Zakończył się siódmy sezon Fear The Walking Dead. Spin-off popularnego serialu o apokalipsie zombie doczekał się całej rzeszy fanów. Historia w nim przedstawiona nigdy nie była jedynie gorszym odbiciem oryginału. Jak na tle poprzednich sezonów prezentuje się ten? Uprzedzając fakty zdradzę, że bardzo dobrze.
Złe dobrego początki – o rodzinie Clarków
Chyba wszyscy fani Żywych Trupów pamiętają znamienny pierwszy odcinek, w którym Rick Grimes budzi się ze śpiączki. Świat wokół niego jest w ruinie, a na ulicach natknąć się może na zgraje włóczących się umarlaków. Pierwszym, który wyciągnie do niego rękę i przedstawi realia życia po apokalipsie, będzie Morgan Jones. Tak się składa, że to jeden z głównych bohaterów Fear The Walking Dead. W pierwszym odcinku oryginalnej serii poznajemy więc dwie legendy tego uniwersum!
Uniwersum Roberta Kirkmana okazało się bardzo płodne. Na rynku brakowało wizji solidnego, jednolitego świata opanowanego przez zombie. Nic więc dziwnego, że prócz serialu (wzorowanego zresztą na komiksie) powstały też gry komputerowe czy planszówki. A co z serią Fear? Nim doszło do „przejęcia pałeczki” przez Morgana spin-off Żywych Trupów nie miał się zbyt dobrze. Trzy pierwsze sezony poświęcono patchworkowej rodzinie Madison Clark i Travisa Manawa. Koniec świata dosięgnął ich w bardzo trudnym czasie. Jeden z synów walczy z uzależnieniem narkotykowym, drugi szuka akceptacji w bardzo szemranym towarzystwie, a córka – Alicia – traci chłopaka i stara się odnaleźć choć trochę sensu w tych trudnych czasach.
Historia skupiała się na rodzinnych problemach i próbach przetrwania w opanowanym przez zombie świecie. Nie przyjął się on jednak zbyt dobrze, choć niektóre wątki miały swój potencjał. Wymienić tu trzeba chociażby sezon drugi, rozgrywany prawie w całości na łodzi. Albo subtelną przemianę Travisa z pacyfistycznego humanisty w maszynę do zabijania. Niemniej pierwsze sezony zdominowane były przez postacie Madison i Nicka Clarków. Kto by pomyślał, że to właśnie ich zabraknie w kolejnych odcinkach?
Morgan Jones wchodzi na scenę
Od czwartego sezonu wydźwięk serialu mocno się zmienił. Głównym bohaterem został Morgan Jones, uzbrojony w swój charakterystyczny kij i rozterki moralne, które zabraniały mu zabijać. Z patchworkowej rodziny poznanej w początkowej fazie Fear The Walking Dead ostała się tylko… Alicia. Najbardziej niepozorna z Clarków, która wreszcie dostała swój czas antenowy. Wkrótce na ekranie pojawili się także genialny strzelec John Dorie, znany z oryginalnej serii Dwight czy reporterka w opancerzonym pojeździe Althea.
Kolejne sezony skupiły się na perypetiach tej złożonej z bardzo różnych osobowości grupy. Wzięli oni za cel ratowanie innych i za swojego nieoficjalnego przywódcę obrali Morgana. Powoli zmieniał się też format odcinków. Długa, wielowątkowa fabuła osadzona na fundamencie rodziny czy grupy ustępowała miejsca opowieściom o jednostkach. Każdy epizod zaczęto poświęcać jednemu bohaterowi, zaś historia ich wszystkich rozgrywała się gdzieś na drugim planie. Czy był to udany pomysł? Twórcy wciąż go realizują i muszę przyznać, że wychodzi im to cudownie. Niektóre odcinki można postrzegać w kategoriach dzieł sztuki czy specyficznego doświadczenia estetycznego. Zdecydowane mistrzostwo formy.
