Jaki jest temat idealnej gry planszowej? Zapewne co osoba to propozycje byłyby inne, ale niektóre rzeczy są bardzo uniwersalne i trafiają do każdego. Weźmy sobie na tapetę zwierzaki – przede wszystkim koty i zróbmy o nich grę. Wyspa Kotów czeka na chętnych!
Wyspa Kotów została wydana w Polsce przez wydawnictwo Lucky Duck Games. Jeżeli znacie szczęśliwe kaczki to wiecie, że celują głównie w gry rodzinne z twistem mniejszym lub większym i nie inaczej jest tym razem. Gra nie jest już najmłodsza, ale dziwnym zrządzeniem losu dopiero teraz ją poznałem (zapewne schował ją przede mną jakiś niegrzeczny i złośliwy kociak). Autorem jest Frank West, który ma w swoim dorobku sporo dodatków do Wyspy Kotów oraz mniej znane, ale świetne The City of Kings. Pierwszy kontakt z Wyspą Kotów jest bardzo pozytywny – duże pudełko, sporo elementów sugerują ciekawą rozgrywkę. Gra jest przeznaczona dla maksymalnie czterech graczy w wieku od ośmiu lat. Potrzebujemy około godzinkę na rozgrywkę wypełnioną po brzegi kartami oraz kafelkami z kotami.
O czym w zasadzie jest Wyspa Kotów? Trafiamy na tajemniczą wyspę, którą zamieszkują same koty. Przeróżne i niezwykle mądre zwierzaki są w niebezpieczeństwie. Nadciągająca armia Lorda Vesha Czarnorękiego, chce ją zniszczyć z bliżej nieokreślonych powodów. Może są team psy i kotów nie lubią? Tak czy inaczej, jako gracze organizujemy misję ratunkową i postaramy się na naszych statkach wywieźć jak największą liczbę kotów. Każdy kot jest inny i należy do rodziny określonego koloru oraz ma swój unikatowy kształt. Jeżeli graliście w Patchworka lub inną grę z gatunku „tetris na planszy”, to szybko odnajdziecie się w rozgrywce Wyspy Kotów. Oprócz logicznej układanki czeka nas jeszcze zbieranie skarbów oraz zabawa kartami, która jest solą całej rozgrywki i czyni Wyspę Kotów ciekawą. Jeżeli szukacie w grach klimatu, to Wyspa Kotów jest raczej abstrakcyjną układanką w której za wiele go nie uświadczymy, ale ogólnie przyjęta tematyka może się podobać.
Wyspa Kotów to gra rodzinna, ale nie powiedziałbym, że jest prosta i mało angażująca. Same zasady nie są banalne, chociaż układają się w logiczną sekwencję przyczynowo-skutkową. Po pobraniu puli pieniędzy następuje pierwszy ważny moment w grze, a mianowicie draft kart. Jak to z draftami bywa dobrych kart zawsze jest za dużo i musimy mądrze zdecydować, czego nie warto zostawić przeciwnikom. Takie zarezerwowanie karty jeszcze nie oznacza, że karty trafią do naszej ręki i będziemy mogli coś z nimi podziałać. Po trudnych decyzjach odnośnie wyboru kart musimy jeszcze raz zdecydować, które z nich kupimy, a które odpuścimy. Prosta i kapitalna sprawa – trzeba dobrze oszacować, które karty są absolutnie must-have, ponieważ jeżeli wydamy zbyt dużo pieniędzy w tym momencie będziemy mieli ich mniej w fazie ratowania kotów.
Decyzja wcale nie jest taka prosta, ponieważ jak już wcześniej wspominałem karty są niezbędne w zasadzie do wszystkiego. Dają koszyki, od których zależy liczba kotów, jakie ocalimy w danej rundzie. Dają punkty ruchu, które mówią, kto będzie jako pierwszy będzie te biedne koty ratował. W końcu stanowią źródło ukrytych (lub nie) celów, które zapewnią nam punkty. Nie wspominam już o kartach „jednorazowych” robiących coś mocnego i fajnego. Wybór jest duży i bardzo mi się podobało żonglowanie kartami oraz decyzjami. Rund jest niewiele, więc trzeba się dobrze spiąć i wybierać optymalne rzeczy.
