Wojna nigdy się nie zmienia – to cytat, który zna chyba każdy fan gier i filmów postapokaliptycznych. Stany Zjednoczone, w których wybuchła atomówka to już temat ograny i przedstawiany na wszelkie sposoby, ale nadal mający w sobie sporo miejsca na nowe twory. 51. Stan: Ultimate Edition – planszówka w klimatach spalonej oponu, handlarza gruzem i wszechobecnej apokalipsy.
Bez 51. Stanu wydawnictwo Portal Games nie byłoby w tym miejscu, w jakim znajduje się teraz. Gra nie jest już młoda i sporo osób na pewno ma na półce którąś wersję – czy to podstawkę z jakimś dodatkiem lub wersję Master Set. Pierwsze walki na atomowych pustkowiach rozpoczęły się w okolicach 2010 r. – to już prawie trzynaście lat temu Ignacy Trzewiczek wyciągnął z kapelusza grę, która zapoczątkowała świetną passę Portalu. Gra nie miała aż tak dobrego przyjęcia – moim zdaniem zabrakło kilku tygodni developmentu i wygładzania mechanik, ale miała klimat i świetną rozgrywkę, więc wspominam te czasy z sentymentem.
Nowiutkie wydanie Ultimate Edition to wersja wygładzona i dopieszczona pod każdym względem zawierająca w przepastnym pudle wszystkie dodatki, jakie wyszły do 51. Stanu. Skok na kasę? Wygoda fanów? Edycja Ultimate została wydana przez portal wspieraczkowy, więc jak dla mnie, to sytuacja, w której wygrali wszyscy. Wydawca, bo swoje zarobił, fani którzy dostali wszystko do ich ulubionej gry i nowe osoby, które dopiero będą mogły poznać miodność 51. Stanu.
Czym w ogóle jest 51. Stan? To gra karciana, w której prowadzimy jedną z frakcji, które próbują przeżyć w postapokaliptycznego uniwersum innej flagowej gry Portalu – Neuroshimy. Przy pomocy kart będziemy musieli rozwinąć jak najlepszy silniczek dający nam surowce, karty i ludzi które będziemy mogli przemielić na punkty. W założeniach brzmi to niezwykle prosto i takie właśnie być powinno. Rozgrywając jednak swoje pierwsze partie dość szybko zaczniemy ogarniać, że ta gra nie jest banalna, a kręcenie silniczków i rozwój naszej frakcji jest piekielnie wciągający i satysfakcjonujący. Gra składa się z kilku faz, ale tak naprawdę to ta z akcjami jest najbardziej interesująca. Na początku dostaniemy nowe karty i zasoby, które udało się nam wyprodukować, a później naprzemiennie wykonujemy po jednej akcji.
Bardzo mi się podobał pomysł na karty, jakie zaserwował nam 51. Stan. Każdą kartę, którą zdobędziemy będziemy mogli wykorzystać na trzy różne sposoby. Pierwszy, podstawowy to zagranie jej na stół w odpowiednią sekcję (produkcja, cecha lub akcja). Standardowy byt każdej planszówki z kartami – chcemy ich zagrać dużo, ponieważ mieć dodatkową produkcję jest lepiej, niż jej nie mieć. Wyłożone karty punktują też same w sobie, więc warto. Jeżeli jesteśmy bardziej nastawienie na handel, to możemy podpisywać z kartami umowy. Niebieskie kontakty są z reguły łatwiejsze do zdobycia, a produkcja zawsze się przyda. Ostatni sposób to atak – możemy spalić kartę i dostać wyszczególnione zasoby. Trzeba też pamiętać, że możemy atakować karty przeciwników – czym byłby świat po atomowej wojnie bez nutki rywalizacji.
Jeżeli znacie już uniwersum 51. Stanu i graliście już w wersję podstawową na pewno zainteresują was dodatki, które zostały spakowane do pudełka edycji Ultimate. Zanim opowiem wam o nich coś więcej posłuchajcie instrukcji i nie grajcie z kilkoma dodatkami naraz. Ogromny stos kart na pewno kusi, ale przez to gra się rozwadnia i ciężko jest wykręcić fajne kombosy, nie trafiając potrzebnych kart. Jeżeli ograliście już podstawkę – co też jest nie lada wyczynem, ponieważ akurat regrywalność 51. Stanu jest mocnym plusem gry – to najpierw polecam sięgnąć po Zimę i Nową Erę. Dodatki nie mieszają w mechanice, a dają nam więcej tego samego. Nowe karcioszki to wariacje tych z podstawki z innym układem symboli, kosztów i świetnymi artami nawiązującymi do nuklearnej zimy. Mam też odczucie, że stawiają większy nacisk na interakcję w postaci otwartych produkcji i bonusów za plądrowanie.
Jeżeli mało wam mechaniki w podstawce pozostałe dodatki wprowadzają już mniej lub bardziej drastyczne zmiany i odczucia płynące z gry. Zgliszcza skupiają się głównie wokół mechaniki przebudowy lokacji i interakcji z ruinami. Gdy nasza lokacja zostanie splądrowana zamienia się w ruiny, które mogą stać się fundamentem pod inny budynek. Fajną nowością są pomarańczowe karty połączeń oraz grzebanie się w stosach kart odrzuconych, które po wprowadzeniu dodatku każdy z graczy tworzy indywidualnie. Dodatek jest bardzo przyjemny i w sam raz na start. Discard staje się fajnym miejscem na magazynowanie kart, które nie są nam potrzebne w danej chwili, ale przyszłościowo warto je rozważyć. Podoba mi się też mechanika przebudowy, która pozwala nam wprowadzać droższe lokacje niższym kosztem.
