Znowu poszliśmy do kina – chyba nadrabiamy stracony czas, kiedy wszystko było zamknięte i już planujemy kolejne seanse przed wielkim ekranem. Tym razem wygrał wybór Adixa – Obecność 3. Nie jestem fanką horrorów, ale stęskniona za salą kinową, przystanęłam na propozycję. I chociaż film zupełnie nie odpowiadał moim upodobaniom, absolutnie nie żałuję wydanych pieniędzy (głównie dlatego, że Adix zapraszał 😀 ) i nawet mogę powiedzieć, że mi się podobało!
Recenzja może zawierać spoilery fabularne, bo czasem – nawet przypadkiem – za dużo gadam 😉
Obecność 3 jest kolejnym już filmem z (podobno) kultowej już serii o Edzie i Lorraine Warrenach – sławnych i szanowanych w środowisku badaczach zjawisk paranienormalnych, autorach książek o nawiedzeniach i szeroko pojętej demonologii. Lorraine dodatkowo była jasnowidzką i medium, co ułatwiało pracę z mężem. Ogólnie to Państwo Warrenowie odgrywali co drugi odcinek Supernatural w prawdziwym życiu.
Trochę o fabule. Ed i Lorraine nagrywają dokument egzorcyzmu młodego Davida. Nie wszystko poszło zgodnie z planem, więc próbując ocalić chłopca, demona zaprasza do siebie Arnie – chłopak siostry ośmiolatka. Wskutek demonicznych sił do szpitala z silnym zawałem serca trafia Ed. Nikt poza nim nie wie, co zrobił Arnie. Niedługo się jednak dowiedzą, bo problemy powoli zaczynają doganiać chłopaka. Ostatecznie trafia do więzienia, gdzie spodziewa się otrzymać karę dożywocia.
Są jednak osoby, które wierzą w niewinność Arniego – jego dziewczyna Debbie, Ed i Lorraine. Wspólnie będą próbowali przekonać kolejne osoby, że zdarzenia, które doprowadziły Arniego do zbrodni są skutkiem sił supernaturalnych. Okoliczności sprawy doprowadzają ich do bardzo podobnej sprawy. Ostatecznie okazuje się, że za wszystkim stoi zwykła osoba – satanistka, która rzuciła klątwę. Wydaje nam się, że nigdzie w filmie nie było powiedziane dlaczego właściwie to zrobiła, bo tego byłam najbardziej ciekawa. Jeśli po seansie filmu znacie odpowiedź, zostawcie wiadomość w komentarzu bo umieram z ciekawości!
Odezwała się we mnie dusza romantyka przy wszystkich scenach „miłosnych” Eda i Lorraine. Nie, nie mówię tu o scenach łóżkowych, tylko o uczuciach. Historia miłosna tej pary jest całkiem inspirująca – poznali się w wieku nastoletnim i byli ze sobą od tamtej pory. Aczkolwiek trochę się śmiałam, jak opowiadali księdzu, że całą noc stali pod altanką… stali. Trochę zaczęłam śmieszkować z tego powodu, może dla odciągnięcia momentów odrobinę strasznych, ale sami widzicie jak dziwnie to brzmi. Potem w innej scenie wyjaśnione było, że faktycznie się całowali w tej altance, więc trochę odpuściłam i wróciłam do głównego wątku. Uczucia tego małżeństwa są jednak bardzo silne, widać że nie mogą bez siebie żyć. Adix posądzał mnie o wzruszenie w końcowej scenie (tej z naszyjnikiem i jego zawartością) i później z prezentem dla Lorraine, ale zarzekam się, że tylko mu się wydawało 😀
Co do momentów odrobinę strasznych, bo właściwie mówimy o horrorze, nie o filmie romantycznym, to z tym także bywało różnie. Widać było, że reżyserowi upodobały się sceny budowania suspensu, narażania widza na nagły przestrach, jednak po kolejnej scenie, w której bohater patrzy w prawo a potwór wychodzi z lewej trochę mnie zaczęło to wszystko śmieszyć. Śmieszne były też te długie momenty ciszy wzmagające napięcie. I to też do czasu. Bo po pierwsze: mam specyficzne poczucie humoru i miałam ochotę zrobić głośne BUUUU! (ale nie jestem dupkiem, więc się powstrzymałam), a po drugie: z każdej strony rozchodziły się dźwięki chrupania popcornu i siorbania coli. Po jakimś czasie zaczęło się więc robić komicznie. Jednak kilka pierwszych scen tego rodzaju sprawiło, że wbijałam paznokcie w wyćwiczone bicepsy narzeczonego. Od razu dawało mi uspokojenie – tylko mi, bo Adixa to trochę bolało, ale wiedział na co się pisze zabierając mnie na horror. Całkiem poważnie mogę powiedzieć, że wszystkie elementy, kiedy ktoś/coś wyskakuje na środek ekranu były do przewidzenia – jeśli więc boicie się iść do kina, bo za bardzo się boicie nagłych scen, niepotrzebnie. Śmiało kupujcie bilety.
