Lubicie Grę o Tron? Znacie kogoś, kto lubi to uniwersum? Lubicie planszówki, które powstały na kanwie popularności książki, czy serialu? Przed Wami Gra o Tron: Sojusze!
Gra o Tron: Sojusze to planszówka, która zabiera nas w uniwersum wykreowane przez George’a R.R. Martina w jego Pieśniach Lodu i Ognia. Westeros to siedlisko spisków, machinacji i kłamstw. Każdy stara się ugrać dla siebie jak najwięcej, a polityka mniejsza i większa przeplata się ze sobą na każdym kroku. Przyznacie, że to idealny temat na grę planszową. Powieści mają rzesze fanów na całym świecie, którzy nadal czekają na ostatnią część – może kiedyś się doczekamy. Serial HBO również zrobił swoje, chociaż tu akurat miał swoje lepsze i gorsze momenty. Jaka natomiast jest planszówka Gra o Tron: Sojusze?
Gra o Tron: Sojusze oryginalnie zostało wydane przez Fantasy Flight Games, natomiast w Polsce przez wydawnictwo Rebel. Mechanicznie gra opiera się na kartach oraz zawiązywaniu krótkich, aczkolwiek korzystnych dla nas sojuszy z innymi graczami. Wcielamy się w bohaterów z kart powieści Pieśń lodu i ognia. Co ważne, powieści, ponieważ serial na swoje potrzeby zmodyfikował część wątków i część postaci pominął, więc fani książek powinni poczuć się nieco bardziej docenieni, grając w Sojusze. Z technikaliów gra wymaga przynajmniej trzech graczy, maksymalnie sześciu, natomiast jedna partia to około dziewięćdziesiąt minut.
O co chodzi w grze? Cała koncepcja gry opiera się na kartach sojuszników. Poprzez karty wpływu będziemy ich zdobywać, ale uwaga, uwaga! – mogą się obrócić przeciwko nam i nagle poprzeć działania i roszczenia innego gracza. Celem gry jest natomiast zbudowanie sobie jak najlepszej małej rady. Brzmi prosto, ale każdy z graczy ma dwa miejsca na radę – prawo i lewo od swojej postaci. Te rady będziemy dzielić z przeciwnikiem, zwanym sąsiadem. A z sąsiadem jak to zwykle bywa, stosunki mamy poprawne, ale tak naprawdę interesuje nas tylko swoje dobro.
Przygotowanie gry jest dość szybkie. Na środku stołu kładziemy planszę z torem czasu. Tutaj zaznaczamy upływające rundy oraz pory roku – w końcu to Gra o Tron i „winter is coming”. Następnie tasujemy pulę kart sojuszników oraz wybieramy liderów, w których się wcielimy. Oczywiście nie mogło tu zabraknąć ikonicznych postaci pokroju Cersei Lannister, czy Jon Snow. Co ciekawe, gra oferuje dwa tryby – w podstawowym wybór lidera nie ma większego znaczenia, natomiast w zaawansowanym dostajemy unikatowe dla danego bohatera karty. Lubię asymetryczność, więc rozwiązanie bardzo na plus.
Aby wygrać, należy zbudować radę. Tylko jak to zrobić? A początku każdej rundy odkrywamy kartę sojusznika. Różnią się one między sobą wartością wpływu oraz zdolnościami. Niektóre mogą być jednorazowe, inne działać w obrębie danej rundy. Następnie gracze w kolejności zagrywają kartę wpływu lub klękają, co zaznaczają obróceniem swojej postaci o 90 stopni. Stapowanie karty oznacza pas i wyłączenie się z walki o daną kartę. Takich kółek z zagrywaniem wpływu robimy tyle, dopóki wszyscy gracze postanowią spasować. Sprawdzamy, kto ma największy wpływ – ten gracz dostaje kartę sojusznika i umieszcza go w jednej ze swoich rad oraz dorzuca w ciemno jeden żeton władzy z puli (tylko bez podglądania!).
Sama licytacja to ważny moment w trakcie rozgrywki. Kart nie uzupełnimy na bieżąco, więc musimy decydować dość mądrze w co iść mocniej, a którego sojusznika odpuścić. Niestety całkiem przyjemny klimacik politycznych intryg zabija jedna rzecz – losowość. To, co uda się nam zagrać jest w zasadzie poza naszą kontrolą. Ktoś dostanie kartę, która pozwala dobrać więcej kart – automatyczny profit. Cieszą mnie umiejętności sojuszników, które pozwalają na kradzieże, czy zabójstwa innych postaci. To wprowadza emocje, chociaż przez losowe karty nie potrafiłem czerpać przyjemności z rozgrywki. Ciekawym w teorii, ale słabym w praktyce jest również niejawne zdobywanie żetonów władzy. Gdzie lepiej go dorzucić? Któremu sąsiadowi pomagamy bardziej, a któremu nie? Przenoszenie kart też w zasadzie jest dość niepewne i mało decyzyjne. Przez całą grę czułem, że wszystko robię w ciemno i dopiero na koniec przy odkryciu żetonów można było zobaczyć, co z tego wyszło. Frajdy niewiele, skoro mało co zależy od nas.
Jak na Grę o Tron przystało, Sojusze oferują mnóstwo interakcji – również tej negatywnej. Podbieranie czy zabijanie postaci oraz sam warunek zwycięstwa polegający na pseudo kooperacji z sąsiadem powoduje, że pasjansa w grze nie czuć. Co do liczby graczy, to tytuł wymaga minimum trzech osób, ale najlepiej gra się w pełnym składzie. Szkoda, że ciężko jest jednak tyle osób uzbierać, ponieważ po pierwszej partii większość nie chce już w Sojusze grać. Gra jest ciut za długa na to, co oferuje i wolę rozegrać kilkanaście partii w List Miłosny, niż męczyć się godzinę, grając w Grę o Tron: Sojusze.
Na zakończenie
Gra o Tron: Sojusze to tytuł w zasadzie tylko dla zatwardziałych fanów twórczości George’a R.R. Martina. Ładnie wygląda na półce, ale średnio prezentuje się podczas rozgrywki. Ciekawa koncepcja podbierania i wpływania na sojuszników zostaje całkowicie uwalona przez nadmierną losowość. Dopiero na koniec dowiadujemy się, czy graliśmy dobrze i udało się nam coś poskładać lub daliśmy ciała po całości. Za długa, za losową i za bardzo szkoda mi czasu, by rozegrać kolejną partię.
WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Rebel za przekazanie gry do recenzji.