Kilka podstawowych informacji na temat gry Wyprawa Darwina:
Wyprawa Darwina to gra oparta na mechanice umieszczania robotników. Będziemy odtwarzali rejs i wspomnienia Karola Darwina o jego przygodach na Wyspach Galapagos. Darwina i teorię ewolucji pewnie większość kojarzy, ale jak się to wszystko zaczęło? Będziemy zbierać różne okazy przedstawicieli fauny i flory, a następnie przekazywać je do muzeum. Wszakże wiedza jest dobrem ogółu, więc wszyscy powinniśmy się nią dzielić. Tematyka jest okej, przełożenie i próby zobrazowania tego w mechanice gry również, ale nie ma się co oszukiwać – tutaj chodzi o sprawne zbieranie punktów i optymalizację naszych akcji.
Wykonanie
Bardzo mi się podoba użycie cieńszego niż klasyczne wymiary pudełka. Na kalla Xie mieści się idealne, ale zajmuje mniej miejsca i nie czuć, że kupujemy powietrze. Wszystkie elementy są dobre jakościowo i nie mam się do czego przyczepić. Na początku trochę przytłaczające może się wydawać ogarnięcie planszy. Mamy tu mnóstwo pól, ikon czy różnorakich oznaczeń.
Kilka słów o zasadach
Nie będę Was zanudzał niuansami, ponieważ gra oferuje dość sporo mniejszych i większych reguł. Same zasady są w miarę proste, ale trudność gry opiera się na mnogości opcji. Gra toczy się przez pięć rund. W każdej rundzie gracze będą próbowali realizować cele zarówno krótko, jak i długoterminowe. Każda runda to różne fazy – Akcji, Kolejności tury, Nagrody i Czyszczenia. Podczas fazy akcji wysyłamy naszych robotników na dostępne pola w grze. Robotnik, żeby wykonać jakąś akcję musi mieć pieczęcie w odpowiednim kolorze, jeżeli tego wymaga pole, na którym staje.
Jedną z akcji jest położenie soczewki na zablokowanym polu akcji, dzięki czemu staje się ono dostępne dla wszystkich. W akademii możemy zdobyć jedną Woskową Pieczęć z dowolnego Zwoju, opłacając ewentualne koszta. Pieczęcie są potrzebne do ulepszania naszych robotników o nowe możliwości wykonywania akcji. Akcja nawigacji porusza naszym statkiem na torze. Przekraczając srebrne sztandary odblokujemy sobie możliwość zwiedzania kolejnych wysp, wykładając tam pionek odkrywcy. Eksploracja to poruszanie naszych odkrywców i czerpanie korzyści z pola, na którym się zatrzymamy. Dość złożoną akcją jest dostarczanie okazów do muzeum. Będziemy zapełniać planszę muzeum przezroczystymi dyskami i zdobywać odpowiednią kombinację monet i ksiąg, które są mnożnikiem wykorzystywanym do punktowania.
Gra ma jeszcze szereg pomniejszych akcji, takich jak zdobywanie monet, rezerwowanie kolejności przyszłej tury, zakładanie obozów, czy korespondencję, która jest rozliczana w kolejnej fazie gry. Wyprawa Darwina to typowe euro z masą akcji do wykonania, ale wszystkie są w miarę proste. Wydaje mi się też, że tłumaczenia reguł lepiej się słucha niż czyta samemu. Po pierwszej lekturze instrukcji byłem przerażony, a okazało się, że to nie jest wcale tak skomplikowana gra.
Frajda z rozgrywki, czyli jak chętnie znowu w to zagram?
Wyprawa Darwina kojarzy mi się z takim klasycznym do bólu worker placement, jakie widzieliśmy już nieraz. Wstęp może sugerować, że zaraz pocisnę po tej grze – a nieprawda, bo pomimo klasycznej otoczki i ogranej już na wszystkie fronty mechaniki worker placement Wyprawa Darwina jest satysfakcjonująca i bardzo mi się podobała. Nie da się wycisnąć już wiele z wykładania naszych robotników na planszę, więc trzeba patrzeć, czy ciekawostki i cała otoczka serwowana w grze jest dla nas zjadliwa. Wyprawa Darwina została nieźle wymieszana – nietypowy system ulepszania pracowników, odblokowywanie nowych akcji, czy pływanie statkiem i bieganie po torach zgrywa się całkiem nieźle. Gra nie odkrywa na nowo gatunku, ale jest przyjemna i warta spędzenia przy niej kilkunastu godzin.
Na początku przytłacza nas ogrom możliwości, jakie oferuje Wyprawa Darwina. Wszędzie leżą punkty, tylko musimy się po nie schylić. Tam jest fajny bonus, tu nowa soczewka z ciekawą akcją. Samo wędrowanie statkiem i eksplorowanie torów na wyspach to wyścig z czasem i innymi graczami – prosty patent z jednym pionkiem na polu działa niezmiennie od lat powodując szybką zmianę naszych kalkulacji. Warto też zwracać uwagę na statek HMS Beagle i jego pozycję – raz, że to wyznacznik rund, cele, jakie będą punktowały, ale i minusowe punkty, jeżeli go nie dogonimy. Bardzo mi się podobał wachlarz możliwości w trakcie rozgrywki, ale przez ogrom pokus, jakie na nas czyhają gra jest podatna na paraliż decyzyjny. Fani kombinowania będą jednak zadowoleni ze sporej liczby ścieżek do sprawdzenia. Lubię gry, które rozwijają się w czasie i Wyprawa Darwina takie poczucie satysfakcji mi dawała.