Zagłada nuklearna
W pewnym momencie sielankowe pociąganie za sobą nowych towarzyszy i trzymanie się bardzo rygorystycznych zasad moralnych musiało się skończyć. Morgan przerobił swój charakterystyczny kij na dwuręczny topór i zaczął polowanie na wiedźmę – Virginię. Sezon ten przypominał nieco wojnę z Neganem z oryginalnego The Walking Dead. Po nim wydawało się, że wszystko trafi na właściwe tory – a więc na to, co widzowie już znają. Ot, budowanie osady, zbieranie żywności, relacje międzyludzkie. Tak się jednak nie stało. Nastał bowiem drugi koniec świata.
Niejaki Teddy postanowił zrzucić na świat (a przynajmniej najbliższą okolicę) sporo głowic atomowych. Udało mu się. Co znaczyło to dla postaci z serialu? Ano to, że dotychczasowa walka o przetrwanie stała się jeszcze trudniejsza.
Fear The Walking Dead: Alicia Clark versus Victor Strand
Siódmy sezon Fear The Walking Dead skupia się na próbach przetrwania w niegościnnym, napromieniowanym otoczeniu. Początkowo wypada to genialnie. Porozrzucani w różnych stronach bohaterowie zmagają się z nowymi wyzwaniami. Starają się także znaleźć miejsce wolne od skażenia, w którym mogliby zacząć życie od początku. Próby te raz za razem spełzają jednak na niczym.
Zbawienną oazą okazuje się wieża – a raczej Wieża – tkwiąca w rękach Victora Stranda. Warto zaznaczyć, że to jeden z tych bohaterów, których widzowie mieli okazję oglądać już od pierwszego sezonu. Szybko awansuje do roli głównego antagonisty. Jego przeciwniczką – a także nową liderką „tych dobrych” – zostaje Alicia Clark.
Nowy sezon to gra w podchody między Alicią, Victorem i Morganem. Ich wątki rozwijają się w czasie, popychane do przodu przez odcinki poświęcone postaciom pobocznym. Część z nich na zawsze pożegna się z Fear The Walking Dead.
Nierówność siódmego sezonu Fear The Walking Dead
I tutaj wychodzi pewna nierówność serialu. O ile niektóre wątki czy postaci zostały dopieszczone, o tyle cała reszta zeszła na dalszy plan. Althea ma swój odcinek, który urywa jej historię. Luciana czy Wendell pojawiają się na ekranie tylko na chwilę. Równie dobrze mogłoby w ogóle ich nie być. A pamiętacie gromadę dzieciaków uratowaną przed wybuchem bomb? Bo twórcy o nich nie pamiętają.
Wydaje się zresztą, że nie pamiętają o wielu istotnych kwestiach. Braki żywności czy wody zdatnej do spożycia rozwiązano po macoszemu. Podobnie rzecz ma się z radioaktywnością, której scenarzyści raczej nie przemyśleli. W pewnych miejscach widzimy więc zniszczony, apokaliptyczny świat w kolorach piasku, po którym poruszać się można wyłącznie w zabezpieczonym stroju. Innym razem mamy jednak do czynienia ze słonecznymi, zalesionymi lokacjami, w których bohaterowie chodzą w swoich zwyczajnych ubraniach.
To wszystko sprawia, że choć Fear The Walking Dead jest przepełnione pojedynczymi, genialnymi odcinkami, to jako całość spisuje się miernie. Ciekawym zabiegiem był też finałowy odcinek, który przywrócił do życia postać Madison Clark. Czy będzie to kolejny istotny zwrot fabularny w nadchodzącym sezonie? Być może. Wszystko wskazuje na to, że bohaterom wreszcie uda się uciec z ogarniętego skażeniem atomowym terytorium. Zapewne staną też do walki z nowym, potężnym przeciwnikiem – organizacją kryjącą się za enigmatyczną nazwą Padre.
A jeśli interesują was inne ciekawe seriale, sprawdźcie koniecznie: INFORMATOR – RECENZJA – ŻYCIE STUDENTA W ŻELAZNEJ KURTYNIE
Brak komentarzy