Kilka podstawowych informacji o Daitoshi:
Planszówki przyzwyczaiły nas już do tematów wszelakich. Kosmos, fantastyka, planszowe Wormsy czy Tomb Raider. Planszówkę da się podczepić pod każdy temat i jest spora szansa, że będzie działała. Daitoshi to kolejny twór od Devir Games, w Polsce dzielnie wydane przez Portal Games. Ostatnimi czasy wciągnęło mnie Too Many Bones i walki gearlocków, ale dobrego euro nigdy nie odmawiam. Daitoshi – euro tak ciężkie, że aż czujesz gorącą parę buchającą z mega-maszyny na plecach, ale też na tyle dziwaczne tematycznie, że nie da się go łatwo podpiąć pod jakąś kategorię.

Zębatkowy zawrót głowy
W Daitoshi wcielamy się w magnata – takiego miejskiego przedsiębiorcę, który z jednej strony rozwija miasto, buduje fabryki, przecina wstążki na otwarciach nowych miejskich atrakcji, a z drugiej… no cóż, skutecznie niszczy naturę. Natura jak to natura, nie lubi być niszczona i sama próbuje się przez rączkami złego pana Magnata bronić. Na scenę wkraczają, więc Yokai, czyli duchy, które możecie kojarzyć z Bitoku i innych gier Devir Games. Yokai to nie są miłe duszki, wręcz przeciwnie – pod cukierkowym wyglądem słodkiego meepelka potrafią uprzykrzyć życie tak bardzo, że zatęsknisz za polskim smogiem.

No, skoro wiecie już, że Daitoshi to gra euro z ekologicznymi klimatami, to teraz coś, co tygryski lubią najbardziej – mechanika. Gra słów, bo mechaniki mamy w Daitoshi sporo. Zaczynamy od rondla akcji, który coraz częściej widuje się w planszówkach. Nasz magnat porusza się po planszy i wydaje parę ze swoich fabryk. Para to ważny surowiec, który zdobywamy, niszcząc lasy, rzeczki i jeziora. I tu wchodzi ten obosieczny miecz i konieczność równowagi – nadmierna eksploatacja nie skończy się dla naszych punkt zbyt dobrze.

Pole, na którym staniesz, determinuje dostępne akcje. Możesz eksploatować środowisko (pozyskiwać drewno, wodę, parę – ale ryzykując gniew duchów), budować wynalazki (kafelki dające rzeczy), rozwijać świątynie i technologie (punkty i takie bajery), walczyć lub negocjować z Yokai, zwiększać duchowość i czystość swoich działań (zatrułem jezioro, ale posadzę drzewo; panie Yokai, czy będzie ok?). Każde pole ma kilka wersji – i zależnie od twoich wynalazków czy duchów w okolicy, mogą być one wzmocnione lub zablokowane.

Daitoshi to euro z krwi i kości – mamy setki punktów do zdobycia, kombinowanie na torach, rozwój i budowanie silniczka, który w idealnej sytuacji robi „pyk-pyk” niczym stary polonez i w jednej turze daje ci dziesięć punktów, dwie pary, kafelek z wynalazkiem i darmowy ruch magnata. Haczyk – to nie przychodzi łatwo, a Daitoshi nie wybacza błędów. Jeśli spóźnisz się o turę z rozwojem, przeciwnik wykupi wynalazki albo zapełni świątynię i twój misternie tkany zębatkami plan właśnie dostał obuchem.

Podoba mi się również ta cała ekologia i konsekwencje. Przegiąłeś z pozyskiwaniem zasobów? Dostajesz na głowę Yokai. Masz ich za dużo? Blokują ci akcje i wynalazki, i teraz kombinuj, jak się tego pozbyć. Równowaga pomiędzy rozbudową a naturą jest tu bardzo wskazana.
Daitoshi to również mnogość możliwości. Są tory, które się zazębiają i dają sporo strategicznych rozwiązań. Wynalazki to coś jak małe silniczki, które dają bonusy lub pasywki. Można dzięki nim robić „kombosy” i odpalać łańcuchy akcji.

