Kto wygra pojedynek – Czarownica czy Gumowa Kaczka. Pluszowy Miś kontra Wampir do pary z Mumią. Może chcecie nasłać na przeciwnika zombiaka czy Wilkołaka. Ogranicza Was tylko wyobraźnia i niejedna talia kart. Przed Wami Challengers: Drużyna Marzeń.
Challengers: Drużyna marzeń to tytuł, który zwrócił moją uwagę ze względu na świetny i prosty koncept na rozgrywkę – zbuduj swoją talię i po prostu graj. Bez głębszego analizowania, strategicznych i długofalowych decyzji – czysty fun. Jak widać, nie tylko mi przypadła do gustu, ponieważ niedawno Challengers zgarnęło dość prestiżowy tytuł Kennerspiel des Jahres! Challengers: Drużyna marzeń zostało wydane w Polsce przez wydawnictwo Rebel, które nieraz już udowadniało, że ma nosa do gier rodzinnych z gatunku lekkie, łatwe i mega przyjemne.
Autorami gry są Johannes Krenner oraz Markus Slawitscheck. Próżno jednak szukać ich gier na sklepowych, czy tym bardziej Waszych półkach z planszówkami. Gra jest przeznaczona dla maksymalnie ośmiu graczy (!!!), co same w sobie jest nie lada wyczynem. Wskażcie mi inne tytuły, które nie są imprezówkami, a poważniejszymi grami, które dobrze działają na tylu graczy. Challengers: Drużyna marzeń w zasadzie lepiej działa im więcej osób siedzi przy stole i rozgrywa najlepszy turniej w swoim życiu.
Szukacie może gry karcianej z mechanizmem tworzenia talii, w której stawimy czoła 7 intensywnym pojedynkom, podczas każdej rundy, konfrontując się z odmiennym adwersarzem? A może lubicie budowanie własnej talii i patrzenie, jak doskonale radzi sobie z kolejnymi przeciwnikami? Dobrze trafiliście, ponieważ Challengers: Drużyna marzeń oferuje to wszystko, a nawet jeszcze więcej. W pudełku, które jest dość przyjemne dla oka i ładnie prezentuje się na stole znajdziemy 336 kart podzielonych na początkowe talie graczy oraz specjalne zestawy „tematyczne”. Dla każdego coś miłego – w pudełku mamy około 70 unikalnych postaci, większość z przydatnymi umiejętnościami. Prawdziwą robotę robią jednak maty, które również udało się upchnąć do pudełka. Uwielbiam zabawy kartami na matach – nic się nie ślizga i gra to sama przyjemność. W ogóle, patrząc na stosunek cena – zawartość to Challengers: Drużyna marzeń wypada pod tym względem kapitalnie.
Jak wygląda rozgrywka w Challengers: Drużyna marzeń? Zgodnie z liczbą graczy przy stole należy rozłożyć maty, które na potrzeby gry są nazywane parkami. Musimy też przygotować karty, które będziemy mogli dokładać do naszych talii. W tym celu na pewno pomocne okażą się specjalne organizery z określeniem poziomu każdej karty. Gracze biorą udział w turnieju, który trwa siedem rund. Zgodnie z kartą planu turnieju będą toczyć między sobą pojedynki oraz ulepszać swoje talie. Celem jest zgromadzenie jak największej liczby kibiców i wygranie finałowego meczu!
Każda runda dzieli się na dwie fazy – talii oraz meczu z przeciwnikiem. Na początku fazy talii szukamy maty, przy której rozgrywać będziemy naszą potyczkę. Wiąże się to z krążeniem wokół stołu, szuraniem oraz ogólnym zamieszaniem. Challengers: Drużyna marzeń to na pewno nie jest statyczna gra. Następnie możemy ulepszyć naszą talię zgodnie z oznaczeniami na karcie turnieju. Przykładowo na początek mamy dostęp tylko do kart ze stosu A, ale im dalej w turniej, tym więcej możliwości. Samo budowanie talii jest proste i przyjemne. Na początku każdy z graczy ma identyczne możliwości, ale od naszych wyborów zależy, w czym będziemy się specjalizować.
