Wild Space – recenzja – miś programista w kosmosie.


Kosmos niezdobyty i dziwaczny zawsze był świetnym materiałem na planszówki. Temat w zasadzie niewyczerpany i wystarczy dodać tylko dobrą mechanikę, żeby stworzyć hit. W taki sposób powstało już wiele planszówek, ale nie każda pozwoli nam zagrać kosmicznego nosorożca czy małpy. Wild Space to kolejny klon czy coś ciekawego?

Wild Space oryginalnie zostało wydane przez Pandasaurus Games, a za polską wersję odpowiada wydawnictwo Games Unplugged. Możecie ich kojarzyć z Daymio, debiutanckiej gry, która okazała się przyjemna, chociaż większego szału nie zrobiła (przynajmniej na mnie). Wild Space to już zupełnie inna liga – uwielbiam gry od Pandasaurus i każda kolejna wskakuje na mój radar. Mają dobre pomysły, które są obrzucone ciekawymi rozwiązaniami dobrze działającymi nie tylko na papierze. Nie inaczej jest w Wild Space. Mamy tu taktyczną karciankę dla maksymalnie pięciu graczy (i w tym składzie nawet dobrze działa!), w której wyruszamy na eksplorację niezbadanego kosmosu. Będziemy rozbudowywać naszą załogę, latać stateczkami na nowe planety i wykonywać z nich akcje, które pozwolą na uruchomienie wielu ciekawych kombosów. Jak to zwykle bywa zwycięzca może być tylko jeden!

W kilku słowach, jak gramy?

Rozłożenie gry jest łatwe, szybkie i przyjemne. Każdy z graczy otrzymuje swojego kapitana oraz stateczki w swoim kolorze i startowe karty. Na środku stołu rozkładamy pięć planet, które będziemy odkrywać podczas rozgrywki. Dwie są dostępne od razu, reszta wymaga powiększenia załogi. W swojej turze gracz musi zdecydować się na jedną z dwóch opcji. Jeżeli ma jeszcze dostępne statki może lecieć na dolny sektor dostępnej planety, w którym nie ma jeszcze swojego statku, a następnie wykonuje przypisaną do danego miejsca akcje. Te są przeróżne, ale najczęściej pozwolą nam na dobranie kart lub zagrywanie ich przed siebie.

Inną możliwością jest eksploracja planety, na której mamy już nasz statek. Polega na przesunięciu go w danym sektorze na górne pole, a następnie standardowo wykonujemy akcje. Wszystkie górne sektory pozwalają na dobranie trzech kart lub zagranie jednej z ręki.
Gdy gra pozwala nam na dociąganie kart możemy to robić z odkrytej wystawki lub liczyć na łut szczęścia i dobierać je z talii ogólnej. Możemy też mieszać obie opcje wedle uznania.

Zagrywają kartę musimy zwrócić uwagę na warunki, jakie posiada dana karta. Często będzie to wymóg posiadania innej karty z odpowiednim symbolem, czy klasą lub odrzucenie innej karty z naszej ręki. Po wyłożeniu jej przed siebie rozpatrujemy jej ewentualne bonusy.

Gra kończy się w momencie, gdy wszyscy gracze użyją swoich dziesięciu akcji. Korzystając z dołączonego notesu możemy szybko zsumować punkty. Za każde trzy zwierzaki tego samego gatunku otrzymujemy pięć punktów plus pięć za każdego kolejnego z danej grupy. Za różnorodność i zgromadzenie sześciu różnych kart zwierząt zgarniamy 15 punktów. Liczymy punkty za emisariuszy, boty oraz tor weteranów i wyłaniamy zwycięzcę.

Wrażenia

Wild Space nie było czarnym koniem wśród planszówkowych zestawień. Każdy jarał się Ark Novą, czy Bitoku, a małe i kolorowe pudełeczko od Games Unplugged cierpliwie czekało na premierę. Gdy nadszedł ten magiczny dzień gra nie zrobiła takiego szumu i z dnia na dzień robiło się o niej coraz ciszej. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego się tak stało, ponieważ Wild Space jest świetną grą. W małym pudełeczku upchnięto masę komponentów i tonę grywalności skompensowanej do bardziej ambitnego fillerka. Nie jest to imprezówka, a szybki tytuł, przy którym jest nad, czym pomyśleć i przyjemnie pokombinować. Są karty, zbieramy różne sety i odpalamy akcje na różnych planetach. Okej, nie ma budowania talii, ale i tak jest świetnie.

Zacznijmy od tematyki, które w Wild Space jest jedynie otoczką dla mechaniki i większego klimatu w grze nie uświadczymy. Autorzy zdecydowali się na bardzo bezpieczny motyw ze zwierzakami, ale dodali szczyptę fantazji i mamy niedźwiedzie inżynierów czy programistów i sporo innych, futurystycznych przedstawicieli fauny. Mnie się ta otoczka bardzo podoba, chociaż, tak jak wspominałem, gdybyśmy mieli marchewki i fasolkę na kartach, to grałoby mi się równie przyjemnie. Nasze zwierzaki latają po kosmosie w jakimś celu (kto, by się tam zastanawiał nad głębszą motywacją, gdy punkty czekają na zdobycie). Wykonanie Wild Space jest bardzo przyzwoite i jak na jej cenę, nie ma się do czego przyczepić. Karty są sztywne i nie niszczą się tak łatwo. Zważywszy, że są kwadratowe i nie tak łatwo dobrać do nich koszulki to całkiem ważna sprawa. Kafle planet, czy stateczki, które będziemy wysyłać do eksploracji również prezentują się ciekawie, chociaż gra po rozłożeniu nie robi jakiegoś szału na stole.

