Eddie Murphy powraca w swojej kultowej roli w Gliniarz z Beverly Hills: Axel F. Problem jest taki, że za wykonaniem tego filmu stoi Netflix, a wszyscy wiemy czym to się prawdopodobnie może skończyć. Jak poszło tym razem? Zapraszam do recenzji!
Seriali i filmów na Netflixsie się nie ogląda. Je się konsumuje, konsumuje propagandę, spojrzenie na świat czy też kwestie społeczne. Rzadko kiedy pozostaje tam miejsce na własne myśli czy też konfrontacje dwóch poglądów. Są od tego tematu oczywiście wyjątki, jak np. serial Cyberpunk Edgerunners, jednak większość dzieł i ich mieszane recenzje wśród społeczności sugerują coś innego. Tak było między innymi z filmem Atlas, gdzie główna bohaterka była największą wadą filmu. Powiem wprost, film Gliniarz z Beverly Hills: Axel F w propagandowym ścieku jaki oferuje nam Netflix nie miał prawa się udać. A jednak się udało.
Gliniarz z Beverly Hills: Axel F opowiada historię kultowego gliniarza o imieniu Axel Foley (którą gra nie kto inny, jak Eddie Murphy), który wybiera się rozwiązać nową sprawę do Beverly Hills. Problem jest taki, że w sprawę mocno zamieszana jest jego córka Jane Sanders, którą gra nikomu nie znana Taylour Paige. Nasz bohater więc nie będzie musiał jedynie rozwiązać sprawy pełnej skorumpowanych gliniarzy czy też handlu narkotykami, ale także pogodzić się jakoś ze swoją córką. Wątpliwe wychowanie w wykonaniu Foleya wychodzi teraz na wierzch i możemy zobaczyć jak bardzo córka po prostu nienawidzi swojego ojca.
Film Gliniarz z Beverly Hills: Axel F to dwie historie połączone w jedną produkcję. Z jednej strony będziemy mieli typowe, klasyczne kino policyjne z Eddiem Murphym w roli głównej. Oznacza to, że czekają nas liczne pościgi, chaos w mieście oraz masa naprawdę świetnych żartów i scen, które poprawią Wam humor. Potencjał memiczny tej produkcji jest naprawdę wysoki, a niektóre teksty łamią trochę przyjęte przez Hollywood i mass media konwencje. Dużo tutaj żartów związanych z kolorem skóry, a tekst „policjantem jestem od 30 lat, ale czarnym jeszcze dłużej”, kiedy dwie policjantki celując w głównego bohatera rozkazały mu nie sięgać po broń rozbawił mnie do łez. Gliniarz z Beverly Hills: Axel F to świetna komedia akcji.
Z drugiej strony, film to też trochę dramat rodzinny, gdzie bohater będzie próbował ponownie zjednać się ze swoją córką. Warto zwrócić uwagę, że zmieniła nawet nazwisko żeby nie mieć nic do czynienia z ojcem, co jest powodem do kolejnych żartów od strony Foleya. Ten wątek jednak wypadł dużo gorzej niż tradycyjna akcja znana nam z poprzednich części. O ile Eddie Murphy jest po prostu mistrzem aktorstwa i ma niesamowitą, kultową już mimikę i manierę, to aktorka grająca jego córkę mocno odstaje swoim warsztatem od mistrza, co kuriozalnie wygląda przy naprawdę niesamowitej grze Murphiego. Dosłownie, przy scenach z dwojgiem bohaterów miało się wrażenie, że jeden z nich jest huraganem optymizmu i profesjonalizmu, a druga osoba z niecierpliwością czeka na możliwość wyrecytowania swojej nauczonej kwestii, lękając się, żeby się nie pomylić. Czy to możliwe, że przy produkcji zabrakło pieniędzy na kogoś o lepszym warsztacie aktorskim, kto nie będzie wyglądał tak sztucznie przy Eddiem Murphym?
Chociaż jest to kwestia indywidualna, bo pozostali aktorzy, pomimo nikłego czasu antenowego, dobrze zagrali swoje role. Zarówno główny zły, jak i różni, pojawiający się po drodze bohaterowie, których fani pamiętają z poprzednich filmów z serii, zrobili swoją rolę bardzo dobrze i po prostu miło się ich oglądało. A jeżeli mowa o poprzednich filmach, to pojawiły się kultowe nutki z klasycznych odsłon. Nawet, jeżeli podobnie jak ja Gliniarza z Beverly Hills oglądaliście dwadzieścia lat temu, to te kultowe dźwięki od razu aktywują dawno uśpione w głowie neurony i szybko sobie przypomnicie klasykę. Niestety w kulminacyjnym punkcie pojawił się też raperski remiks głównej ścieżki dźwiękowej, co skutecznie dodało nutkę żenady do świetnej sceny ostatniego pościgu i rozwalania miasta w filmie. Nie wiem, po co zmieniać coś, co było idealne dodając do tego dźwięki słów jakiegoś rapera, których i tak nie słychać, bo wszystko w tle wybucha i jest przepełnione przekleństwami i docinkami bohaterów.
Po seansie filmu Gliniarz z Beverly Hills: Axel F nie czułem się winny bycia białym mężczyzną, czułem pełną satysfakcję i maksymalnie poprawiony humor. To dziwne, że ten film powstał w taki sposób właśnie na Netflixsie, gdzie wszelkiego rodzaju aktywiszcza publikują swoje wątpliwe treści. Nie sądzę, by film Gliniarz z Beverly Hills: Axel F miał odmienić złą passę Netflixa, ale może to być pierwszy krok w dobrą stronę. Czy tak się stanie? Czas pokaże. Tak czy inaczej Gliniarz z Beverly Hills: Axel F był zaskakująco dobrym filmem i cieszę się, że go obejrzałem. Podchodziłem do niego z kijem myśląc, że w tym czasie mógłbym obejrzeć coś ciekawszego niż kolejne wypociny Netflixa do recenzji na naszej stronie (jak np. jakiś program dokumentalny o ptakach, gdzie narratorem jest Krystyna Czubówna). Niemniej jednak już od pierwszych chwil zostałem oczarowany przez film i z wypiekami na twarzy obejrzałem go do końca.
Brak komentarzy