Ludzie od wieków patrzą w niebo i zastanawiają się, kiedy osiedlimy którąś z odległych planet. Póki co nic tego nie zapowiada, ale temat jest na tyle intrygujący, że warto go wykorzystać w grach planszowych. Miasta Luny to tytuł o astronomicznych inwestycjach na księżycu i korporacjach, które dotarły już nawet tam. Zapraszam do recenzji.
Miasta Luny to kolejny tytuł, który odhaczyłem sobie czytając jego zapowiedź i wrzuciłem do worka „koniecznie zagrać”. W Polsce gra została wydana przez wydawnictwo Galakta, natomiast oryginalnie wyszła spod skrzydeł ludzi z Devir Games. Gdybyście ich nie kojarzyli, to Bitoku, czy hit ostatniego Essen – Lacrimosa to właśnie ich dzieła. Autorem jest José Ramun Palacios, dla którego to pierwszy poważny tytuł na planszówkowej ścieżce. Poprzednie były niewielkie i na tyle niszowe, że nie przebiły się do szerszej publiczności. Miasta Luny to opowieść o korporacjach, które pragną zagospodarować powierzchnię księżyca widzianego codziennie na nocnym niebie. Sami pomyślcie, tyle wolnej przestrzeni i ani jednego budynku. Chętnych do zamieszkania jest sporo, ale najpierw trzeba nasze miasto wybudować. Tę rolę przejmują gracze, którzy przy pomocy kart i kafelków będą tworzyć pierwsze osiedla pilnując dobrego zagospodarowania przestrzennego i optymalnie rozmieszczać budowle. Gra jest przeznaczona dla maksymalnie czterech graczy (tryb solo też jest), którzy potrzebują około godzinki na tłumaczenie i rozgrywkę.
W kilku słowach, jak gramy?
Przygotowanie rozgrywki jest dość szybkie i nie powinno nastręczać większych problemów. Jedynie osoby grające w mniejszym składzie muszą na początku odrzucić kafelki, które nie będą brały udziału w rozgrywce. Celem Miast Luny jest zbudowanie najatrakcyjniejszego obszaru na Księżycu, który finalnie stanie się stolicą nowego miasta. Gra trwa trzy fazy, w których gracze wykonają po cztery tury, więc jak łatwo policzyć mamy tylko dwanaście rund do wielkiego finału.
Podczas swojej tury gracz musi wybrać jeden z zestawów karta i leżące pod, nim kafelki. Kartę dobiera do tych posiadanych już na ręce, a następnie musi jedną wyłożyć na swój obszar gry, przestrzegając kilku zasad. W trakcie rozgrywki nie możemy mieć więcej, niż trzy rzędy kart oraz dokładając kolejną musi być mniejsza lub większa, niż sąsiadująca w rzędzie (w zależności od strony). Następny krok to położenie kafelków na dowolne puste działki widniejące na kartach.
Wybrana przez nas kolumna została oznaczona znacznikiem ostatniej dostawy. Oznacza to, że jeżeli ktoś dobierze wskazany zestaw musi za to odrzucić jedną kartę z ręki. Jeżeli wszyscy gracze wykonali swoje ruchy w danej rundzie dokładamy po jednym kafelku budowli na dostępne karty. W ten sposób w pierwszej rundzie pod każdą kartą obszaru będzie 1 kafelek projektu, na początku drugiej rundy – 2 kafelki projektów, na początku trzeciej – 3 kafelki, a na początku czwartej – 4 kafelki. Po zakończeniu fazy wymieniamy stos dostępnych kafelków na ten z wyższą literą i kontynuujemy rozgrywkę. Pod koniec każdej z faz sprawdzamy też, czy któryś z graczy nie spełnił wymagań jednej z kart koncesji – jeżeli tak się stało oznacza, to swoim znacznikiem, a karta nie jest już możliwa do zaliczenia dla pozostałych.
W grze mamy dostęp do księżycowych robotów, które pozwalają zignorować zasadę dotyczącą rosnącej numeracji kart od lewej do prawej. Kafle rozbiórki mogą być układane na innych zapełnionych polach. Taką działkę uznaje się wtedy za pustą i można na niej później umieścić inny kafelek projektu. Biura sprzedaży dają na koniec dwa punkty. Moduły podstawowe punktują nam za największą grupę danego typu w pionie lub poziomie. Szklarnie owoców będą punktowały za zestawy natomiast meteoryty same w sobie zapychają miejsce na planszy, ale osoba, która posiada ich najwięcej zdobędzie dodatkowe punkty. Budowle mogą mieć różne warunki punktowania nadrukowane na kafelku. Na koniec ostatniej fazy sumujemy zdobyte punkty przez każdego z graczy i wyłaniamy najlepszy obszar.
