Kostki kojarzą się zazwyczaj z losowością? Taka już prawda, że bez szczypty szczęścia nigdy nie trafimy potrzebnego symbolu. W Dice Throne to niezwykle ważne, bo za pomocą kostek będziemy aktywować zdolności i atakować przeciwnika. Zainteresowani? Zapraszam do recenzji.
Dice Throne zostało w Polsce wydane przez Lucky Duck Games, które już nieraz pokazało, że nie zna słów „nie da się, tego nie wydamy, bo mało opłacalne i nie przyjmie się na naszym rynku”. Na wspieraczce pojawiła się kampania, Kaczki zgarnęły całkiem ładną sumkę, ale to mnie akurat nie dziwi. Dice Throne to „dwuosobowa” gra pojedynkowa pudełkowo reklamowana jednak dla maksymalnie sześciu graczy. Wyszły cztery takie zestawy po dwie postaci każda, ale kolejny sezon jeszcze w tym roku powinien zawitać na stoły graczy. Naszym celem jest zredukowanie życia przeciwnika do zera za pomocą wszelakich umiejętności zapewnianych przez naszego bohatera oraz karty, które zagramy w trakcie rozgrywki. Wybieramy wojownika, kostki w dłoń i do boju!
W kilku słowach, jak gramy?
Przygotowanie do rozgrywki jest szybkie i bezproblemowe. Wybieramy jednego z wojowników, bierzemy wszystkie jego żetoniki oraz talię kart i układamy w pobliżu. Gracze naprzemiennie będą rozgrywać swoje tury, aż do zredukowanie życia przeciwnika do zera. Każda tura rozpoczyna się fazą utrzymania, w której rozpatrujemy ewentualne efekty żetonów, czy umiejętności pasywnych. Następnie pobieramy punkt walki oraz jedną kartę. W pierwszej rundzie rozpoczynający gracz pomija ten krok.
Faza główna to czas na wydawanie zachomikowanych punktów walki na wszelkie ulepszenia, czy lub karty akcji, które możemy w tym momencie zagrać. Po rozpatrzenie bierzemu nasze kostki, rzucamy i aktywujemy jedną ze zdolności ofensywnych naszego championa. Każdy z graczy dysponuje trzema darmowymi przerzutami, jeżeli wynika nas nie satysfakcjonują. Jeżeli wyprowadziliśmy atak przeciwnik używa swojej umiejętności defensywnej i stara się swoim rzutem zanegować część obrażeń.
Użycie umiejętności polega na dopasowaniu odpowiednich symboli na kostkach do wymagań opisanych na planszy postaci. Każdy z wojowników posiada specjalną umiejętność, która często jest bardzo mocna i daje spektakularne efekty. Często będziemy nakładać na siebie lub przeciwników różnorakie żetony efektów – rozpiskę co robi dany żeton znajdziemy na specjalnej karcie informacyjnej bohatera. Jeżeli punkty życia przeciwnika spadną do zera zwyciężamy.
Wrażenia
Dice Throne to fantastyczna turlanka dla dwóch osób na mniej wymagający wieczór przy planszówkach i herbacie. Nie przepadam za klasycznymi imprezówkami i wolę gry właśnie w takim stylu do luźnego pogrania i pogadania w trakcie. Osobiście w moim rankingu gier pojedynkowych zajmuje miejsce na podium niewiele ustępując Unmatched. Osobiście wolę bardziej taktyczne rozwiązania, ale Dice Throne urzeka mnie asymetrycznością i lekkością rozgrywki, która zwyczajnie cieszy i oferuje sporo miejsca na zabawę kostkami. Często takie tytuły po początkowych zachwytach lądują w kącie przez nudę i powtarzalność rozgrywki, ale Dice Throne jakoś uniknęło tego losu. Cały czas lubię wracać, wyciągać którychś ze starterów i spędzić przyjemną godzinkę na turlaniu i dopasowywaniu wyników.
Zacznijmy od wejścia w grę, które jest banalne w zasadach, ale nie takie oczywiste podczas samej rozgrywki. Rzucamy kostkami, sprawdźmy, co nam wypadło i dopasowujemy się symbolami do jednej z umiejętności. Nieoczywiste były dla mnie karty i okienka na ich zagranie – tego się trzeba nauczyć w trakcie rozgrywki, ale przychodzi to całkiem szybko. Żonglowanie punktami walki to bardzo ważna umiejętność, bez której szybko oddamy inicjatywę przeciwnikowi, a tego chyba nie chcemy? Sama rozgrywka jest na tyle prosta, że możemy pokazać grę młodszym graczom i też powinni dać radę. Miło, że nawet początkujący na spore szanse z weteranem, chociaż z drugiej strony szkoda, że umiejętności i skill nie odgrywają większej roli. Okej, jest trochę miejsca na jakieś bardziej taktyczne zagrania i przeczekanie, ale to bardziej margines. Zazwyczaj gramy to, co wypadło i cieszymy się, że zadaliśmy sporo obrażeń we wrogiego wojownika.