Jak już wiele razy mówiłem, bardzo lubię kaskady akcji, które odpalone w dobrym momencie dają nam kopa. Wyprawa Darwina oferuje sporo możliwości takiego kombinowania. Stawiam pracownika i odblokowuję nową akcję. Ta daje mi ruch na wyspie, a tam mogę zdobyć okaz. Może też wystawimy namiot i wyślemy parę listów, co zakończy nam stosik w danym kolorze i odblokuje kolejny bonus do wykorzystania. Jeszcze cele, nie zapominajmy o celach, które chcemy spełniać, ale musimy też je najpierw zdobyć. Jestem fanem włoskiej szkoły projektowania eurasów – lubię ogrom możliwości i łańcuszki zdarzeń. Dobrze wykonana akcja i zdziwienie na twarzach współgraczy z takiego popchnięcia naszych torów do przodu – bezcenna. Z drugiej strony są osoby, których takie rozwiązania przytłaczają.
Wspominałem o ciekawej mechanice ulepszania naszych robotników. Nasze mee ple mają pieczęcie, które zdobywamy w trakcie gry. Ich kolory wpływają na akcje, jakie możemy zrobić danym pionkiem. Niby prosta sprawa, ale nadaje grze tego błysku. Robotników możemy ulepszać według własnego uznania i przyjętej strategii. Dodatkowo możemy pozyskać kartę pracownika, jeżeli uda się nam zdobyć określony wzór pieczęci na jednym z pracowników. Moim zdaniem są trochę sytuacyjni i ciężko się wstrzelić, a oferowane akcje, chociaż mocne, to nie rekompensują trudu i grania specjalnie pod nich.
Wyprawa Darwina to gra dla osób lubiących krótką kołderkę w planszówkach. Ciągle brakuje nam pieniędzy na przeprowadzanie akcji, a jeżeli uda się nam jakieś zdobyć, to wydajemy je z prędkością błyskawicy. Trzeba się trochę napocić by uzyskać potrzebne zasoby, ale jest to wykonalne. Na szybką utratę funduszy ma też wpływ wyścig o upatrzone pola akcji. Wystawiając się na początku nic nie zapłaciły, ale jeżeli chcemy pójść na pola z zajętej już sekcji dziennika musimy poświęcić trochę monet. To w zasadzie jedyna interakcja w grze oprócz klasycznego podbierania, jakich kafelków, czy pieczęci. Robimy to jednak często nieświadomie, więc nie można powiedzieć, że wystawienie naszego pracownika na jakieś pole jest podyktowane złośliwością i negatywną interakcją.
Jeżeli chodzi o minusy, to gra premiuje znajomość gry – po dwóch partiach osoby dopiero uczące się gry mają marne szanse na wygraną. Gra nie wybacza też błędów popełnionych na początkowych rundach. Jeżeli powinie się nam noga i czegoś się nie doliczymy, to trudno jest później nadgonić peleton graczy. Czasami losowość pieczęci też może być frustrująca, ale każe wszystkich graczy po równo. Mam też poczucie, że ważne jest bycie pierwszym graczem na początku gry, ponieważ dobry start i w zasadzie dostęp do wszystkich pól bardzo ułatwia.
Podsumowując Wyprawa Darwina trafiła w moje serduszko euro gracza i spędziłem z nią miłe chwile. Uważam, że to solidna pozycja, która na pewno będzie nieraz grana. Worker placement z kilkoma ciekawymi mechanikami, krótką kołderką i sporym wachlarzem możliwości. Nie czułem opadu szczęki i błysku geniuszu, grając w Wyprawę, ale bawiłem się na tyle dobrze, że gra zostanie w kolekcji i będę dalej razem z Darwinem eksplorował kolejne partie w poszukiwaniu punktów.
Regrywalność
Wyprawa Darwina ma na tyle dużo zmiennych, że nie ma się co obawiać o regrywalność. Różne cele, akcje czy pomocnicy. Gra oferuje masę dróg do zwycięstwa, więc nawet układ początkowych pieczęci ma wpływ na to, jak będziemy grać. Mam na koncie sześć partii i czuję, że gra ma jeszcze przede mną sporo rzeczy do odkrycia.
Skalowanie
Tutaj mam problem, ponieważ zazwyczaj gram w dwie osoby i w takim trybie gra działa, ale jest bardzo taktyczna i brakuje jej tego czegoś. W trzy osoby jest chyba najlepiej, ponieważ wyważony jest czas oczekiwania na swoją kolej, a wyścig o różne miejsca nabiera rumieńców.
Na zakończenie
Wyprawa Darwina to kawał naprawdę udanej gry. Nie wywraca gatunku worker placement na nowo, ale dorzuca do niego kilka ciekawych rozwiązań, co daje nam przyjemną mieszankę włoskiego euro. Podoba mi się wachlarz możliwości, jakie mamy, aczkolwiek to może przytłoczyć. Gra nie wybacza też błędów i kilka przestrzelonych pomysłów na początek każe nam przykładowo zaczynać kolejną rundę bez pieniędzy. Wszystko dobrze się ze sobą łączy, łańcuszki akcji są satysfakcjonujące, a punkty leżą wszędzie, trzeba się tylko po nie schylać. Solidne, przyjemne euro, które każdy fan gatunku powinien znać. Zagrajcie, naprawdę warto!
WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy księgarni TaniaKsiazka.pl za przekazanie gry do recenzji.
Może zainteresuje Cię nasza recenzja Wojna o Pierścień: Gra karciana?
Grę Wyprawa Darwina możecie kupić w księgarni Taniej Książki!