Wrażenia
Miasta Luny zrobiły na mnie niesamowicie dobre pierwsze wrażenie już podczas zapowiedzi i czytania instrukcji. Bardzo przypominają mi Kaskadię, hitową już grę z wydawnictwa Lucky Duck Games o układaniu kafelków i zwierzaków w taki sposób, żeby zdobyć dużo punktów. Miasta Luny to bardziej złożone rozwinięcie tej koncepcji dające dużo więcej możliwości punktowania, ale wymagające ciut więcej myślenia i kombinowania. Lubię Kaskadię za jej prostotę, ale Miasta Luny podobają mi się dużo bardziej. Miasta Luny to gra optymalizacyjna, w której układamy nasze puzzle i staramy się wykręcić jak najlepszy wynik z otrzymanych w trakcie gry opcji. Przy tym wszystko działa niesamowicie sprawnie i już od pierwszych ruchów musimy kombinować co i gdzie zmieścimy. Jednocześnie, jeżeli popełnimy błąd i nie będziemy zadowoleni z naszego układu gra zaoferuje nam możliwość naprawienia głupich zagrań.
Zacznijmy od tematyki Miast Luny i wykonania. Patrząc na cenę jakość wykonania gry jest okej i nie ma się do czego przyczepić. Tekturki są sztywne i fajnej jakości, a wrażenie robią stojaczki na żetony i karty. Nie dostajemy w pudełku klasycznej wypraski, a elementy do złożenia, w których przechowujemy wszystkie komponenty. Mały minus za odklejające się obrazki z podajników – składając bardzo łatwo to uszkodzić. Karty nie mają tego przyjemnego, lnianego wykończenia spotykanego w grach z wyżej półki, ale nie ma się też, do czego przyczepić. Tematycznie Luna opowiada o budowaniu miast na księżycu. W grze mamy lata siedemdziesiąte, gdzie wszystko jest możliwe, więc czemu by nie skolonizować kosmosu? Szlachetne idee to jedno, ale chęć zysku i pogoń za pieniądzem rządzą światem. Dlatego kilka korporacji walczy o możliwość budowania najlepszych osiedli. Jestem w stanie to sobie wyobrazić, ponieważ wszystko jest utrzymane w niebiesko-szarych odcieniach, a nasze kompleksy budynków rozrastające się co rundę stanowią przyjemny dla oka krajobraz. To nie jest przygodówka, gdzie klimat jest najważniejszy, ale powiązanie mechaniki z tematyką bardzo mi podpasowało.
Najciekawszym aspektem rozgrywki w Luna Capital jest moment wyboru zestawu karty i kafelka. Ilość możliwości, jakie mamy często jest ogromna i naprawdę jest się nad, czym zastanowić. Umiejętnie wybranie zestawu jest o tyle istotne, że musimy wyłożyć wszystkie kafelki na naszą planszę. Nie ma, że boli, nie ma, że nie pasuje – każdy musi się znaleźć w jakimś miejscu. Odrzucania nie ma, więc każdy nawet niepasujący i psujący nasz pięknie punktujący obszar może się szybko zakończyć. Bardzo mi się podobało to, że na kartach pojawiało się coraz więcej kafelków i musieliśmy myśleć jeszcze bardziej przestrzennie. Gra mocno stawia na wyobraźnię i planowanie długofalowe – warto wiedzieć, w które projekty będziemy chcieli inwestować od początku. Okej, losowość może nas zgubić, a przeciwnik zabrać pasujący nam zestaw, ale i tak nie warto iść na totalny żywioł. Osoby lubiące takie układanki będą zachwycone liczbą wariantów ułożenia zdobywanych kafelków.
Czym byłyby budowle bez odpowiedniego podłoża? Karty, które zdobywamy razem z nowymi kafelkami staramy się wyłożyć na planszę w optymalny sposób. Karty są numerowane i jak się możecie spodziewać nie jest to bez znaczenia. Ano karty w rzędzie muszą się pojawiać od najmniejszej do największej – w praktyce to czasem jest koszmar. Pomyślcie tylko – wspaniały zestaw ze szklarniami idealnie pasujący do waszego układu tylko brakuje wam miejsca. Tutaj rodzą się największe dramaty – nie macie karty możliwej do zagrania! Zdarzyło mi się to parę razy, pomimo tego, że gra pozwala nam zbierać karty na ręce, więc jakieś opcje mamy. To pozory elastyczności, ponieważ im dalej w las, tym trudniej jest coś zagrać. Dodatkowo przy pomocy żółtych znaczników księżycowych robotów możemy ignorować tę zasadę tylko trzeba je mieć, gdy najbardziej są potrzebne.