Sojusznicy dodają już ciut więcej nowości i dziwacznych, aczkolwiek działających rozwiązań mechanicznych. Dzielni wojownicy z frakcji Iron Gang, Sharrash i Uranopolis dostarczą nam nowych kart, które możemy włączyć w nasze plany przy pomocy nowych żetonów kontaktu. Frakcje mają swoje sympatie i antypatie, więc będą nawiązywać ze sobą sojusze. Nowe żetony są proste do zdobycia, ale musimy mieć możliwość ich wykorzystania – czyli mieć odpowiednie karty. Dodatek nie ingeruje w mechanikę podstawki, dodaje coś nowego w postaci sojuszy. W moim osobistym rankingu ten dodatek niestety zamyka stawkę. Jakoś nie mogłem się przekonać do tych nowych żetonów, ale doceniam możliwość budowania zupełnie nowych kombosów.
Moloch to jedno z moich ulubionych rozszerzeń robiących z 51. Stanu grę pół-kooperacyjną. Do gry zostały wprowadzone superinteligentne maszyny – co wcale nie dziwi, wszak to świat po apokalipsie, gdzie atomówka mutuje życie zarówno na ziemi, jak i w komputerach. Podczas nowych faz do gry trafią karty maszyn, które nie patrzą na gracza i sympatie, tylko równo starają się dokopać każdemu. Żeby nie było można się ich pozbyć na dwa sposoby – próbować je zaatakować lub zhakować. Atak jest standardowy, natomiast hakowanie wymaga zestawu określonych surowców. Zamiast atakować się nawzajem, zniszczmy kilka maszyn wspólnie!
Ziemia Niczyja to świeżutki twór, który miał swoją premierę razem z edycją Ultimate. Skoro grając z Molochem mogliśmy nadać euro karciance trochę kooperacyjnych sznytów warto dalej eksplorować temat miksów mechanicznych. Tym razem na pierwszy plan wysuwa się wprowadzenie mechaniki area control do 51. Stanu. Z dziewięciu kart budujemy specjalny obszar, który posłuży nam do naszych podbojów. Będziemy mogli tam budować swoje posterunki i plądrować te założone przez przeciwników. Brzmi megaciekawie – w końcu to apokalipsa i czas benzyny oraz handlarzy gruzu, więc walka z innymi jest naturalną rzeczą. Dodatek najmocniej wpływa na rozgrywkę i otwiera zupełnie inne ścieżki wymagające dużej podzielności uwagi. Zwracamy już uwagę na swoją planszę, karty przeciwnika i dodatkowy obszar z posterunkami – to może przytłoczyć. Dodatek ewidentnie jest skierowany do osób, które grały już sporo w 51. Stan i chcą wycisnąć z gry jeszcze więcej. Mnie się bardzo podobał, ale rozumiem głosy krytyki, które mogą się pojawić na zwielokrotnienie złożoności i mało czytelne karty.
Ultimate Edition zostało zapakowane w pudełko skrywające sporo smakowitej zawartości. Karty są niezwykle klimatyczne i bardzo mi się podobała każda z ilustracji, jakie się na nich znalazły. Gry karciane rzadko kiedy oferują klimat, a jeszcze trudniej go znaleźć w tytułach skręcających w stronę eurasów. Grając w 51. Stan bawiłem się świetnie i czułem powiem pustkowi po wybuchu atomówki. Humor przedstawiony na kartach do mnie trafiał, a przedstawiony świat autentycznie mnie urzekł. Wykonanie wersji Ultimate stoi na naprawdę przyzwoitym poziomie. W środku znajdziemy dedykowany insert, chociaż trochę szkoda, że nie przewidziano miejsca na każdy z wykorzystywanych znaczników. Te główne surowce mają dedykowane miejsca, natomiast na resztę miejsce musimy znaleźć sobie sami. Wersja sklepowa, jaką dostałem do ogrywania nie zawiera elementów odblokowanych podczas kampanii wspieraczkowej. Z jednej strony to ukłon w stronę fanów, z drugiej delikatny problem dla osób myślących, że wersja Ultimate ma wszystko. W sklepie Portalu póki co nie da się dokupić dodatkowych frakcji, czy innych odblokowanych celów, więc miejcie to na uwadze, kupując 51. Stan. Najbardziej żal frakcji, które wprowadzają sporo świeżości i dodatkowego funu z gry – jak dla mnie dodatek obowiązkowy.
Na zakończenie
51. Stan: Ultimate Edition to kawał fantastycznej karcianki, która pomimo upływu lat fantastycznie się broni przed zakusami coraz to nowszych tytułów. Niesamowity klimat Stanów Zjednoczonych w postapokaliptycznej wizji pełnej benzyny, broni i dziwnych maszyn. Jeżeli jesteście fanami Fallouta, czy Mad Maxa – koniecznie zagrajcie. Kręcenie silniczków z kart i mielenie surowców na punktu zostało podane w niezwykle eleganckiej i ciekawej formie. Do sprawdzenie czeka też nas mnóstwo dodatków, które rozwijają i modyfikują odczucia płynące z rozgrywki. Dla fanów solo w grze znajdziemy świetny tryb jednoosobowy, dla którego warto kupić 51. Stan. Jeżeli nie graliście jeszcze w 51. Stan to lepszego momentu na uzupełnienie kolekcji nie znajdziecie – gra jest fenomenalna!
[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Portal Games za przekazanie gry do recenzji. Nie miało to wpływu na zawarte tu opinie.
Może zainteresuje Cię recenzja Great Wester Trail: Argentyna?
Brak komentarzy