Uwe Rosenberg to jednej z najbardziej rozpoznawalnych autorów gier planszowych. Jego Agricola i kolejne tytuły są znane z mechaniki żywienia i rozmnażania posiadanych dóbr oraz są oparte na zarządzaniu robotnikami. Atiwa wpadła w oko wydawnictwu Rebel, które szybciutko po premierze na Essen wydało ją także u nas. Czy nietoperz patrzący na nas z okładki straszy, czy zachęca do gry?
Uwe Rosenberg kolejny raz stworzył grę podobną do całej jego planszowej twórczości. Pomimo takich zabiegów większość jego gier się broni i ma rzesze fanów na całym świecie. Sam uwielbiam Ucztę dla Odyna i bardzo lubię do niej wracać od czasu do czasu. Atiwa przykuła moją uwagę, przeglądając zapowiedzi z Essen, więc szybkie wydanie od Rebela było jak znalazł. Ze smutkiem muszę przyznać, że tym razem pan Uwe mnie nie przekonał i At iwa smakuje trochę jak wielokrotnie odgrzewany kotlet z dziwnego gatunku mięska (mam nadzieję, że to nie był nietoperz z okładki). To nie jest zepsuty tytuł – worker placement zawsze działa, a przerabianie zasobów w zasoby jest okej. Po prostu po zagraniu dwóch partii widzieliśmy już wszystko, co gra ma nam do zaoferowania i kolejne rozgrywki to przestawianie tych samych znaczników z miejsca na miejsce w innej kolejności. Wynudziłem się straszliwie i w pewnym momencie nie miałem już najmniejszej ochoty na kontynuowanie rozgrywek. Lubię przeróżne euraski – lekkie i ciężki, ale chciałbym móc robić w nich ciut więcej, kombinować jak zdobyć punkty, czy nawet nazbierać tych zasobów, żeby wyżywić swoich ludzi. At iwa mi tego nie zaoferowała – było za lekko, pozornie krótka kołderka okazała się na tyle długa, że dwóch graczy, by się tam spokojnie zmieściło, a decyzje były nieangażujące. Gra fajnie się sprawdzi dla początkujących osób, które nie poznały jeszcze wielu różnych gier z gatunku euro oraz takich, które po zagraniu tytyłu wrzucają go na półkę i sięgają po pół roku leżakowania.
WYKONANIE
Zanim przejdziemy do tematyki Atiwy warto wspomnieć w dwóch słowach o wykonaniu gry. Pierwsze co rzuca się w oczy to okładka, która raczej nie zdobędzie top dziesięć najładniejszych artów w grze. Wiem, to kwestia gustu, ale mam wrażenie, że zadanie jej narysowania dostał jakiś stażysta (nie obrażając nikogo), o piętnastej kończąc pracę o szesnastej. Delikatnie mówiąc, szału nie ma. Sama gra jest utrzymała w przeróżnych odcieniach zieleni i wygląda dość tabelarycznie. Wrażenia na moich współgraczach nie zrobiła – ot typowy eurasek, który ma być dobry mechanicznie, a nie wizualnie. Spora pochwała za grube i dość wytrzymałe żetony drzew. Trochę szkoda, że plansze nie mają wgłębień na elementy – na pewno wygodniej, by się je dobierało i nie przesuwałyby się po planszetce. Pozostałe elementy jakościowo są całkiem okej – karty terenów są całkiem ładne, drewienka do bólu standardowe, a plansza dość gruba.
TEMATYKA
Atiwa zabiera nas w południowo-wschodnie regiony Ghany. Tereny są mocno zalesione i dość górzyste, a schronienie znajduje tu wiele gatunków zagrożonych zwierząt. Jednym z nich są właśnie nietoperze, którego przedstawiciel wesoło uśmiecha się do nas z okładki. Owocożerne nietoperze to bardzo pozytywne pracusie – rozsiewają nasiona drzew na ogromne odległości, więc dobrze z nimi żyć w przyjacielskich stosunkach. Podczas rozgrywki będziemy budować naszą małą lokalną społeczność, dbając o to, by nasze wpływy nie wygenerowały zbyt wielu zanieczyszczeń. Pozyskamy nowe ziemie, wyhodujemy zwierzęta, a na koniec będziemy musieli wyżywić nasze rodziny. Zrównoważony rozwój to klucz do zwycięstwa. Na plus niewątpliwie zasługuje edukacyjny aspekt gry – nie warto śmiecić i trzeba ograniczać wpływ człowieka na środowisko, bo zwierzaki mają przez to ciężkie życie. Tematycznie gra się broni, chociaż zastosowaną mechanikę można by podpiąć pod cokolwiek i byłaby z tego dobra gra.
