Z jakiegoś powodu książka Leave Me Behind autorstwa K.M. Moronovej zyskała sporo uwagi w bookmediach. Ale czy rzeczywiście zasługuje na tak entuzjastyczne recenzje?
Przeczytałam Leave Me Behind K.M. Moronovej z tą samą mieszanką ciekawości i sceptycyzmu, z jaką wchodzę do pracy do poniedziałek. Niby jestem ciekawa weekendowych historii, ale wiem, że za dwie godziny będę chciała wrócić do domu. BookTok obiecywał mrok, pot, łzy, więcej mroku oraz dużo broni oraz, głównie, historię o kobiecie wrzuconej do składu, który wolałby widzieć ją martwą.
Brzmi całkiem przyjemnie, ale czy wyszło? Raczej częściowo. To jest ten typ książki, którą się kończy, wzdycha i ocenia na trzy gwiazdki, bo miejscami było fajnie, ale spora część historii pozostawiła niesmak. Nie jest to literackie arcydzieło, a raczej średniak w kategorii dark romansów.
Bohaterka, Nell Gallows, dla nowych „przyjaciół” Bunny, dołącza do grupy „dark force” Malum, jako jedyna ocalała z niedawno rozgromionej rywalizującej z nimi grupy, Riøt. Jest naznaczona emocjonalnie tragicznymi wydarzeniami z Patagonii, gdzie straciła wszystkich przyjaciół, a Malum swojego człowieka. Oczywiście nowy zespół wyciągnął wniosek najprostszy z możliwych: winna jest… osoba, która przeżyła. Bo czemu nie, to pewnie jakaś logika wojenna. Hasło „dobry żołnierz Riøt, to martwy żołnierz” powtarza się regularnie.
W Malum na Bunny czeka głównie nienawiść, zwłaszcza ze strony Bradshawa, zwanego Bonesem, który chce się zemścić za tamten dzień (możliwie na kimkolwiek). Do tego dochodzi też widmo Jenkinsa, jej byłego dowódcy, kochanka i mentora, który wpływa (nawet pośmiertnie) na podejmowane przez nią decyzje. To ustawienie konfliktu wyszło całkiem nieźle. Było napięcie, nieufność, wrogość a nawet przemoc.
Historia rozgrywa się między operacjami w górach, symulacjami „mock mission”, brutalnymi starciami i desperackimi ucieczkami. Tło jest więc sensacyjno – militarne, a klimat był jednym z lepszych elementów Leave Me Behind. Fikcyjne formacje „dark forces”, polowania na broń z czarnego rynku, misje specjalne, o których większość żołnierzy nie ma pojęcia… człowiek wiedział, że to fikcja-fikcji, ale i tak można było się wczuć.
Promise me forever, Bun. You’re where my sanity starts. I can hear the smile in his voice.
You are where mine ends.
Romantyczny wątek to klasyczne enemies to lovers, tylko że pozbawione jakiejkolwiek subtelności. Między Nell a Bonesem nie ma powolnego odkrywania siebie, poznawania innej strony. W zamian jest nieustająca walka, zaraz potem namiętność, która pojawia się jak grom z jasnego nieba, potem znowu walka. Chemia istnieje, czasem działa na wyobraźnię i rzeczywiście przyspiesza puls, ale częściej przypomina sinusoidę: od nienawiści, przez gwałtowne pożądanie, do czegoś w rodzaju przywiązania.
Problem w tym, że brak w tym konsekwencji. On potrafi być katem i wybawcą w odstępie trzech stron, ona zaś krzyczy, że nigdy mu nie wybaczy, po czym niemal natychmiast rzuca się w jego ramiona. To bardziej cykl uzależnienia niż miłość. A gdy na horyzoncie pojawia się Jenkins, cała relacja zamienia się w emocjonalny trójkąt, który chwilami wygląda jak fanfik z nie do końca przemyślanym scenariuszem. Możliwe, że dałabym Leave Me Behind gwiazdkę więcej, gdyby nie ten absurdalny wątek z Jenkinsem.
Ogólnie Nell to chodzący oksymoron. Raz jest nieugiętą snajperką, raz naiwną dziewczyną wybaczającą zdrady w tempie Shinkansena. Bradshaw to z kolei człowiek, który sam siebie uważa za maszynę do zabijania. Jest zimny, bezwzględny i rzekomo nie poddaje się emocjom, ale pod spodem wciąż krwawi po stracie towarzysza. Jest jeszcze Eren, bliźniak Bradshawa – na pozór łagodniejszy, a do tego wszystkiego, gdzieś z tyłu głowy czytelnika, wciąż majaczy Jenkins, który bardziej przypomina czarną dziurę niż mentora.
Przedstawione postacie są pełne traumy i niby mają głębię, ale zbyt często autorce wystarczy napisanie słowa 'trauma”, zamiast pokazania jej prawdziwych konsekwencji. Bywa więc, że zamiast dramatów dostajemy teatralne scenki.
Together, our broken pieces can do anything.
Najbardziej irytowało mnie powtarzane do znudzenia, że „on jest najgroźniejszy”, zamiast pokazywania, dlaczego. Mamy po prostu jej zaufać, że osoba płacząca po stracie przyjaciela, z atakami paniki w stopniu ekstremalnym, jest osobą wypaczoną z emocji? Autorka stawia jakąś tezę, ale pozostawia ją bez dowodów, jakby zabrakło jej pomysłu na rozwinięcie.
W dodatku czasowe przeskoki pod koniec rozbijają emocjonalne napięcie, bo zamiast poczuć wagę wydarzeń, dostajemy suche streszczenia typu „najpierw było tak”, „potem byliśmy tutaj” i „na końcu zostaliśmy tutaj i jedliśmy tamto”. Łatwiej czytało mi się wypracowania dzieci z czwartej klasy podstawówki, niż finalne rozdziały Leave Me Behind.
Finał w Szkocji, gdzie po kilkuset stronach mroku nagle mamy niemal sielankę, wydaje się żywcem wyjęty z katalogu biura podróży. Całą książkę słyszeliśmy, że wydostanie się z dark forces jest możliwe głównie przez czarny worek, w którym wyniosą zwłoki, a tutaj miłe zaskoczenie. Można po prostu zaszyć się w lesie i udawać szczęśliwą rodzinkę. Trochę mnie zirytowało to uproszczenie. Zamiast obszernych końcowych scen, które nie wnosiły do fabuły nic, poza informacją o spędzonym czasie bohaterki, zdecydowanie wolałabym poczytać na temat walki o wolność bohaterów.
It’s sad how ignorant to corruption we all are when we care about a person.
I tu pojawia się paradoks. Mimo wszystkich wad, książkę połknęłam w dwa wieczory. Tempo było zabójcze, momenty akcji wciągały i były moim ulubionym elementem Leave Me Behind. Przekonała mnie nawet ta atmosfera brudu, nieufności i ciągłej walki. Wychodzi na to, że jest to ten typ historii, która jednocześnie irytuje i uzależnia.
W promocję Leave Me Behind duży wkład miały bookmedia, gdzie książka szybko zyskała popularność. Z jakiego powodu? Nie wiem. To książka, którą można przeczytać dla zabawy, pamiętając, żeby wyzbyć się logiki. Nie żałuję, że przeczytałam Leave Me Behind, ale mam nadzieję, że następna część uniwersum „dark forces” będzie mniej chaotyczna, a bardziej świadoma tego, co chce opowiedzieć
Zobacz też: Elsie Silver: Wild Side – recenzja książki – najlepsza część?
Więcej o autorce: kmmoronova.com