Całe to kombinowanie przekłada się na końcowe punktowanie, które zależy od naszego układu. Nie ma jednej sekwencji wygrywającej, ale na pewno warto interesować się szklarniami z jednej prostej przyczyny – zapunktują nam podwójnie. Interesujące są meteoryty, które blokują nam miejsce, ale punktują osobę, która zdobędzie ich najwięcej. Roboty dają nam sporą dawkę elastyczności podczas wykładania kart. Warto też nasze plany dopasować do kart celów zwanych koncesjami. Co ważne, gracze się blokują dążą do osiągnięcia założonego celu, więc czuć tutaj ducha rywalizacji, zważywszy, że dostarczają pokaźny zastrzyk punktów.
Miasta Luny pomimo fajnych możliwości na kombinowanie jest grą rodzinną, którą tłumaczy się dość szybko, a jej nauka nie powinna stanowić dla nikogo problemu. Dla graczy bardziej zaawansowanych, których Kaskadia nie porwała Miasta Luny będą bardziej wymagającym doświadczeniem, ale nie na tyle, żeby zaciekawić ich jakimś ciekawym twistem. To nie jest skomplikowane euro na kilka godzin, a szybka i przyjemna gra na 40 minut. Plus za dobrze napisaną instrukcję, która jest wręcz przeładowana i za szczegółowa, ale dzięki temu wszystko jest doskonale objaśnione.
Regrywalność tytułu jest spora i gra nie znudzi się nam nawet po wielu partiach. Każda rozgrywka będzie inna ze względu na losowo dochodzące kombinacje kart i budowli oraz całkiem pokaźny stosik kart koncesji, czyli mini celów do wykonania. W końcu inaczej będziemy też podchodzić do budowania naszego miasta, mając zupełnie inne opcje do wyboru. W Miasta Luny najlepiej mi się grało w dwie osoby, ale wynika to z codziennych referencji – tak gram najczęściej. Rozgrywka w większym składzie nie odbiega jakością, a różnicę widziałem w tempie mielenia się kafelków na mapie oraz czekaniu na swoją kolej. Wybranie kafelków to naprawdę trudna decyzja i czasami potrzeba czasu, żeby dobrze to ogarnąć. Ciężej było mi też coś zaplanować i dopiero gdy nadchodziła moja tura byłem gotowy świadomie coś wybierać i dopasowywać. Niemniej niezależnie od liczby osób przy stole gra przebiega całkiem płynnie.
Jakie minusy dostrzegam w Miastach Luny? Szukałem, grzebałem i nie jestem w stanie przyczepić się do czegoś konkretnego. Jako całość gra zrobiła na mnie fenomenalne wrażenie, pomimo tego, że gustuję w cięższych tytułach. W rozgrywce może przeszkadzać pewna pasjansowatość, ponieważ zazwyczaj gramy na swoim kawałku stołu, wybierając z wystawki to, co nam pasuje najbardziej. Podczas pierwszych rozgrywek trzeba sięgać do instrukcji podczas punktowania, ale później zapamiętanie ikon przychodzi z łatwością. Gra jest też na swój sposób losowa, chociaż to nie takie klasyczne oczekiwanie dobrego rzutu. Kafelki, które dochodzą mogą faworyzować objętą strategię jednego z graczy i pasować mu bardziej, niż innym. Wynika to z przyjętego stylu gry, ale to może czasami doskwierać.
Podsumowanie
Miasta Luny to małe zaskoczenie i kawał świetnej łamigłówki na planszy. Pomimo prostych zasad sprowadzających się do dobrania jednego z dostępnych zestawów oferuje wciągającą i całkiem wymagającą rozgrywkę. Gra ma ciekawy temat i bardzo przyjemną grafikę w klimatach szaro-futurystycznych. Jak na grę logiczną bardzo mnie ucieszyła ilość możliwości punktowania i kombinowanie podczas każdego ruchu. Jeżeli szukacie niebanalnej rozrywki, to miejcie Miasta Luny na radarze – naprawdę warto poznać ten tytuł!
[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Galakta za przekazanie gry do recenzji. Nie miało to wpływu na zawarte tu opinie.
Miasta Luny w dobrej cenie do kupienia tutaj.
Może zainteresuje Cię nasza recenzja Messiny 1347?
Brak komentarzy