Wydaje mi się, że nierozłącznym elementem filmów o egzorcyzmach są wszystkie sceny, w których osoba opętana wywija się i wyłamuje w każdą stronę świata. Z pewnością wiecie o czym mówię. Takich też nie brakowało. Początkowe sceny z egzorcyzmowanym Davidem przyprawiły mnie o niezłe mdłości. Na szczęście szybko się skończyły, bo demon skupił się na starszym z bohaterów. Podobały mi się sceny z opętanym Arniem, zwłaszcza te późniejsze, kiedy siedział w więzieniu. Progresja zmęczenia – jednocześnie przejęcie jego ciała przez demona – szczególnie przykuła moją uwagę. Arnie powoli tracił kontakt z rzeczywistością, był wyczerpany, co jakiś czas widział rzeczy, których nie było. Tracił też nadzieje na wyjście z więzienia i dalsze życie. Sama rozmowa z Davidem w więzieniu była jednocześnie ODROBINĘ żenująca, a z drugiej strony odrobinę przypadła mi do gustu. Może to kwestia wrażliwości i opętany ośmiolatek to kolejny poziom oddziaływania na moją wrażliwość, ale elokwencja zupełnie nie pasowała ani do miejsca, ani do charakteru postaci.
W filmie najbardziej spodobał mi się sposób, w jaki pokazana była progresja opętania. Od całkowitej normalności, przez momenty strachu, zapomnienia, aż do samego „szaleństwa”. Kontakt z rzeczywistością zostaje odebrany, a osoba popychana przez klątwę do dokonywania wątpliwych moralnie rzeczy (wiecie, założyłam napisanie recenzji bez większych spoilerów). Jeśli już wspomniałam o klątwie, nie mogę pominąć naszej antybohaterki. Jest nią satanistka Isla – postać, której pochodzenia domyślałam się od pewnego, dosyć wczesnego, momentu filmu. Nie miało to jednak większego znaczenia dla fabuły, bo dokonania kobiety ograniczana były tylko i wyłącznie przez jej pokręconą wyobraźnię. A wszystkie rzeczy, których dokonała, zrobiła z… właściwie to nie wiem i nie pamiętam żeby było wyjaśnione. Mowa była o pewnej obsesji, ale zupełnie przeciwnej do upodobań satanistycznych.
Przyznam się Wam do czegoś… Obejrzałam wszystkie sezony Supernatural po kilka razy, więc czuję, że moja wiedza na temat demonów/ okultyzmu /satanizmu /czarownic i klątw jest odrobinę wypaczona. Nie mogę – a naprawdę staram się mocno – przestać wyobrażać sobie WWWD (What Would Winchesters Do). Trochę przeszkadza mi to odbieranie filmów typu Obecność i branie ich na poważnie. A historia Arniego jest prawdziwa, tak samo jego proces o morderstwo, który miał miejsce w 1981 roku w Connecticut. Znam jednak poprzednie filmy z Warrenami i ten odrobinę odstawał. No powiem, że scena w kostnicy po prostu mnie rozśmieszyła – ta, z tym wielkim typem. Ta wcześniejsza, z wizją Lorraine przyprawiła mnie o szybsze bicie serca. I tak chyba można podsumować ten film – balans pomiędzy elementami, które powinniśmy odebrać, jako poważne i scenami czysto absurdalnymi. Pewnie dlatego ciężko było mi przestać myśleć o Supernatural.
Obecność 3 był pierwszym horrorem, który obejrzałam w kinie. Widziałam jednak poprzednie części sagi, więc dokładnie wiedziałam czego mam się spodziewać. Spragnieni strachu widzowie z pewnością polubią ten film, osobom bojaźliwym pewnie też się spodoba, ale pewnie na jednym seansie się zakończy. Mam jednak podejrzenie, że w naszym domu będzie to periodyczny element wieczoru kinowego. Powiem szczerze, że nawet mi to nie przeszkadza. A to mówi dużo.
PS.Z całego serca polecam ten film na jedną z pierwszych randek, to idealny sposób na przełamanie lodów 😉
Brak komentarzy