Odbierać bogatym i dawać biednym to hasło kojarzące się z Robin Hoodem. Jego przygody zdobyły rzesze fanów, więc wiadomym było, że prędzej czy później trafi też na planszówkowe salony. Przygody Robin Hooda w końcu pojawiły się na półkach i stołach graczy. Co z tego wynikło i czy warto było czekać?
Przygody Robin Hooda ukazały się w Polsce dzięki wydawnictwu Galakta. Gra została zaprojektowana przez Michaela Menzela przenosi nas do Anglii w 1193 r. Miasteczko Nottingham nie ma się za dobrze pod panowaniem księcia Jana. Na szczęście ludzie mogą liczyć na swojego obrońcę ukrywającego się w lesie razem ze swoją wesołą kampanią. Jeżeli znacie filmy, to w grze spotkacie same znane postaci. Nie zabraknie Małego Johna, Willa Szkarłatnego, a naszym utrapieniem będzie Guy Gisbourne. Maksymalnie czterech graczy będzie miało okazję przeżyć wiele przygód i napisać własną historię i udowodnić wszystkim, że na każdego złego w końcu przyjdzie czas. Nasze poczynania będziemy śledzić na mapie, która kryje niejeden sekret, a historie poznamy w dołączonej książce. Łuki w dłoń, krótka instrukcja wprowadzająca do przeczytania i możemy grać!
W kilku słowach, jak gramy?
Przygody Robin Hooda to gra, którą w zasadzie otwieramy i bez czytania instrukcji możemy zaczynać rozgrywkę. Wszystkich niezbędnych zasad będziemy się uczyć w trakcie zabawy. Na początek rozkładamy mapę zbudowaną z klocków oraz wybieramy jedną z dostępnych postaci. Do każdej z nich został dowiązany kolor, więc jeżeli lubimy Willa Szkarłatnego jesteśmy skazani na kolor turkusowy, a mój ulubiony żółty został dopasowany do Lady Marion. Wybieramy rozdział, w który chcemy grać i startujemy. Przygody Robin Hooda to tytuł kooperacyjny, w której dążymy do pokonania gry. Kolejność w turze jest wyznaczana za pomocą losowanych dysków, które układamy w prawym dolnym rogu planszy. Przy okazji możemy także dobrać dyski w innych kolorach, które będą reprezentowały negatywne wydarzenia.
Na początku naszej tury możemy się poruszyć. W tym celu będziemy wykorzystywać specjalne figurki ruchu standardowego oraz szybkiego. Znaczniki przykładamy do naszej figury i wyznaczamy ścieżkę dojścia do interesującego nas miejsca. Możemy się także zdecydować na nieużycie ruchu szybkiego w celu oszczędzania sił w celu zdobywania białych kosteczek, które wrzucamy do worka.
Następnie możemy wykonać jedną z trzech akcji. Jeżeli nasz ruch zakończył się na kafelku ze znakiem zapytania możemy go zbadać. Musimy go odwrócić i odczytać w księdze odpowiednią stronę. Jeżeli stykamy się z przeciwnikiem możemy z nim walczyć. Dobieramy z woreczka trzy kosteczki i sprawdzamy ich kolory. Jeżeli trafiliśmy jedną białą udało się nam wygrać. Niestety większość będzie fioletowa i oznaczy spudłowanie. Na szczęście kosteczki nigdy nie wracają do woreczka, więc może w przyszłości będziemy mieli większe szanse. Jeżeli udało nam się dotrzeć do naszych kompanów możemy się również wymienić przedmiotami.
W grze ważne jest też położenie gracza po wykonaniu swojej akcji. Gdy wszyscy przeprowadzą swoje tury atakują nas strażnicy, ale tylko wtedy, gdy stoimy na widoku i wylosujemy czerwony dysk na początku rundy. Na planszy są zacienione pola, która dają nam chwilę oddechu, a co najważniejsze, ukrywają nas przed wnikliwym wzrokiem strażników. Jeżeli strażnik nas widzi, to zostajemy schwytani, a kraina traci dwa nadziei. Jeżeli jej tor spadnie do zera stracimy klepsydrę odmierzającą koniec gry.
Wykonanie
Gra jest ładnie zilustrowana i na pewno przyciągnie niejednego gracza. Jak mamy w tle opowieść o Robinie, to wiadomo, że sporo terenów, po których się będziemy poruszać zajmują lasy. Na mapie mamy też zamek, wioskę obok i sporo innych przyjemnych grafik. Mapa sama w sobie jest świetnym pomysłem, ale już samo wyciąganie kafelków z dedykowanych miejsc rodzi pewne problemy. Jeżeli zrobimy to niedelikatnie, to dość łatwo możemy je uszkodzić. Gra z każdą kolejną godziną robi się coraz bardziej zniszczona. Wydajemy dość sporo i staramy się szanować nasze pudełka, a tutaj gra niszczy się na naszych oczach – każdy gracz uroni łezkę na ten widok.