Ostatni etap w fazie talii to odrzucenie zbędnych kart w talii. Jest to opcjonalne, ale im dłużej gram w Challengers: Drużyna marzeń, tym bardziej doceniam ten moment i muszę przyznać, że to właśnie tutaj robimy całą grę. Odchudzanie naszego decku i pozbycie się zbędnych kart jest niezwykle ważne, ale i ryzykowne. Jeżeli będziemy gotowi, przechodzimy do wisienki na torcie, czyli pojedynku.
Na początek musimy przetestować naszą talię – od tego momentu nie możemy jej podglądać ani zmieniać kolejności kart. Pojedynek w wielkim uproszczeniu polega na przeciąganiu liny pomiędzy graczami i walka o flagę. Wszystko to robimy przy pomocy prostej mechaniki porównywania siły naszych kart, którą możemy kojarzyć ze staruteńkiej karcianej Wojny. Pierwszy gracz odsłania dwójkę i zdobywa flagę. Przeciwnik odsłania karty do momentu wyrównania lub pokonania siły kart oponenta – jeśli to zrobi to przejmuje żeton flagi i kładzie go na ostatnią wyłożoną kartę. Postacie przeciwnika lądują na wolnych miejscach na ławce rezerwowych. Wygrać można na dwa sposoby – przeciwnikowi skończyło się miejsce na ławce lub nie jest w stanie dołożyć kart i przebić naszej siły. Zwycięzca bierze trofeum i kontynuujemy rozgrywkę, aż do finału.
Challengers: Drużyna marzeń to niezwykle prosta gra oferująca jednak zaskakująco sporo przyjemnych doznań i emocji. Same pojedynki to trochę samograje, na które nie mamy wpływu. Tasowanie kart to losowość pełną parą, ale ma to swój urok. Naszym celem jest takie budowanie talii z pojedynku na pojedynek, żeby szybko wygrać. Nie warto rozwadniać talii słabymi kartami. Czasami lepiej wziąć kolejną powtórkę, niż nowego członka naszej wesołej gromadki. Sporo zabawy generują też umiejętności naszych postaci, które są zakręcone i humorystyczne. W ogóle Challengers: Drużyna marzeń to bardzo pozytywny tytuł dobrze przyjmowany w zasadzie przez każdego. Sporo w nim absurdalnych postaci, żartu i groteski. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że gra jest prostacka i zwyczajnie nudna. Ot losowanie kart i walka na przewagi – nuuuuda! Jednak otoczka rywalizacji i patrzenie na to, jak nasza wymuskana talia rozklepuje postacie przeciwnika jest satysfakcjonujące i chce się więcej.
Challengers: Drużyna marzeń to gra wręcz stworzona na duże posiadówki ze znajomymi. Wyśmienicie działa jako turniejowa planszówka dla większego grona. Dla mnie dodatkowym plusem jest to, że nie jest typową imprezową i da się przy niej pomyśleć. Jeżeli nie lubicie dużych spotkań, to możecie się zmierzyć w Panem Robotem w solowym wyzwaniu, ale ostrzegam – jest całkiem trudno. Challengers: Drużyna marzeń to prosta gra skierowana raczej ku dzieciom i osobom szukającym rodzinnego grania. Nie ma w niej planowania, czy trudnych decyzji – ot wybieramy dwie karty, tasujemy talię i niech się dzieje co chce. Przy mniejszych składach gra działa równie dobrze, chociaż mi nieco brakowało całego zamieszania i kibicowania innym podczas rozgrywania kolejnych pojedynków.
Na zakończenie
Challengers: Drużyna marzeń to zaskakująco przyjemny tytuł o turniejowym zacięciu. Nacisk został położony na budowanie talii pomiędzy kolejnymi pojedynkami. Dodajemy nowe karty, usuwamy zbędne, a podczas meczu z przeciwnikiem sprawdzamy efekty naszych działań. Czy pluszowy miś pokona gumową kaczkę? Musicie sprawdzić sami! Prosta, szybka i niezwykle emocjonująca gra – idealna na luźniejsze posiadówki w większym gronie znajomych. Polecam!
[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Rebel za przekazanie gry do recenzji.