Wykonanie Daitoshi, czyli sporo ściętych drzew
Jeżeli pamiętacie Bitoku, to możecie sobie wyobrazić, jak wygląda w przybliżeniu Daitoshi. Styl bardzo podobny, w moim odczuciu nieco lepszy. Plansze są dwuwarstwowe, znaczniki akrylowe, mee ple śliczne – nawet para ma swój osobny żeton. Tymi akrylami to mnie kupili – ostatnio dorwałem w swoje ręce super-hiper wersję Zameczków Burgundii i akryl robi robotę. Same grafiki to rzecz gustu – jeżeli interesujesz się takimi rzeczami, bo gracze euro raczej są z tych, co liczą punkty. Na minus ikonografia – symboli jest milion, a wiele z nich różni się tylko mało znaczącymi detalami. Samo to, że mamy osobną książeczkę wyjaśniającą symbole dużo tu mówi.

Tryb solo, który jest, ale w sumie działa tak sobie.
Solo gracze nie zostali olani, co już samo w sobie jest plusem. Mam wrażenie, że ostatnio w planszówkach mamy na siłę dodawany tryb solo, bo tak wypada. Później ten sam tytuł przerobimy jeszcze na wersję dwuosobową i będzie sukces. Wracając do solo-Daitoshi, Mamy tu Burmistrza, który swoje niecne działania opiera na kartach – wygląda więc to tak, że w każdej turze przeciwnik coś kombinuje, coś zdobywa, coś blokuje. Czasami nawet ma się wrażenie, że ma w sobie trochę ludzkiej złośliwości, jak wejdzie karta, której nie chcemy. I to wszystko nawet działa… o ile lubicie siedzieć z zasadami na kolanach i szukać wyjaśnień, jak bot ma zachować się w danym momencie. Pierwsze 2–3 partie solo to dużo wertowania instrukcji, później jest lepiej. Na plus kilka poziomów trudności – od zera do bohatera, jak mawiają planszówkowe klasyki. Tryb solo na umiarkowany plus – nie jest to może wariant, dla którego kupiłby Daitoshi, ale solo gracze powinni być zadowoleni.
Komu warto polecić grę Daitoshi?
Jeśli kochasz ciężkie eurogry, w których każdy ruch trzeba zaplanować trzy tury do przodu, lubisz wyzwania, a dziwna grafika i ekologiczne techno klimaty nie odstraszają cię od planszy – Daitoshi to gra dla ciebie. To ciężka gra – w przenoszeniu pomiędzy stołami i samą rozgrywką na stole.
Jeśli szukasz czegoś szybszego, lżejszego, z klimatem do pogadania przy herbatce (takiej z bąbelkami również) – lepiej sięgnij po coś prostszego. To gra dla graczy, którzy lubią pocierpieć i rozkminić swoje życiowe planszowe wybory trzy kolejki wstecz, zanim wygrają. Chętnie zagram, chętnie zaproponuję, jeżeli tylko będę miał, z kim. Solo mi średnio podeszło, ale nie wszystko może być kolejnym Too Many Bones.

Podsumowanie
Daitoshi to dziwny miks – z jednej strony pełnokrwiste, ciężkie euro z rondlem, zasobami i rozbudową silnika, czyli coś, co tygryski lubią najbardziej. Z drugiej – gra o modnej ostatnio ekologii, duchach i konsekwencjach postępu. Nie jest idealna, ale ma w sobie coś ciekawego. To jeden z tych tytułów, które albo cię zachwycą, albo odbijesz się po pierwszej partii. Ja się nie odbiłem, ale to nie jest miłość tego roku. Złożone, czasami przekombinowane, ale satysfakcjonujące euro.
[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Portal Games za przekazanie gry do recenzji.