Wrażenia
Gdy usłyszałem o Przygodach Robin Hooda byłem niesamowicie podjarany i gra z automatu wskoczyła na moją listę życzeń. Kto nie lubi przygód człowieka biegającego po lesie, który odbiera bogatym i daje biednym. Razem ze swoją wesołą kompanią przeżywają niesamowite przygody, a dzięki planszówce i my mogliśmy ich skosztować. Na papierze gra ma wszystko, żeby stać się hitem. Niestety jak to często bywa rzeczywistość potrafi wylać na nas kubeł zimnej wody i zweryfikować oczekiwania. W końcu udało mi się zagrać i szczęki z podłogi nie zbierałem, zęby nadal mam na swoim miejscu, chociaż mogę powiedzieć, że Przygody Robin Hooda to całkiem ciekawa gra z lekko zmarnowanym potencjałem. Po otwarciu pudełka i podzieleniu elementów w zasadzie możemy grać. Szybkie przejrzenie kartki z pierwszymi krokami i w zasadzie wiemy już co i jak – wszystko inne wyjaśni nam książka. Świetna opcja dla osób, które wzdrygają się na samą myśl ślęczenia nad instrukcją. W Robinie od razu można rzucać się w wir przygody.
Największy efekt łał i bajer, który potrafi przyciągnąć do siebie wszystkich graczy to plansza. Dobrze czytacie i nie ma tu błędu. Plansza, na której gramy to jedna z fajniejszych innowacji, jakie dane mi było spotkać w planszówkach. Kojarzycie kalendarze adwentowe pełne miejsc czekających na odkrycie i skrywających fajne i słodkie niespodzianki. W Przygodach Robin Hooda plansza jest właśnie takim kalendarzem, który jest zapełniony polami, które należy otworzyć i odblokują nam na mapie nowe miejsce lub postać. Odkrywanie tego podczas gry to świetna sprawa! Gra każe nam coś zrobić, więc odnajdujemy odpowiedni kafelek, odwracamy i na planszy pojawiają się zupełnie nowe możliwości. Wcześniej przemykaliśmy lasami i niczego nie dostrzegliśmy, a nagle okazało się, że wśród gęstych gałęzi siedzi człowiek chętny podzielić się z nami ciekawą opowieścią.
Dołączona do gry książka miała zapewnić klimat i zachęcić ciekawymi opowieściami. Tyle teorii, a w praktyce nie czułem ciekawości związanej z odkrywaniem kolejnych stron w dzienniku, ponieważ teksty były pisane raczej dla młodszej publiki. Opowiadane historie są stworzone pod młodszego gracza i lekko starsza publika może się zwyczajnie trochę wynudzić. Niemniej, gdybym traktował Przygody Robin Hooda jako grę do zagrania pełną rodziną w niedzielne popołudnie miałbym zajęcie dla swoich pociech na dobrych kilka godzin. Gra się świetnie sprawdza w takim składzie i raczej nie trafi w gusta osób poszukujących głębokich i klimatycznych opowieści oraz dylematów i trudnych wyborów.
Przygody Robin Hooda to gra przeznaczona dla czterech graczy i w takim składzie polecam grać. Da się oczywiście grać w mniej osób, ale nie widzę większego sensu, ponieważ ucieka nam część opowieści, której raczej już nigdy nie poznamy. Jasne, możemy zagrać kolejny raz, ale gra praktycznie niczym nowym już nas nie zaskoczy, a mechanika nie odkryje przed nami czegoś co rekompensuje ponowne poznawanie znanych scenariuszy. Okej, poznamy troszkę nowych historii, ale w moim odczuciu to trochę za mało, żeby grać ponownie. Pomimo tego, że misje są proste to mają w sobie sporo uroku i w pewnym momencie rozgrywki autentycznie się wciągnąłem i byłem ciekawy co stanie się dalej. Po rozegraniu wszystkiego, co autorzy zaproponowali nie czułem, że zmarnowałem czas i ostatecznie bawiłem się nieźle.
Mieszane uczucia mam do worka, z którego losujemy różne drewienka lub żetony. W Robinie nieważne czy karton, czy drewniana kostka, wszystko ląduje razem. Po pierwsze ma to opłakane skutki dla elementów. Twarde krawędzie orzą tekturki i po kilku rozgrywkach nie będzie to wyglądało estetycznie, więc niektórzy co wrażliwsi gracze-kolekcjonerzy mogą dostać palpitacji serca. Po drugie losowość, która strasznie mi uwierała. Rozumiem zamysł autorów, gdzie przygody faceta w rajtuzach często przybierały nieoczekiwany obrót i nie zawsze wszystko szło po jego myśli, ale wylosowanie kilka razy z rzędu pudła nie jest fajne. Szanse na sukces wcale tak wysokie nie są, więc albo mamy sporo szczęścia, albo szybko zaczniemy narzekać na woreczek.
Podsumowanie
Przygody Robin Hooda to gra oferująca innowacyjny bajer w postaci mapy wyglądającej jak pudełko z niespodziankami. Idealnym targetem są gracze rodzinni szukający gry przygodowej do rozegrania z dzieciakami łaknącymi historii o dobrym i szlachetnym Robin Hoodzie oraz jego wesołej kompanii. Osoby szukające czegoś głębszego i bardziej złożonego raczej za wiele treści nie znajdą i gra może nie podejść. Przed zakupem warto przetestować.
[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Galakta za wysłanie gry do recenzji. Nie miało to wpływu na zawarte tu opinie.
Brak komentarzy