Staramy się zrobić, jak największe kuku przeciwnikowi, bo w końcu to rywalizacja i nie lubimy oponenta. Bardzo mi się podoba asymetryczność postaci i poczucie, że faktyczne każda z nich ma coś innego do zaoferowania. Jeden lepiej blokuje, inny neguje obrażenia, a jeszcze inny mocno bije kosztem swojego życia. Każda z postaci jest na swój sposób ciekawa i warto je wypróbować. Przyjemnie działa mechanika ulepszania umiejętności coraz to mocniejszymi kartami dającymi więcej siły i lepsze bonusy. Lubię takie zabawy i każda gra, która to implementuje ma u mnie plusa. Oczywiście problemem jest losowości i frustracja, gdy potrzebna karta akurat nie podejdzie, ale taki już urok tej gry.
Wydanie Dice Throne zasługuje na osobną pochwałę, ponieważ jest fenomenalne. W każdym z pudełek znajdziemy dwie postaci oraz dedykowany insert na wygodne spakowanie elementów. Insert nie byle jaki, bo od Game Trayz, firmy która specjalizuje się w takich rozwiązaniach. Każda pierdółka ma swoje miejsce, a rozkładanie i składanie jest bardzo wygodne. Ilustracje na kartach są świetne, a same karcioszki grube i całkiem solidne. Zdecydowałem się nie koszulkować gry pomimo tego, że karty są często dotykane i macane podczas rozgrywki.
Bez odpowiedniej kombinacji jesteśmy niczym i możemy tylko oddać turę oponentowi. Losowość to największy zarzut do tej gry, chociaż z drugiej strony właśnie na losowości gra została zaprojektowana. Możemy tu robić cuda na kiju, o ile kości się do nas uśmiechnął i trafimy na potrzebne symbole. Będziemy ulepszać karty, żeby robić to lepiej, mieć więcej przerzutów, ale koniec końców to właśnie los często zdecyduje o wygranej. Okej, nie jest też tak że często będziemy mieli pustą turę. O ile fatum karze obu graczy po równo to jeszcze jest okej, ale gdy jeden ma super rzuty, a drugi piach w kostkach to można się zirytować. Niemniej ja traktuję Dice Throne jako luźną grę do popykania ze znajomymi, a nie turniejowe zmagania o złoty puchar i bawię się przy niej wyśmienicie.
Pudełkowo możemy grać nawet w sześć osób dzięki trybom drużynowym, ale ja nie jestem fanem takich rozwiązań i Dice Throne traktuję tylko jako pojedynek dla dwóch osób. Pograłem trochę w drużynie – jest poprawnie, ale za dużo tam chaosu i wprowadzają więcej zamieszania, niż fajnej zabawy. Tryb dwuosobowy rządzi! Tury graczy są dość płynne i nie ma tu większych zawiech nad naszymi ruchami – symbole są oczywiste i nawet intensywnie, wpatrując się w kostki nie zmienimy ich układu. Partie są szybkie emocjonujące i mają efekt „jeszcze raz, teraz Ci dokopie”. Cenowo również wychodzi bardzo przyzwoicie – pojedyncze boksy dostaniemy w okolicach 70 zł. Wystarczy to na sporo pojedynków, ale nie oszukujmy się, gdy gra podpasuje trzeba będzie sięgnąć po kolejne dla większej różnorodności.
Podsumowanie
Dice Throne to sympatyczna i luźna turlanka najlepiej działająca przy dwuosobowych pojedynkach. Każda z postaci jest inna i daje zupełnie różne odczucia podczas rozgrywki. Kości jak zwykle mogą dać nam popalić i nie pokazać akurat potrzebnego symbolu, ale taki już urok tej gry. Dice Throne oferuje proste zasady emocjonujące rozgrywki i efekt „jeszcze jednej partii” – brać i grać! Polecam.
[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Lucy Duck Games za udostępnienie gry do recenzji. Nie miało to wpływu na zawarte tu opinie.
Brak komentarzy