Pierwszy sezon serialu Miłość, Śmierć, Roboty zachwycił mnie niesamowicie, aż do tego stopnia, że pierwszy sezon obejrzałem parę razy. Drugi jednak przeskoczyliśmy raz i bez żadnej nostalgii – nie mam zamiaru do niego wracać. Było słabo, w większości bez sensu i po prostu bez polotu. Co się stało?
Nie ma co się oszukiwać, drugi sezon serialu Miłość, Śmierć, Roboty był nie tylko o połowę krótszy, ale i też o połowę słabszy. O ile jestem w stanie wymienić większość odcinków pierwszego sezonu (i mogłem to zrobić także po jednokrotnym obejrzeniu serialu). To tak naprawdę z drugiego nie pamiętam nic. Gdzieś zniknęła ta chemia, pomysł, żywioł, inteligencja, przekaz. Widać było, że twórcy mówiąc bardzo brzydko, polecieli na kasę. Wydano więc znacznie mniej odcinków i o znacznie mniejszej jakości. Czy trzeci sezon będzie poprawiony względem poprzedniego, czy czeka nas dalej tendencja spadkowa? Recenzja może zawierać spoilery fabularne.
Trzeci sezon Miłość, Śmierć, Roboty niestety jeżeli chodzi o długość nie odbiega mocno od poprzedniego sezonu. Pojawia się podobna ilość odcinków, całość zamyka się w trzy godziny. Czyli podobnie jak to było z ostatnim sezonem Pacific Rim: The Black, mamy do czynienia z poszatkowanym na odcinki filmem. Różnicą będą też napisy końcowe na zakończenie każdego z odcinków Miłość, Śmierć, Roboty. Oznacza to, że zanim przeskoczymy do kolejnego odcinka, będziemy musieli obejrzeć jakiś fragment napisów końcowych, jakby kogokolwiek z widzów obchodziło kto jest grafikiem, a kto robił muzykę. Mnie osobiście interesuje, ale moją żonę już niekoniecznie, bo ona bardziej traktuje te kino w formie rozrywki, a napisy końcowe są skierowane raczej do pasjonatów lub fanów filmów Marvela, którzy muszą przecierpieć listę twórców, by zobaczyć kilkusekundową scenę jak typ bije się w twarz lub też kiedy zostanie przedstawiona kolejna niepotrzebna silna bohaterka, która zlewa się z wszystkimi innymi silnymi bohaterkami bez duszy. Pozdrawiamy ostatniego Dr Strange.
Trochę się rozpisałem o długości serialu, ale chciałem tutaj oznaczyć to, że twórcy przyjęli tą samą strategię jak w sezonie drugim. Jakość odcinków także niestety odbiega od tego co pamiętamy z pierwszego sezonu. Nie powiem jednak, że każdy odcinek tym razem był beznadziejny, co to, to nie. Pierwszy z nich, ze znajomymi robotami był strzałem w dziesiątkę i jest po prostu fantastyczny. Trochę za bardzo poszedł on w opowieści o zagładzie, wegetarianizm oraz socjalistyczne ciśnięcie milionerów, ale oprócz tego odcinek był naprawdę dobry. Kolejny, o krabie na statku pasażerskim był potężny. Naprawdę, świetnie bawił się emocjami oglądających do samego końca pokazując jak bystry umysł może manipulować grupą oraz nawet potężną bestią. To zdecydowanie najlepszy odcinek serialu.
Następny jednak sprawił, że od tego momentu zaczęło mi się chcieć spać. Opowiadał on o księżycu IO, który okazał się maszyną chcącą poznać rozbitkę na tej maszynowej skale. Nie ma sensu tutaj nic opowiadać, bo bohaterka przez większość odcinka ćpała oraz ciągnęła za sobą zwłoki, a w trakcie tej akcji nie działo się nic ciekawego. Ostatni zresztą odcinek serialu Miłość, Śmierć, Roboty także rozczarował i w sumie całe szczęście że był na samym końcu. Istnieje w końcu duża szansa, że mniej osób go zobaczy i będzie chciało obejrzeć kolejny film … pfu pfu serial Miłość, Śmierć, Roboty. Ostatni odcinek w skrócie opowiadał o głuchym rycerzu, którego nimfa wodna czy coś takiego nie mogła zabić (bo korzystała z krzyku, który sprawiał że inni rycerze zaczynali skakać i tańczyć). Ale rycerz który przetrwał trafia na nimfę, która się do niego przytuliła kiedy spał i okradł ją z biżuterii, która była jej skórą. Potem rycerz magicznie odzyskał słuch i naga nimfa mogła go zabić swoim śpiewem. Głupie prawda? W rzeczywistości było jeszcze bardziej przekombinowane i durne, niż jestem w stanie to opisać. Gra aktorska bardziej przypominała teatr pełen naćpanych aktorów, a nie profesjonalną produkcję. Przypominało to swoim wykonaniem najgorszy odcinek pierwszego sezonu, ten w którym naga laska ucieka przez miasto od typa, który próbuje z nią porozmawiać, ale finalnie też ją zabija i role się odwracają. Może to te same studio? Nie wiem, nie czytałem napisów końcowych, ale chyba powinienem sprawdzić by nie nadziać się na nich ponownie.
Ogólnie mogę ocenić trzeci sezon Miłość, Śmierć, Roboty za trochę lepszy, ale dalej czuć spadek jakości. Czarne Lustro potrzebowało wiele sezonów by się stoczyć na dno bezsensowności, Miłość, Śmierć, Roboty osiąga ten etap znacznie szybciej. Ale to jedna z najpopularniejszych produkcji Netflixa, więc nie dziwię się, że próbują wycisnąć z tego ile się da, zanim ludzie nie będą mieć dość. Czy to będzie już ostatni sezon, czy może ostatni wróci do wysokiej jakości pierwszego? Czy też także będzie przeplatany między pięknem, ciekawością, a nudą i bezsensownością? Przekonamy się, tak czy inaczej najłatwiej opisać ostatni sezon właśnie w ten sposób – jako nierówny.
Ale z drugiej strony, ktoś może mieć odmienne zdanie – w końcu Miłość, Śmierć, Roboty to przede wszystkim show artystyczne i każdy może wyciągnąć z niego coś innego. Tam gdzie ja widzę bezsens, ktoś zobaczy piękno w chaosie, tam gdzie ja widzę ciekawą historię, ktoś zobaczy powtarzalność i sztampę. Może jednak Miłość, Śmierć, Roboty sezon 3 to sukces, bo zdania na temat każdego odcinka są tak bardzo podzielone?
Brak komentarzy