Co jest głównym modus operandi w Wild Space? Kombosy! Uwielbiam wszelakie gry, które pozwalają mi odpalać dużo ciekawych rzeczy, mając ograniczone możliwości. Żeby zrobić długi łańcuszek akcji, trzeba się trochę napocić i dobrze zgrać timing zagrywanych kart oraz w ogóle mieć jakiś sensowny plan na swoją turę. W grze mamy tylko dziesięć oficjalnych tur, ale to wcale nie oznacza, że tylko tyle kart znajdzie się w naszym tableau. Najpierw moim statkiem polecę na pole zagrania pierwszej karty. Mam tu fajnego misia, który pozwala mi zagrać kolejną kartę. O, a ta pozwala mi wystawić programistę. Super, ten pozwala mi jeszcze przesunąć się na torze weteranów. A tą dobiorę kartę i jestem ustawiony na przyszłą turę. Wild Space to tytuł o poszukiwaniu synergii pomiędzy kartami i kombinowaniu, jak naszą marną ręką ugrać coś dobrego. Często z pozornie beznadziejnych sytuacji wyjdziemy praktycznie bez szwanku jeszcze mając niezłe perspektywy na kolejną turę.

Wild Space to dobry tytuł na początek drogi z planszówkami. Rozgrywka jest interesująca, szybka i ma mało zasad. Osoba, która dopiero wchodzi w ten piękny świat często może być przerażona liczbą reguł i odbija się od dobrych gier. Nie oznacza to też, że Wild Space jest banalną planszówką. Dzięki sporym możliwościom kombinowania nawet bardziej ograne osoby znajdą tu sporo przyjemnej rozgrywki. W moim gronie gra siadła niesamowicie i traktujemy Wild Space jako przerywnik pomiędzy Barrage a Golemem czy innym ciężkim euro. Jest na tyle lekko, żeby nasze umysły złapały chwilę oddechu, a jednocześnie dalej były pobudzone do intensywnej analizy.

Mocnym plusem Wild Space jest czas rozgrywki. Nasze partie w mniejszym składzie zamykały się w kilkanaście minut. Pięcioosobowy skład potrzebował trochę więcej czasu, ale nadal było to kilkadziesiąt minut, a nie godziny. Wynik bardzo przyzwoity, zważywszy, że gra ma mocny syndrom „jeszcze jeden, jeszcze raz”. Sporo grałem w składzie dwuosobowym, chociaż nie jest on wybitnie dobry i dużo lepiej Wild Space śmiga na więcej graczy. Ma to związek z kartami, które pojawiają się na wystawce. Im więcej osób, tym ich mielenie jest szybsze i mamy większą szansę na zobaczenie lepszej dla nas karty.

Skoro już tyle cukru dosypałem do opowieści o Wild Space, pora przejść do tych mniej przyjemnych rzeczy. Jak już wspominałem gra chodzi lepiej w większym składzie, ponieważ przy mniejszej liczbie osób może nas spotkać najmniej lubiana w planszówkowym świecie losowość. Nasz kolega rozgrywa super turę i wszystkie karty mu pasują. Przychodzi nasza kolej i musimy ciągnąć karty w ciemno – ups, też nic nie wyszło. Owszem, coś tam pewnie zrobimy, ale z poczuciem, że ktoś obok miał zdecydowanie łatwiej. Nie przewraca to rozgrywki, ale malkontenci mogą się odbić przez to od tego tytułu. Drugi zarzut, to delikatna powtarzalność, gdy gramy już którąś partię z kolei. Zaczynamy powielać pewne schematy, a niektóre układy są dla nas oczywiste z automatu i nie szukamy już innych dróg do wygranej. Czasami ich po prostu nie ma, ponieważ gra ma skończoną liczbę kombinacji i dość szybko trafimy na takie same planety czy karty. Przydałby się jakiś dodatek, który wprowadza nowe symbole i rozszerza pulę kart, ale raczej się na to nie zanosi.

Czy Wild Space zostanie w mojej kolekcji? Absolutnie i zdecydowanie tak! Jest szybka i daje odpowiedni poziom główkowania, który mnie nie męczy, a wręcz przeciwnie – mam ochotę na więcej. Okej, po wielu partiach w krótkim okresie gra staje się powtarzalna, ale lubię do niej wracać i pokazywać innym osobom. Mocnym plusem jest cena gry – w większości sklepów oscyluje w okolicach stówki, co daje bardzo przyzwoity przelicznik.

Podsumowanie

Wild Space to mała gra z futurystycznym misiem na okładce, która zabiera nas w szaloną podróż po robieniu kombosów poganianych innymi kombosami. Gra się szybko i intensywnie, a po zakończeniu partii jest chęć na kolejną. Lepiej sprawdzi się w większym składzie, a wyciągana codziennie w końcu trochę nas zmęczy i wkradnie się nutka znudzenia, ale i tak warto ją poznać. Przyjemny i ciekawy tytuł! Polecam.

Dziękujemy wydawnictwu Games Unplugged za udostępnienie gry do recenzji. Nie miało to wpływu na zawarte tu opinie.

Wild Space do kupienia tutaj.

Może zainteresuje Cię nasza recenzja Pętli?

Brak komentarzy

Zostaw Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Poprzednio Serial Ród Smoka - S01E02 - recenzja drugiego odcinka
Następny Chenso Club - Recenzja - Klub Piły Mechanicznej