dostaliśmy wersję demo, którą włodarze netflixa przetestują na żywym organizmie i sprawdzą, czy ludzie chcą oglądać dalej serial Dragon Age: Rozgrzeszenie. Faktycznie jednak otrzymaliśmy sztucznie podzielony film i wcale się nie zdziwię, jeżeli w drugim sezonie też otrzymamy sześć odcinków. Chociaż z drugiej strony, Netflix anulował już dużo lepiej zrobione dzieła, więc nie widzę przyszłości dla Dragon Age: Rozgrzeszenie.
Uwaga! Spoilery jednak będą, ale nieduże.
Rzadko się zdarza, by w jakiejkolwiek mojej recenzji było już od początku tak dużo jadu. Musicie jednak wiedzieć, że Dragon Age: Rozgrzeszenie jest kłamstwem. Jest kłamstwem na każdej płaszczyźnie i za chwilę to udowodnię. Zacznijmy od fabuły – o to dwójka śmiałków zostaje zrekrutowana do ważnego zadania ukradnięcia potężnego artefaktu. Poznajemy początkową historię bohaterów, a właściwie tylko jednej z nich, cała reszta będzie niewiadomą. Drużyna typowa w stylu Dragon Age – Quanari, Krasnolud, Elfka, czarodziejka i wojownik (ludzie). Pełny przekrój wszelkich ras i płci, a mamy nawet dwa związki homoseksualne, więc aktywiści zapomnieli chyba tutaj o hetero. Nieważne jednak, wstęp zapowiada się ciekawie. Poznajemy bohaterkę oraz tego drugiego, czarodzieja, który wyrzeka się magii krwi by wskrzesić swojego przyrodniego brata. Mamy więc całkiem przyjemny wstęp, w której nic nie jest czarno biało i nie wiadomo jak to się skończy.
Niestety, im dalej w las, tym serial robi się bardziej monochromatyczny – wiemy później, że mag jest jednak zły i bardzo lubi magię krwi, której używa co chwilę, a że jest przy tym magistrem, to trochę dziwne, że żaden z templariuszy w zamku pełnym specjalistów od takiej magii nie zareagował. Kuriozum będzie tutaj zombie, który chodzi regularnie za złym magiem, w którym siedzi demon. I takiego sługę posiada on od lat. Nikt nie zauważył, że ich kolega templariusz nie śpi, nie je, nie chodzi na piwo z kumplami itp. Potem widzimy więcej bezsensownych scen, fabuła zaczyna się gubić i tracić swoje tempo oraz spójność. W jednej scenie zobaczymy, jak główna bohaterka naskarży na elfie dziecko, by sama mogła dalej udawać jedną z niewolnic. Na szczęście w kolejnej scenie widzimy, że dzieciakowi nic się nie stało, więc w sumie jest okej, że dzieciak został skazany na smażenie olejem, kiedy to przez ostatnie kilkadziesiąt minut serial straszył nas, jak to źle są traktowani niewolnicy przez swoich panów.
Jedziemy dalej, film Dragon Age: Rozgrzeszenie jest bardzo podobny do serialu Wiedźmin. W obydwu przypadkach twórcy nie rozumieją materiału źródłowego i nienawidzą oryginału. W Dragon Age: Rozgrzeszenie zabrakło jakichkolwiek znaczących smaczków w porównaniu do gier, nawet nie mówiąc tu o oddaniu jakie sprawił Cyberpunk: Edgerunners, czy też kultowy już Arcane. Największym plusem takiego zabiegu jest to, że wcale nie trzeba znać gier by zrozumieć o co chodzi w serialu. Problemem jest jednak pytanie, kto sięgnie po Dragon Age: Rozgrzeszenie – czy będzie to losowa osoba śmigająca po katalogu netflixa, czy też fani Dragon Age czy też gier Bioware? No właśnie, a czy fani będą szczęśliwi, że w zasadzie serial nie ma nic wspólnego z grami oprócz paru przeciwników oraz nazw i postaci?
Po trzecie, pomimo tego, że Dragon Age: Rozgrzeszenie jest zasadniczo skrócony, to muszę przyznać, że jest też nudny. Zabrakło napięcia, niepewności, spisku i historii. Jedna z bohaterek, dziewczyna głównej heroinki okaże się kimś innym, niż była na początku, ale cały wątek rozwiązujący tą historię został pokazany tak, że nie czułem tego i nie rozumiałem skąd się biorą kolejne decyzje bohaterów. Do tego naiwna scena ze smokiem na samym końcu serialu, gdzie to bestia posłusznie odleciała zamiast, nawet ze strachu, spalić wszystkich głównych bohaterów jest kpiną z materiału źródłowego. Pamiętacie smoki w Dragon Age? Były to paskudne skurczybyki przygotowane przez twórców dla nas na sam koniec gry, byśmy mogli wykorzystać wszystko czego się nauczyliśmy. To nie były empatyczne zwierzęta, tylko dzikie, terytorialne bestie które mordowały wszystko, co podeszło za blisko.
Dragon Age: Rozgrzeszenie to nieudany eksperyment, który pokazuje, że serialami powinni zajmować się specjaliści od kinematografii, a nie aktywiści oraz pajace, którzy nigdy nie trzymali pada w ręku. To nie jest Cyberpunk: Edgerunners, w którym widać doświadczenie twórców, albo Wednesday, który każdą sceną pokazuje kunszt i mistrzostwo. Nie mówię także, że teraz tylko mistrzowie powinni robić seriale, w końcu każdy gdzieś zaczyna. Mówię jedynie, że dawanie głośnych projektów amatorom (patrzę na Ciebie Rings of Power) zawsze się tak kończy, bo serial zaczynają robić specjaliści od marketingu oraz aktywiści, którzy z tabelkami odhaczają kolejne elementy, jednocześnie zapominając o spójnej fabule oraz ciekawej historii. Dragon Age: Rozgrzeszenie to strata czasu.
PS. A wiedzieliście, że jest to drugie podejście do robienia serialu z Dragon Age? Pierwszy projekt został zapomniany zaraz po premierze, ten zostanie zapomniany także.
straszna KUPA, w ogóle nie ma to nic wspólnego z DA a sam serial bezsensowny z fabułą tak głupią że nie da się nawet uzasadnić decyzji bohaterów od debile w czystej formie z Mirian upośledzoną na czelę. Obejrzałem chwilę potem Vox Machina to doznałem jeszcze większego szoku że czego nie dotknie Netflix to zamienia w G… Chcesz obejrzeć świetne animacje fantasy masz Vox Machinę na Amazon Prime