ZARZĄDZANIE ROBOTNIKAMI
Wysyłanie naszych robotników na plansze zapewnia na różne rzeczy potrzebne do rozwoju naszej społeczności. Podobało mi się zarządzanie dostępnym miejscem, którego zawsze jest za mało na ten konkretny rodzaj zasobu, który zdobywamy. Gra wymusza przez to odkrywanie kolejnych terenów, czy miejscówek na nasze rodziny. Generalnie przez całą grę będziemy przekładać zasoby z torów na karty i z powrotem. Tutaj coś zdobędziemy, tam zapłacimy świeżo zdobytym surowcem, żeby się wyżywić, a na koniec rundy go wyprodukujemy. Cykl zarządzania dochodami i umiejętne poupychanie na planszy to serce całej rozgrywki. Czy w Atiwie jest miejsce na kombinowanie? Trochę tak, ale nie jest to ogromne palenie zwojów. Chcemy wyzerować nasze tory z zasobami, bo tam kryje się dużo punktów na koniec gry. Robimy więc wszystko, żeby tak się stało. W wielu przypadkach nie będziemy mieli z tym problemu, chociaż fajne jest to, że wyłożenie wszystkiego nie gwarantuje nam jeszcze zdobycia punktów, bo zasoby równie szybko mogą tam wrócić.
AKCJE
Atiwa ma sporo dostępnych akcji, chociaż są do bólu proste i mało ciekawe. Ot klasyczne zdobądź kozę, nietoperza czy jakiś inny znaczek. Ciekawostką są akcje ruchome, które będą się zmieniały pod koniec rundy. Przesuwamy odpowiedni żeton i w kolejnej rundzie, idąc na dane pole dostaniemy coś innego niż w poprzedniej. Smaczek fajny, chociaż jest go zdecydowanie za mało – gdyby więcej pól zmieniało swoje zasady gra zyskałaby na zróżnicowaniu. Podobały mi się jeszcze pola zależne od terenów, które zebraliśmy. Dzięki temu dało się coś zaplanować i odpalić fajniejszą akcję w późniejszym etapie gry – gracze euro doceniają takie rzeczy. Interakcji w grze jest jak na lekarstwo – jeśli ktoś zajął nam pole, to na 90% znajdziemy podobne, które da nam to czego potrzebujemy. Z terenami jest inaczej, ponieważ oferują różne dostępne ikony i zabranie pasującego przez innego gracza może nam dość mocno pokrzyżować plany.
ŻYWIENIE
Jak na Uwe przystało trzon jego mechanik przechodzi z gry na grę, więc mamy tu żywienie i rozmnażanie. Wykarmienie naszych rodzin nie jest przesadnie trudne, ale jeżeli o to nie zadbamy to jakieś minusowe punkty tradycyjnie zdobędziemy. Jak zwykle wydaje mi się, że karty nie są zbyt adekwatne i odczuwalne, więc czasami można to zignorować, jeżeli wiemy, że inne zagranie da nam więcej zasobów na koniec gry. Podoba mi się za to rozmnażanie, które jest jasne i czytelne. Jeżeli mamy chęć się z nie pobawić, to gra jasno nam mówię co w danej rundzie musimy zebrać, żeby dostać ekstra bonusy.
SKALOWANIE I CZAS ROZGRYWKI
Atiwa dużo lepiej działa w większym składzie, gdy podbierania i ciasnoty na planszy jest zdecydowanie więcej. Partie dwuosobowe są poprawne, ale nie porwały mnie i nie widzę potrzeby zatrzymywania tej gry czy wręcz kupowania tylko na potrzeby grania w dwie osoby. Nauka zasad jest całkiem prosta i niezbyt zaawansowany gracz dość sprawnie poradzi sobie z instrukcją. Pierwsza partia to jakieś półtorej godzinki w pełnym składzie ale później da się zejść do lepszego rezultatu. Przestojów jako takich w grze nie uświadczyłem – nie ma tu zbyt wielu momentów, które zawieszą naszą turę i spowodują jakiś łańcuszek akcji.
NA ZAKOŃCZENIE
Atiwa to najnowsza propozycja Uwe Rosenberga, który zgodnie ze swoim zwyczajem operuje na tematach przyrodniczych. Mechanicznie to staroszkolne, proste do bólu wystawianie naszych robotników na planszę i zbieranie zasobów, które następnie możemy przerabiać w inne zasoby. Podobała mi się układanka przestrzenna i szukanie miejsca na naszej karcianej planszetce oraz optymalizacja torów dochodów w taki sposób, żeby nic się nie zmarnowało. Niestety, po kilku grach Atiwa nie pokaże nam niczego nowego. Cały czas będziemy przekładać zasoby z miejsca na miejsce, robiąc praktycznie te same akcje w różnej kolejności. Atiwa fajnie się sprawdzi jako lekkie euro do rodzinnego grania, natomiast co bardziej wymagający eurogracze raczej nie znajdą tu niczego odkrywczego. Klasyczna do bólu, średnia planszówka.
[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Rebel za przesłanie gry do recenzji. Nie miało to wpływu na zawarte tu opinie.
Brak komentarzy