Kingdom Death Monster to jedna z gier, które mają swoich bardziej wyznawców niż graczy. Mówię wyznawców, bo trzeba być tym specjalnych typem szaleńca aby rzucić się w wir kupowania, budowania, malowania i ogrywania behemota jakim jest KDM. Ja takim szaleńcem jestem, wpadłem dawno i nie mam zamiaru się z tego plugawego rowu pełnego plastiku i śmierci wynosić.
Więc czym jest Kingdom Death Monster? Do niedawna była to najlepiej ufundowana gra na Kickstarterze chlubiąca się kwotą ponad 12 milionów dolarów na liczniku. Jest to epicka podróż w ciemność, gdzie prowadzisz plemię ocalałych, dbasz o ich rozwój, polujesz, bronisz przed okazyjnymi napadami potężnych przeciwników oraz poznajesz okruchy historii tych, którzy byli tu wcześniej. Wszystko po to, aby zmierzyć się z Obserwującym, pożeraczem historii oraz Rycerzem Złotego Dymu w walce o wszystko.
Grę rozpoczyna prolog, ty i 3 innych ocalałych budzicie się na płaskowyżu, gdzie ziemie pokrywają wyrzeźbione twarze, potem okaże się, że niektóre są znajome. Nie znacie mowy, nie wiecie kim jesteście, wokół jest ciemno i słychać tylko krzyki innych przebudzonych rozrywanych na strzępy.
Odpowiedzialnym za rzeź okazuje się wielki biały lew, które z wielką efektywnością i brutalnością rozczłonkowuje okolicznych nieszczęśników. Ty, jak i trójka obok ciebie odmawia poddania się woli oprawcy, gołymi rękami wydzierając ostre kamienie z popękanych twarzy pod stopami i stając do walki.
Każdy gracz dostaje kartę ocalałego zapisuje na niej tylko 1 pancerza w rejonie pasa, w siatkę ekwipunku wkłada kamień oraz przepaskę biodrową. Lew zaczyna pierwszy. Każdy potwór napędzany jest losowo stworzoną talią kart, stanowiącą jednocześnie jego punkty życia. Lew z prologu ma chyba 7 PZ, a każdy jeden atak przeprowadzany przez kotka przybliża ocalałych do grobu. Karty mówią mniej więcej kto będzie celem i jaki jest charakter ataku; np. cel to najbliższe zagrożenie z przodu, w zasięgu. Po określeniu który ocalały zaliczy atak, lew podbiega i rzuca najczęściej 2k10, trafia na 2+, zadaje jedno obrażenie na kość. I tak też się dzieje, pierwsze ciosy padają, czasem trafi w pancerz na biodrach, częściej w nieosłonięte części. Można przyjąć 2 takie ciosy na klatę, przy trzecim rzucamy na tabeli poważnych obrażeń, swobodniej nazywaną kartą wpi****lu. Przy wyniku 1 na k10, po prostu umierasz z drobną notką narracyjną, że odłamek kości przebił ci serce. Ale np. przy 10 na k10 notka już mówi, że wypluwasz wybity ząb i wracasz do walki.
Powiedzmy, że przetrwałeś i chcesz odpłacić Simbie pięknym za nadobne. Twoja broń to ostry kamień, 2k10, trafia na 7, dodaje 3 do siły. Nie fair, prawda? Rzucasz, za którymś razem wyjdzie, trafiasz jeden atak, ciągniesz kartę trafienia. Udało ci się trzasnąć go w bok. To teraz drugi rzut, na przebicie, tutaj wchodzi w grę siła, więc mamy 3 z kamienia, potrzebujemy 8, wynik 5+ na k10 nas urządza. Rzucasz, udało się. Karta akcji lwa z góry talii trafia na stos ran. Nie wiemy jaka to mogła być akcja, ale już jej nie zobaczymy. Jeśli jednak rzut nie wyszedł – to czeka cię niespodzianka, karta trafienia miała reakcje w przypadku porażki. Mówi ona – lew biegnie przed siebie ile wlezie, ciągnąc za sobą napotkanych ocalałych. I tak z odważnego atakującego zamieniłeś się w szmacianą zabawkę wielkiego kota, który mieli cię jeszcze podczas biegu. Brutalne. Załóżmy, że jednak udało się zabić lwa, wykrajcie z niego kilka najcenniejszych kawałków, zbieracie ciekawsze przedmioty z ziemi i ruszacie w ciemność.
W ciemności ocaleli znajdują osadę, którą obierają za swoją. Od tej pory po każdym polowaniu wracają tutaj, aby zrobić nowy ekwipunek, zbudować nowe ulepszenia i urodzić jakże potrzebne dzieciaczki do wzmocnienia sił w przypadku nieuniknionej śmierci na polowaniu. Ta faza zajmuje niekiedy o wiele więcej czasu niż sama walka, jest bogata w narracje, decyzje oraz wybory i samodzielny rozwój tak i postaci jak i samej wioski. Po powrocie ciągniecie kartę wydarzenia, może ono być niegroźne, jak otwarcie się wielkiej paszczy pośrodku osady i to wy decydujecie, czy jest jakiś odważny śmiałek, aby wleźć do jej wnętrza i sprawdzić co skrywa. Na niskich wynikach po prostu giniecie lub odgryza wam nogę. Na wysokich wydłubujecie żelazny miecz z jej zębów – bardzo mocna broń w świecie z kamieni i kości. Innym razem wydarzeniem może być zabójstwo – wasz najbardziej szalony wojownik morduje w napadzie zazdrości najbardziej doświadczonego towarzysza. Bez rzutów, bez szansy na przeżycie. Pyk, nie ma. Brutalne. Wydarzenia generalnie skłaniają się ku tym brutalnym, ale przy dobrych rzutach, coś można jeszcze poradzić. Bardzo często występuje stały narracyjny element danego roku.
Raz się słyszy szalone krzyki wokół osady, innym razem wielkie pióro spada z nieba. Zawsze trzeba wysłać jednego głupio – odważnego człeka, aby sprawdzić, co to może być. Krótkie opowiadanie w instrukcji mówi o antylopie z paszczą zamiast podbrzusza, co to się wydziera lub o dziwnych nieznajomych czasem pomagających osadzie, innym razem wycinających kilku ocalałych dla przykładu, którego nikt nie rozumie. Często jest jakiś drobny wybór, potem rzut kością na tabeli, efekt i przy odrobinie szczęścia, brak śmierci. Po rozpatrzeniu narracji i losowego wydarzenia zabieramy się za budowę. Skrawki upolowanej zwierzyny są przerabiane na zbroje, broń, nowe budynki, ekwipunek. Zbroja z lwa daje możliwość skoku, podnosi celności i siłę przy używaniu katarów – takich szpikulców bojowych, oraz ocalały może zaryczeć, wzbudzając przypływ siły w szalonych towarzyszach. Antylopie szczątki i zbroja z nich zrobiona pozwalają rozpędzić się i przepchnąć potwora, nadziewając go na rogi i dzidę obniżając obronę. Normalniejsze zestawy, np. z nieobrobionej skóry dają możliwość przerzutu przy specjalnych akcjach. Do tego, część ekwipunku ma kolorowe złącza, które kiedy spasujemy z innymi dają dość ciekawe bonusy. I tak zaczyna się rozmyślanie, mamy trochę lwa, czy ulepszamy wioskę, czy budujemy mi czapkę z grzywy, a może tobie łuk z jego bebechów? Fajnie jest zrobić jednego wymiatacza, ale co jak on zginie a pozostali dalej biegają w majtasach z kamieniami? Zrównoważony rozwój czy mocny atak jednostkowy. Sporo wciągających decyzji przed nami.
Kiedy już wydamy wszystkie akcje i zbudujemy co chcemy, czas na polowanie. Wybieramy nasz cel, lwa, antylopę, czy potem feniksa i staramy się go wytropić. Zwierzynę ustawiamy na odpowiednim do jej poziomu polu kilka miejsc od nas, a my krok po kroku rozpatrujemy wydarzenia polowania w nadziei dotrwania do potwora bez większego szwanku. Jeśli wejdziemy na pole z wydarzeniem losowym, rzucamy 2k10 i sprawdzamy z instrukcją, które ze 100 przypadło nam w udziale. I jak zawsze, są mniej groźne, są absolutnie mordercze, są też takie co dają prezenty. Nam kilka razu udało się znaleźć szczątki poprzednich wypraw ocalałych i zdobyć po dodatkowym kamieniu. Udało się też znaleźć martwą antylopę i przez nieuwagę zostać napadniętym przez jej oprawcę o poziom wyższym niż nasz pierwotny cel. Polując na lwa możemy napotkać lwiątko, które mordujemy dla skóry narażając się na zemstę mamusi lub zostawiamy i tropimy zwierzynę dalej. Sporo tego. Bardzo często tematycznie powiązane z potworem na celowniku. Jeszcze częściej wymuszające poświęcenia lub nakładające modyfikatory na zespół. Bardzo klimatyczne.
I tak wygląda koło życia w Kingdom Death Monster z jednym małych wyjątkiem. Co kilka lat ktoś nachodzi osadę i musimy się bronić. Najpierw czyni to Rzeźnik, potem Strażnik, następnie Ręka Króla. Wrogowie ci będą regularnie wracać do wioski i nadawać tempa grze. Za słabo polowałeś? Nie masz dobrego pancerza lub broni? Wykasujemy ci 4 śmiałków. Popraw się następnym razem. Walki z Nemesis, bo tak się ci wrogowie zbiorowo nazywają są zawsze trudne, każdy ma swoje mechaniki i wymaga innego podejścia. Strażnik (Kingsman) ma halabardę, którą sieka po kilku polach, a jeśli go źle trafimy, to wybucha kwasem; Rzeźnik (Butcher) ubiera swoje latarnie w zdarte twarze pokonanych śmiałków dodając sobie szybkości i siły. Ma też niesłychanie skuteczne kombo masakrujące cel. Ręka Króla jest tak silny, że pomiata ocalałymi bez dobywania broni. Jeśli to zrobi, to tylko aby obciąć ci głowę.
Cykl polowanie, wydarzenia, rozwój, obrona jest dość długi, bo zajmuje 4 lata – 4 pełne koła polowań i rozwoju. