Cult of the Lamb to taka trochę gra o Kubusiu puchatku, gdzie Kubuś zamiast przygód z przyjaciółmi, buduje Lovecraftowski kult dla starego i zapomnianego Boga, którego próbuje uwolnić prawdopodobnie doprowadzając świat do zagłady. Jak mogło do tego dojść?
Pomysł na Cult of the Lamb jest niecodzienny i rzeczywiście intrygujący. Bo naprawdę wcielamy się w małą owieczkę, która na samym początku przygody ma zostać złożona w ofierze przez wrogie kulty. Nie udaje jej się uciec i naprawdę traci życie, by w zaświatach poznać swojego mocodawcę, czyli ukrytego gdzieś w zaświatach bożka o imieniu The One Who Waits. Ten mówi, że przywróci owieczkę do życia, o ile zbudowany zostanie dla niego kult, a fałszywi prorocy zostaną zabici, co sprawi, że nasz bożek uwolni się. Tak o to w skrócie prezentuje się fabuła Cult of the Lamb i szczerze mówiąc nie ma o czym tutaj więcej opowiadać. Spotykani bohaterowie neutralni nie są zbyt ciekawymi postaciami, by się nad nimi rozwodzić, a fabuła posuwa się do przodu po pokonaniu kolejnego bossa poprzez dialogi z Tym który czeka. Nie zmienia to jednak faktu, że kontrastujący ze sobą świat w Cult of the Lamb jest rzeczywiście bardzo ciekawy i wciągający w swojej prezentacji. Z jednej strony mamy uroczy kult zwierzątek, które uśmiechnięte biegają i wykonują swoje codzienne rzeczy – jedzą, robią pupu, modlą się czy też uprawiają farmy. Potem jednak przychodzi czas, kiedy Owieczka wzywa wiernych na obrzędy, a tam oprócz modlitw i błogosławieństw dochodzi do mrocznych rytuałów, a cała sceneria zmienia się na mroczną, muzyka się wycofuje i nagle robi się strasznie i przerażająco. Ale tylko przez chwilę, bo potem oczka owieczki przestają się świecić złowieszczą czerwienią i znowu się uśmiecha.
Sama rozgrywka w Cult of the Lamb to podział na dwie strefy. Najpierw porozmawiamy o zarządzaniu kultem, czyli prostym systemem zarządzania i rozbudowy obozem. Naszym obowiązkiem tutaj będzie pozyskanie wiernych i dbanie by byli szczęśliwi. W ten sposób ich modlitwy będą silniejsze, a my szybciej będziemy się rozwijać. Kolejno będziemy budować różne budynki, wykonywać obrzędy i wreszcie groteskowe rytuały które są sposobem na oszukiwanie gry w tym tytule. Za pomocą rytuału możemy w jednej chwili napełnić wskaźnik pasek głodu, wskrzesić zmarłego wyznawcę lub też złożyć go w ofierze by zyskać inne profity. Możemy nawet naćpać nasz sabat grzybkami, przez co przez parę dni będą zawsze szczęśliwi, niezależnie czy przegramy podczas wypadu czy też zrobimy coś innego głupiego. W trakcie gry będziemy też zdobywać różnego rodzaju surowce jak drewno, kamień czy też inne złoto. Muszę powiedzieć, że gra została w dziwny sposób zbalansowana ekonomicznie i pomimo naprawdę moich wielkich starań prowadzenia zrównoważonego rozwoju, to zawsze było tak, że jednego surowca miałem za dużo, a innego za mało i musiałem kombinować. Scena kiedy posiadam 100 kamienia i 3 drewna lub na odwrót występowała regularnie i nie mam pojęcia skąd wynikała. Złota brakowało non stop do momentu kiedy odblokowałem specjalny rytuał i wtedy miałem kilkukrotnie więcej złota niż potrzebowałem. Jest to pewne szaleństwo zarządzania, które może nawet jest umyślnym zamiarem twórców, ale mnie ostrożnego stratega trochę irytowało. Ale to nie zmienia faktu, że zabawa w rozbudowę kultu mi się nie podobała. Bo się podobała i to bardzo, a to nawet do tego stopnia, że ze smutkiem wychodziłem w teren mając nadzieję, że moje owieczki nic nie nabroją kiedy nie będzie ich proroka w bazie.
