Dungeons & Dragons: Złodziejski honor to przygodowy film, który już od premiery zbierał świetne opinie. My także postanowiliśmy udać się do kina i sprawdzić o co tyle krzyku. Czy było warto?
Czy Dungeons & Dragons: Złodziejski honor przeniesie nas bezpośrednio w klimat gry? Nie, chociaż na pewno próba została podjęta. Czy osoby, które nie mają pojęcia czym jest D&D mogą swobodnie obejrzeć film bez zastanawiania się kto, co i dlaczego? Oczywiście. Jest w nim całkiem sporo aluzji do gry – chociażby nazwy jak Baldur’s Gate i Neverwinter, aczkolwiek nie będą one miały znaczenia do zrozumienia treści. Film zrobiony został „dla wszystkich” co jednocześnie stało się jego sukcesem i (czasami w moich oczach) porażką. Zaczyna się od dość prostej historii, ale to akurat był dobry pomysł – bohaterowie wyruszają na misję a żeby ją wykonać muszą zaliczyć kilka zadań pobocznych.
Na początku zostały nam przedstawione postacie i nieco ich życiorysów. Edgin Darvis należał do szlachetnego stowarzyszenia Harfiarzy, którzy stoją na straży dobra. Po jednym z zadań mężczyzna wraca do domu, gdzie znajduje zamordowaną żonę i cudem ocalałe dziecko. W późniejszej części filmu dowiemy się, że Ed nie zawsze był tak uczciwy, jak zakładaliśmy i właściwie to on doprowadził do napadu na swoją rodzinę. Jako samotny ojciec natrafia na Holgę – kobietę, która opuściła swoje plemię dla mężczyzny, którego kochała. Miłość nie wystarczyła a ona nie mogła pogodzić się z ucieczką i dlatego szukała ucieczki w przestępczość. Ed i Holga trudzili się kradzieżą a wkrótce dołączyli do nich kompani – mag Simon i Forge. Któraś z misji nie idzie po ich myśli i zatrzymani przez Czerwoną Czarownicę Sofinę, Ed i Holga trafiają do więzienia. Po dwóch latach oboje z powodzeniem uciekają i dowiadują się, że Forge, poprzedni sojusznik ich drużyny, stał się obecnie lordem i opiekuje się ich córką przy pomocy… Sofiny.
W tej przygodzie D&D Edgin i Holga mają kilka celów: ocalić Kirę, dokonać zemsty na Forge, powstrzymać Czerwonych Czarodziejów i być może, było by najlepiej, znaleźć po drodze jakiś skarb. Łączą siły z dawnym przyjacielem Simonem oraz jego obiektem westchnięć – zmiennkoształtną Doric. Jak w każdym filmie z drużyną bohaterów, każda z tych postaci wnosi unikalny zestaw umiejętności, których grupa będzie potrzebować, aby osiągnąć swoje cele. Scenarzyści hojnie obsypują film dziwnymi przeszkodami, które bohaterowie muszą pokonać. Scena z odkopywaniem przodków na cmentarzu była fajnym pomysłem, tylko czasem zepsutym przed suche żarty Eda. Mi najbardziej do gustu przypadło zejście do Podmroku z paladynem Xenkiem (w tej roli bardzo pasował Regé-Jean Page) i cała sekwencja scen, które nastąpiła wkrótce. Walka ze smokiem była typową grową przygodą, tak samo korzystanie z tworzącej portale różdżki.
Fabuła Honor Among Thieves jest jednocześnie schematyczna i dziwaczna – prosta, jednak jakby pospieszana. Bohaterowie skakali z miejsca na miejsce, cały czas przemieszczali się do jakiejś lokalizacji. Podróż po Zapomnianych Krainach dostała jakiejś zawrotnej prędkości, jakby scenarzyści nie mogli się zdecydować co wyciąć, mimo ustalonej ostatecznej długości filmu. Wskutek tego widzom zostają pokazane ciekawe miejsca, ale bez większego wyjaśnienia – jakby osoby nieznajome z D&D mogły się po prostu wszystkiego domyślić. Jestem też przekonana, że fani D&D też mogli być zawiedzeni, bo wycieczka do ich ulubionych miejsc została przedstawiona pobieżnie i skrócona do minimum. Z jednej i drugiej strony – szkoda.
Dungeons & Dragons: Złodziejski honor to ciekawy przykład kontrastu. Z jednej strony aspekty wizualne są całkiem przyjemne dla oka. Bohaterowie podróżowali przez piękne krainy, które gwarantowały niezłe widoki. Z drugiej strony słabe CGI aż momentami kuło w oczy – chociaż też nie zawsze. Z tak nieregularnie zrobionym filmem dawno się nie spotkałam. Czy w trakcie produkcji zabrakło na coś pieniędzy? Do tego całość była napisana dość tendencyjnie i na współczesną modłę kina. Bohaterki były silnymi, niezależnymi kobietami, biorącymi sprawy w swoje ręce. Bohaterowie z kolei odgrywali role nieudaczników, niepewnych sobie mężczyzn. Szczególnie przewracałam oczami, kiedy Holga walczyła skradzionym właśnie toporem (ze związanymi rękoma) a Ed w tym czasie próbował się wyswobodzić z więzów. Oczywiście został uratowany (już kolejny raz) przez swoją, lekko zdyszaną po pokonaniu grupy rycerzy w zbrojach, towarzyszkę. Do tego postać Simona… maga nieudacznika, który nie może znaleźć kobiety. Ona zwróciła na niego uwagę dopiero, kiedy zyskał pewność siebie i uratował ją z opresji. To banalna narracja, która od samego początku wytrącała mnie z równowagi. Postacie wydają się być zlepkiem frazesów, które widzieliśmy już tysiące razy i dane nam był za mało okazji, aby naprawdę ich poznać. Został po prostu sportretowany załamany ojciec-wdowiec oraz twarda dama, która musi udowodnić swoją siłę. NUDA.
Nie mogę powiedzieć, żeby Dungeons & Dragons: Złodziejski honor był filmem perfekcyjnym. Momentami nawet mnie denerwował swoją infantylnością, ale musze pamiętać, że to produkcja oznaczona jako PG 13. Nie ma w niej odrobiny krwi, znalazło się jedno przekleństwo, jednak najbardziej irytujące były niektóre żarty. Czasem ściskało mnie w żołądku od poziomu cringe, chociaż bywały momenty, w których szczerze się uśmiałam. Wydaje mi się, że to skutek robienia filmu „z myślą o wszystkich” i rozdzielenia go na cząstki – niektóre z nich przypadną (do gustu) takiej grupie, niektóre innej, niektóre pewnie nikomu. Zdecydowanie nie mogę dać 10/10, ale mocne 7,5 będzie zasłużoną oceną. To lekkie przygodowe kino dla całej rodziny.
Zobacz też: Premiery kinowe w kwietniu 2023!
Brak komentarzy