Siły Kosmiczne to najnowszy serial komediowy od Netflixa. Na pierwszy rzut oka wyróżnia się zwłaszcza obsadą, bo główną rolę gra Steve Carell, dobrze nam znany aktor, głównie dzięki serialowi The Office.
Osobiście jestem olbrzymim fanem The Office. Świetna komedia, pełna sytuacyjnych żartów i komicznych sytuacji z wziętych z biurowego życia. Przez to właśnie miałem duże oczekiwania wobec serialu Siły Kosmiczne, którz oprócz tego samego twórcy i producenta, chwali się drugoplanową rolą Johna Malkovicha, kolejnego świetnego aktora. Co finalnie więc otrzymaliśmy? Niestety, jestem zadowolony tylko w części, ale o tym dowiecie się z recenzji. Tekst może zawierać spoilery fabularne. Chociaż raczej nieistotne spoilery bym powiedział. Piszę to głównie dla osób, które doszukują się spoilerów w każdym zdaniu.
Siły Kosmiczne opowiadają historie nowej armii stworzonej przez USA, która ma na celu właśnie ochronę interesów Stanów Zjednoczonych w przestrzeni kosmicznej. Nie chodzi tutaj o wczesną wersję Space Marines, a np. ochronę satelit będących własnością Amerykańską czy też odpowiednie działania mające na celu zapewnienie bezpieczeństwa habitatom na księżycu. Pierwszy sezon ma dziesięć odcinków i będą one się skupiać właśnie na tych dwóch zagadnieniach. Właściwie to, główną osią zainteresowania twórców był główny bohater Generał Mark R. Naird, który będzie musiał połączyć życie osobiste z zarządzaniem powstających sił wojskowych. Główny bohater od razu zyskuje moją sympatię, ma rzeczywiste problemy i wyraźnie zarysowany charakter. Jego żona jest w więzieniu skazana na kilkadziesiąt lat odsiadki za nieznane nam niestety zbrodnie. Córka jest w kryzysie dojrzewania, kiedy to zyskuje zainteresowanie chłopaków, matka jest niedostępna (bo w więzieniu) a ojciec nigdy nie ma czasu by odpowiednio zająć się córką np. pomagając odrobić lekcje.
Drugie skrzypce gra oczywiście John Malkovich, który wciela się w Dr Adriana Mallorego. Jest on cywilnym naukowcem nadzorującym badania i operacje realizowane przez Siły Kosmiczne. Oczywiście między dwoma panami będzie dochodzić do bardzo wielu spięć, jednak finalnie okażą się swoimi najlepszymi przyjaciółmi i mimo wielu kłótni zawsze mogą na sobie polegać. Więc, najfajniejsze co ma do zaoferowania serial Siły Kosmiczne to właśnie ta dwójka Panów i bardzo miło się ogląda ich wzajemne sprzeczki, konflikty itp.
Ale nie tylko między tymi bohaterami są konflikty. Mówimy w końcu o Netflixsie, prawda? Stacja która uwielbia konflikty wszelkiego rodzaju, na siłę powpychała ponownie wiele wątków totalnie tutaj niepasujących, a jednocześnie przedstawionych w taki sposób, by łatwo je było wyciąć na potrzeby innych rynków, np. chińskiego, gdzie niespecjalnie lubią tematykę homoseksualizmu. Biedny Naird, weteran wojny, człowiek starej daty nie będzie mógł zrozumieć, dlaczego to jego żona, dla której od wielu lat był wierny, chce otwartego związku bo jej się podoba jedna z strażniczek w więzieniu. Jednocześnie po cichutku też dowiemy się że Mallory jest gejem, jednak scena ta, mimo że jednocześnie zabawna i żenująca (tajemnicze nagranie z komputera Mallorego) będzie jedną z dwóch w której dojdzie do przedstawienia takich faktów. Po co te sytuacje? Nie wiem i nie jestem pewien, czy mniejszości się cieszą, kiedy to dodaje się wzmianki o takich bohaterach, ale w taki sposób żeby można było potem odpowiednio pochlastać serial na inny rynek, gdzie mniejszości mają bardzo pod górkę? Ja bym szczęśliwy nie był gdybym należał do takiej grupy, a w każdym kolejnym serialu próbuje się zdobyć moją sympatię ale jednocześnie w taki sposób żeby nie wkurzać hegemona.
Bo hegemonem nad serialem Siły Kosmiczne nie są Stany Zjednoczone tylko Chiny. One są zawsze o krok do przodu w stosunku do Amerykanów i nawet grają im na nosie psując nowo wystrzelonego satelitę czy też przechwytując małpę, którą to amerykanie pozostawili na śmierć. Amerykańskie Siły Kosmiczne są przedstawione w serialu bardzo nieudolnie, sparaliżowane przez biurokrację, opinię publiczną, czy też dziecinnego prezydenta, który co chwilę ma inne dziwne wymagania i żądania. Natomiast Chińczycy zawsze są pierwsi, lepiej przygotowani oraz pewniejsi swojego. Taki pstryczek w nos dla Amerykanów. Nawet Indie prześcigają Stany Zjednoczone w wyścigu kosmicznym. No cóż, Chińczycy na pewno będą zadowoleni.
Pojawiają się także inne zabawne aspekty konfliktów, jak np. rosyjski obserwator, który oczywiście jest szpiegiem, dobiera się do córki Generała Nairda i regularnie wypytuje o kolejne szczegóły. Dziwnym trafem jednak w połowie sezonu znika i więcej się nie pojawia. Szkoda, bo to był znacznie fajniejszy wątek niż ciągłe porażki Sił Kosmicznych w wyścigu do kolonizacji kosmosu. Szczytem słabizny i śmieszkowania z wojsk Amerykańskich było zabranie przypadkowych specjalistów z internetu (elektryków, hydraulików) do pierwszej amerykańskiej bazy kosmicznej. Wszystko dlatego, że w pewnym momencie dowiedziano się, że Chińczycy już od jakiegoś czasu są na naszym naturalnym satelicie i rozgościli się już tak bardzo, że organizują prace wydobywcze oraz turystykę księżycową. A potem na rozkaz prezydenta kazano jak najszybciej wysłać misję, która miała być przygotowywana przez lata. To było troszkę słabe.
Podsumowując więc, Siły Kosmiczne to dobra obsada i bardzo fajna produkcja, której zabrakło pazura. Kolejny serial robiony z myślą o sytuacji politycznej i w taki sposób by nikogo nie wkurzyć (lub prawie nikogo). Zabrakło bardziej odważniejszych żartów, takich które naprawdę wgniatały w fotel i sprawiały że człowiek dusił się ze śmiechu jak w The Office. Nie powiem, oglądało mi się serial bardzo przyjemnie, nie męczyłem się i chciałem do niego wracać. Tyle, że czegoś jednak na sam koniec zabrakło. Serial jest po prostu pełny krytyki wobec obecnej polityki Stanów Zjednoczonych i jednocześnie chwalący na każdym kroku Chiny. Może gdybym mieszkał w Stanach, to bym bardziej docenił to dzieło? Nie czekam na drugi sezon.
Brak komentarzy