Wypady są już typowym roguelite, do czego przygotowali nas takie tytuły jak Skul czy też Dead Cells. Zaczynamy od otrzymania broni oraz zaklęcia, które będą dobierane losowo z puli odblokowanego do tej pory w kulcie sprzętu i ruszamy na podbój krótkich, nawet za krótkich poziomów. Tam będziemy zdobywać karty tarota, także wybierane z losowej puli oraz pozyskiwać inne bronie, które oczywiście są dobierane z losowej puli. Można lubić lub też nie lubić takiego systemu, na tym polega idea roguelite, kiedy to możemy mieć od początku do końca dobry run lub też spalony przez napełnienie toreb niefunkcjonalnymi broniami lub też kartami tarota, które w niczym nam nie pomagają. Musimy pamiętać, że w trakcie przegranej, kult traci wiarę, ale gra pozwala nam też na wycofanie się między kolejnymi pokojami. W ten sposób do nas należy decyzja czy chcemy ryzykować czy też nie.
Walka w Cult of the Lamb odbywa się na trójwymiarowych planszach, gdzie dwuwymiarowe postacie walczą ze sobą. Machamy bronią, rzucamy zaklęcia i robimy rolki. Czasem pomoże nam przygotowany wcześniej demon. Wrogowie są naprawdę bardzo różni i walka z nimi sprawia satysfakcję. Na żadnym etapie gry nie czułem się znudzony walką i chciałem więcej. Różne kombinacje zaklęć, broni i wrogów sprawiały, że każda wycieczka w poszukiwaniu fałszywych proroków była inna i równie satysfakcjonująca i nawet w razie przegranej chętnie wracałem do podziemi do ponownego podejścia. Poziom trudności w Cult of the Lamb jest bardzo nierówny i wielokrotnie dostawałem w ciry od mniejszych bossów, kiedy jednocześnie bez problemu pokonywałem większych przeciwników. Po pokoju z paroma kultystami mogliśmy trafić na taki wypełniony stworzeniami z koszmarów i jakąś elitą, gdzie wszystko będzie wybuchać i nie będzie miejsca na unik. Do tego będzie nam przeszkadzać wygląd i dynamika naszych postaci. Kiedy naprawdę dużo dzieje się na ekranie, to wszystko staje się nieczytelne i rzeczywiście ciężko jest nam reagować na zagrożenia.
Cult of the Lamb prezentuje sobą idealny balans między warstwą akcji oraz ekonomiczną. Nie czułem na żadnym etapie gry, by któraś z tych aktywności przeważała. Do tego w grze ukryto sporo aktywności pobocznych, które możemy robić, ale nie musimy bo tak naprawdę mogą nam pomóc odblokować dodatkowe tryby gry w postaci kostiumków bohatera, które trochę zmieniają zasady zabawy. Oprócz tego jakieś dodatkowe pieniądze wygrane w karty oraz rytuały z questa z grzybami. Możemy łowić ryby, które przerobimy na pożywienie dla naszych kultystów czy nawet porozmawiać z ciemnością, o ile ją odnajdziemy. Twórcy bardzo fajnie wyczuli klimat budując całą otoczkę różnych aktywności dodatkowych wokół głównego wątku fabularnego w taki sposób, byśmy nie czuli obowiązku ich wykonywania. W końcu jesteśmy tutaj by uwolnić zapomnianego bożka a nie bawić się w łowienie ryb. Chociaż z drugiej strony nawet prorok może potrzebować chwili na odpoczynek.
Cult of the Lamb pokazuje, że wcale nie musimy mieć cudownej grafiki, olbrzymiego otwartego świata i zróżnicowanej etnicznie grupy bohaterów, żeby otrzymać cudowną grę. Wystarczy tak naprawdę dobry pomysł oraz jego realizacja. Jeżeli to zostanie zrobione, to otrzymamy grę, w którą ludzie będą się bawić przez lata. I takie jest Cult of the Lamb, które obok Stray jest póki co najmocniejszym tytułem tego roku. To w sumie ciekawe, że branżę zajmowaną przez wielomilionowe korporacje zaczynają przejmować powoli małe studia i to tam są wyznaczane nowe standardy jakości oraz trendy. Nie wierzycie? Wiecie jak są zrobione funkcje dla streamerów w Cult of the Lamb? Podczas zabawy możemy nominować jednego z widzów do bycia naszym kultystą i potem możemy nim rozporządzać w grze. Sam tak robiłem na naszym kanale Twitch i muszę przyznać, że dawno tak dobrze nie bawiłem się na streamie w grze single player. I już niedługo zobaczymy wysyp gier z takimi możliwościami, a nie tylko prostym głosowaniem dla widzów, jak jest to zrobione w większości dzisiejszych gier.
Podsumowanie
Pros
- Idealny balans między warstwą akcji, a warstwą strategiczną
- Opcje społecznościowe na Twitchu wyznaczą nowe trendy
- Cudowne groteskowe animacje
- Sporo aktywności pobocznych, które pomagają ale nie są wymagane do ukończenia gry
Cons
- Lekko nieczytelna i zbyt chaotyczna walka
- Problemy z balansem ekonomicznym i poziomem trudności
Brak komentarzy