Jestem właśnie po seansie pierwszego odcinka nowego serialu stworzonego dzięki współpracy Marvela oraz Netflixa – Iron Fist. I bez zbędnych ceregieli powiem na samym początku. Nie chcę wyrokować, ale nie wygląda to teraz dobrze.
Początek jest słaby
Serial rozpoczyna się w rytmie … afroamerykańskiego rapu, gdzie bohater bez obuwia pojawia się po 15 latach w wieżowcu należącym do jego rodziców oraz spuszczając manto ochroniarzom próbuje przekonać swoich byłych przyjaciół że on to on.
Tak, rozpoczęta przygoda zapaliła czerwone światełko w głowie i skłoniła mnie do przemyślenia faktu czy nie jestem za stary na Marvela – wiecie, żarty w Avengers oraz innych tytułach z tej stajni nie należą do górnolotnych, chociaż Deathpool był całkiem fajny.
Iron Fist = Arrow?
Ale ja tu gadu gadu ale nie na temat. Od samego początku miałem dziwne wrażenie Deja Vu kiedy oglądałem pierwszy odcinek. Chłopak po wielu latach od katastrofy w której miał zginąć, wcale nie ginie a odnajduje się niespodziewanie a do tego ukrywa przed wszystkimi swoje niesamowite umiejętności. Tak, to wszystko już było pokazane u konkurencji a dokładnie w Arrow, czyli uwielbianej przez wielu postaci Strzały lub Kaptura w którą wcielał się Oliver Queen.
Jednak Oliver Queen, czyli Arrow wydaje się bardziej sprytny od protagonisty Iron Fist, już od początku ma pewien plan który wdraża w życie i nie ma zamiaru pokazywać światu swoich umiejętności. Oliver Queen zyskuje nasze zaufanie, zainteresowanie oraz z przyjemnością śledzimy jego poczynania w każdym kolejnym odcinku serialu Arrow. A co na to powie Danny Rand, czyli główny bohater omawianego serialu?
Nie dużo. Swoją przygodę rozpoczyna od wcześniej wspomnianej burdy w firmie rodziców. Następnie włamuje się do swojego starego domu, zamyka psa lokatorki w garderobie oraz porywa prezesa firmy próbując go przestraszyć samobójczym wypadkiem samochodowym. W międzyczasie mieszka w parku i prowadzi filozoficzne dyskusje z bezdomnymi.
No i próbuje przekonać instruktorkę sztuk walki żeby go zatrudniła. Robi to oczywiści wkraczając do jej szkoły i wyzywając ją na pojedynek. Mówiąc w skrócie. Iron fist nie pozostawił dla mnie dobrego pierwszego wrażenia. Nie mam zamiaru już teraz skreślać tej pozycji, ale jeżeli pokaz trochę nie dojrzeje to myślę że spodoba się tylko zatwardziałym fanatykom Marvela.
W obecnym pojedynku Strzała kontra Żelazna Pięść, Oliver Queen masakruje konkurencje. Jak się rozwinie sytuacja? Przekonamy się z czasem.
Kung Fu w rytmach muzyki rap
I ostatni marud – osoba która dobierała muzykę do tego serialu powinna się zastanowić czy …. afroamerykański rap pasuje do wschodnich sztuk walk. W moim odczuciu pasuje jak (żelazna) pięść do nosa.
Brak komentarzy