Soulmask – Pierwsze wrażenia z wczesnego dostępu!


Soulmask, to kolejna sieciowa gra w otwartym świecie, gdzie z patyka i kupy będziemy budować własne imperium, a przynajmniej domek. Czy gra czymkolwiek się wyróżnia na tle innych, setek produkcji tego typu? Zapraszam do moich pierwszych wrażeń z gry Soulmask!

Z Soulmask spędziłem parę godzin, nie bez powodu są to pierwsze wrażenia, a nie recenzja po 100 godzinach gry. Niestety jednak nie spędzę z tą produkcją tak długiego czasu, przynajmniej na obecną chwilę. A dlaczego? Już wyjaśniam. Soulmask pozwoli nam się wcielić w niewolnika, któremu uda się uciec z więzienia i po drodze zdobędzie tajemniczą maskę dającą mu różne umiejętności. W grze masek jest parę i każda z nich daje nam inne statystyki. By zdobywać nowe umiejętności musimy walczyć z wrogami i zdobywać ich esencje czy coś takiego. I gdybyśmy na tym się oparli to by było spoko.

Niestety Soulmask to hardcorowy survival, gdzie krzyczą na nas statystyki takie jak pragnienie, głód czy też senność i obciążenie. Będziemy więc w pierwszych godzinach gry skupiać się na pozyskaniu zasobów i budowaniu naszej lepianki, gdzie będziemy mogli przetrwać. I ten system budowy jest zły do szpiku kości że tak brzydki powiem. Przede wszystkim, każdy element budujemy z punktu ekwipunku. Nie możemy wcisnąć klawisza B i po prostu tak wybierać potrzebne nam elementy. Wszystkie ściany, podłogi, meble i warsztaty trzeba znaleźć na dosyć nieintuicyjnej liście w ekwipunku.

Oczywiście nie ma mowy o takich elementach jak śledzenie surowców czy też wspólna skrzynka w bazie. Surowców jest bardzo dużo, już w pierwszych chwilach gry znajdziemy pięć różnych rodzajów drewna, od gałęzi, a na belkach kończąc. Nawet trawa jest podzielona na różne rodzaje, więc pierwsze chwile spędzamy szalejąc w buszu i szukając trawy, której skoszenie da nam suche liście potrzebne do zbudowania ścian i osłonie przed deszczem. Co ciekawe, nawet warsztaty zostały zrobione w sposób nieprzemyślany. O ile budowanie ścian (!!!) w ekwipunku trwa jakiś czas, ale w tym momencie możemy normalnie się przemieszczać, to już jeżeli będziemy chcieli zrobić najprostszą rzecz przy warsztacie, to musimy przy nim stać i czekać aż produkcja się skończy. Rozumiecie ten dualizm myśli projektantów gry, bo ja nie?

Z czasem w Soulmask dołączą do nas inni członkowie plemienia, którymi będziemy mogli zarządzać i wtedy to oni będą stać jak durnie przy warsztatach. Niestety musimy ręcznie wydawać im polecenia oraz przynosić przedmioty do produkcji lub też oddelegować innego człowieka do zbierania zasobów. Niestety nigdy nie mamy gwarancji, czy ten pójdzie ścinać drewno czy też gdzieś się zatnie w lesie i już tam zostanie. Oczywiście jest też dodatkowo dziwny system niszczeń przedmiotów, które znajdują się po za ogniskiem. Trochę to funkcjonuje jak w V Rising, kiedy budynek straci kontakt z Sercem Zamku.

Mógłbym powiedzieć też trochę o walce, ale nie oszukujmy się, cały ciężar w grze Soulmask jest nastawiony na zbieranie surowców i awansowaniu w drzewku produkcji. Gra reklamowana oryginalnym systemem rozwoju postaci to tak naprawdę zwykły survival i to tego gorszego sortu, gdzie każdą pierdołę trzeba robić ręcznie i zarządzamy nią z nieczytelnych menu. Walka to w większości poszukiwanie dzikich zwierząt, których potrzebujemy by zdobyć lepsze skóry czy też żywność do przetrwania. Trochę to się mija z celem gry. Ale Soulmask ma przynajmniej jedną zaletę – ta gra jest nawet ładna i posiada ładne udźwiękowienie. Do tego pomimo wczesnej wersji gra działa stabilnie. Czy jednak chcesz się przy niej męczyć, wiedząc, że idziesz do pracy gdzie będziesz zbierać surowce i tylko kombinować by przejść na wyższy tier rozwoju? Osobiście nie polecam, jest dużo ciekawszych gier tego typu jak wcześniej wspomniany V Rising, polski Green Hell czy też nawet Palworld.

A jeżeli zdecydujesz się kupić Soulmask, to możesz grę znaleźć w naszym Sklepie z Grami.

Brak komentarzy

Zostaw Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Poprzednio Pojawił się trailer First Dwarf! Jest na co czekać!
Następny Witch King. Wiedźmi Król - recenzja książki Marthy Wells