Ura Sekai Picnic to stosunkowo świeże anime o dwójce dziewcząt, które wspólnie badają tzw. drugą stronę, a więc alternatywny świat niczym z horroru. Z opisu można wywnioskować, że będzie to gratka dla fanów zarówno lesbijskich romansów, jak i mrocznych, pełnych tajemnic zjawisk nadprzyrodzonych. Rzeczywistość jest jednak szara, a Ura Sekai Picnic stara się schwytać zbyt wiele srok za ogon. W ostateczności nic nie wychodzi tu dobrze.
Ura Sekai Picnic – miłość w nadprzyrodzonym świecie
Główną bohaterką, z perspektywy której będziemy śledzić wszystkie wydarzenia, jest czarnowłosa Sorao. Przedstawia sobą dość smutny obraz zamkniętej w sobie, depresyjnej buły, która całe dnie spędza w Internecie, czytając creepypasty. Metodą prób i błędów odkrywa przejście na „drugą stronę”. Trafia w ten sposób do dziwnego, mrocznego świata, z pozoru bezludnego. Poznajemy ją w momencie, w którym dziewczyna wpadła jak śliwka w kompot – zaraz umrze, jeśli ktoś nie udzieli jej pomocy. Rzecz jasna otrzymuje ją, prosto z rąk jasnowłosej, wiecznie uśmiechniętej Toriko. Od tego momentu nasza bohaterka będzie w niej zauroczona po uszy.
Okazuje się, że Toriko co jakiś czas wyrusza do tego mrocznego świata, by odnaleźć w nim zaginioną przyjaciółkę. Jak możemy się domyślić, dawną sympatię. Sorao zaś – z braku innych perspektyw na swoje życie – drepcze tam za nią. Od tej pory czeka ich masa przygód z dziwnymi stworzeniami, nielogicznymi zagadkami i nowo poznanymi ludźmi. Ci ostatni mogą okazać się najbardziej problematyczni.
Paranormalny świat nie tyle straszny, co nielogiczny
Początkowo widz słabo orientuje się w tym, co dzieje się na ekranie. Mamy jakiś dziwny świat i dwie dziewczyny, które starają się w nim przetrwać. Uniwersum to rządzi się swoimi własnymi prawami. Te wydają się zgoła nieintuicyjne i nieoczywiste. Chcesz zabić potwora? Okey, musisz więc patrzeć mu w oczy. Chcesz wrócić do swojego świata? Jedynym portalem jest kapelusz. Z jednej strony rozumiem taki zabieg. A raczej wydaje mi się, że wiem, co kierowało twórcami. Spora część creepypast i strasznych historii z Internetu bazuje na swego rodzaju dziwności i dyskomforcie psychicznym wynikającymi z zawieszenie powszechnie panujących zasad, takich jak choćby łańcuch przyczynowo-skutkowy. Z drugiej dużo w tym wszystkim przypadkowości. Bohaterki częściej mają szczęście niż faktycznie w jakiś sposób radzą sobie z problemami. Przykładowo, spora część walki ze stworzeniami z drugiej strony opiera się na wykorzystaniu magicznego oka głównej bohaterki. Te zaś udało jej się zdobyć dzięki patrzeniu na jedno dziwne stworzenie i oderwaniu wzroku na chwilę przed wpadnięciem w obłęd, który to powodowało owe patrzenie. Dzięki oku udaje się zdobyć kapelusz, dzięki kapeluszowi udaje się uciec z rąk ludzio-śmieci-z-plaży, a dzięki temu… no, tak to idzie. Wydarzenia dzieją się, bo się dzieją.
Słaba wydaje mi się także relacja między Sorao i Toriko. O ile ta pierwsza wydaje mi się dosyć interesującą bohaterką z problemami, to blondwłosa wybawicielka jest żywcem wzięta z fanfików dla nastolatek. Toriko ma charakter płaski jak kartka papieru. Gdy zaś autorzy próbują w jakiś sposób popchnąć relację dziewcząt do przodu, wówczas rzuca jakimiś tekstami o przyjaźni bądź sile uczuć. Nie brzmi to przekonująco i jest mega przewidywalne. Prawdę mówiąc, miałem ochotę przewijać fragmenty, w których blondynka otwiera usta na dłużej.
Sprawę ratują nieco postacie poboczne, choć tych jest tu tyle, co kot napłakał. Warta wymienienia jest chociażby Kozakura – samozwańcza badaczka drugiej strony, która jednak ma pietra zawsze, gdy stanie się coś strasznego. Gdyby zastąpić nią Toriko i dodać nieco żywiołowości głównej bohaterce, wyszłoby z tego całkiem porządne anime.
A jak to wypada pod innymi względami?
Ustaliliśmy już, że fabuła, świat przedstawiony oraz postacie są do niczego. No, może nie całkiem do końca, jednak z pewnościom wiele brakuje im do efektu „wow”. A jak to wypada pod technicznymi względami? Czy Ura Sekai Picnic powala grafiką, efektami specjalnymi czy muzyką? No właśnie nie do końca. Anime jak na obecne czasy jest co najwyżej przyzwoite, jeśli nie liczyć kilku śmiesznych wyjątków. Zaliczyć do nich mogę zarówno angielskie wstawki napotkanych przez dziewczęta żołnierzy (serio, brzmi to idiotycznie), jak i „grzyboludzi” w stylu 3D, którzy totalnie rozłożyli mnie na łopatki.
Technicznie więc wypada to tak, jakby twórcy zbierali wszystko to, co mieli pod ręką, by wypuścić tego średniaka. Po części zabrakło mi też scenariusza. Pomysł badania przez bohaterki creepypast (swoją drogą, jeśli odcinki oparte były na prawdziwych creepypastach z Japonii, rzecz zasługuje na jakiś plusik) szybko się wyczerpał. Dodano więc odcinek plażowy, odcinek w knajpie, odcinek z przyjaciółką… słowem: wszystko to, co autorzy anime robią, gdy nie mają już pomysłu na ciągnięcie tego dalej. Czy czeka nas kontynuacja? Choć serial zostawia pewną otwartą furtkę, szczerze w to wątpię. Całość wypadła miałko, a jak to w przypadku animowanych seriali ze wschodu bywa – twórcy nie mają ciśnienia na dokańczanie swoich dzieł.
A jeśli macie ochotę obejrzeć inne anime, sprawdźcie koniecznie: TOP 10 ANIME – ZAKOŃCZONE SERIE, KTÓRE ZAWRÓCĄ WAM W GŁOWIE.
Brak komentarzy