Druga część gry to faza ratowania kotów i wesoły tetris na planszy. Koty lubią być razem ze swoją rodziną, dlatego będziemy się starali układać te same kolory obok siebie. Nie zawsze będzie to takie proste, ponieważ punktowanie jest ciut bardziej złożone. Chcemy spełniać cele za karty, które kupimy oraz zakrywać szczury i pomieszczenia na naszym statku – jeżeli tego nie zrobimy, to dostaniemy minusowe punkty. Gra pod tym względem wygląda jak Patchwork podkręcony z trzy razy posypany wyjątkowo smacznym sosem – i ja to danie kupuję. Bardzo mi się podobały te rozkminy, którego kota dobrać i który kolor mi się opłaca bardziej. Gdzie go wcisnąć, czy uda mi się dobrać skarb, żeby zakryć tworzące się w zastraszającym tempie dziury. Jest prosto i miło, ale znajdzie się też miejsce na przyjemne kombinowanie.
Wyspa Kotów to gra, która spodoba się zarówno graczom rodzinnym, jak i bardziej zaawansowanym fanom gier planszowych. Karty, które dostaniemy w pierwszej rundzie niejako narzucają nam styl rozgrywki i mogą stanowić zaczątek dobrej strategii na daną partię. Gra wymaga myślenia przestrzennego i lekkiej nutki hazardzisty – czy dany kształt wejdzie, czy będę miał jak ukryć tego szczura lub dokończyć pomieszczenie?
Wykonanie gry stoi na wysokim poziomie, chociaż pudełko jest ewidentnie przewidziane pod dodatki i w samej wersji podstawowej hula tam sporo wiatru. Bardzo mi się podobały wszelkie grafiki kotów wylęgających się na pokładzie naszych statków. Niestety dużo gorzej kafelki wypadły po testach jakościowych – losując je z worka strasznie szybko się niszczą i trochę się obawiam o ich stan po kilkudziesięciu rozgrywkach. Reszta komponentów wygląda świetnie – karty, koszyki czy żetony rybek ładnie się prezentują na stole.
Regrywalność gry jest spora, ponieważ dużo zależy tutaj od kart i naszego otwarcia. Ciężko jest trafić na taką samą kombinację, więc dzięki temu gra nie znudzi się nam zbyt szybko. Powtarzalnym elementem jest jedynie samo układanie kafelków na stole niczym w tetrisie – jeśli nie lubujecie się we wszelakich grach typu tetris tutaj też nie będziecie się bawić za dobrze. Wyspa Kotów przebiega dość sprawnie, ale najgorszym momentem pod względem czasu jest końcowe podliczanie punktów. Często się okazuje, że trwa połowę tego czasu, który poświęciliśmy na rozgrywkę. Dlatego moim preferowanym składem jest maksymalnie trzech graczy przy stole. Rozgrywki dwuosobowe również dają radę i nie odczuwam większego luzu – kafelki są łatwiej dostępne, ale gra robi się nieco bardziej taktyczna i da się więcej poplanować.
Na zakończenie
Wyspa Kotów to świetna propozycja dla rodzinnych graczy, którzy szukają czegoś trudniejszego. Zaawansowani fani gier planszowych również będą się bawić świetnie. Faz gry jest sporo i początkujący mogą być lekko przytłoczeni pierwszą partią, ale szybciutko wszystko okazuje się bardzo logiczne. Układanie kotów na naszym statku niczym w dobrym tetrisie połączone z draftem i kupowaniem kart pozwalających nam na różne akcje działa świetnie i wciąga. Wyspa Kotów to jedna z lepszych gier kafelkowych, jakie ostatnio przewinęły się przez moje ręce i świetny tytuł na start z planszówkami. Osoby lubiące koty i gry planszowe – koniecznie zagrajcie!
[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Lucky Duck Games za przekazanie gry do recenzji.
Może zainteresuje Cię recenzja Great Wester Trail: Argentyna?
Brak komentarzy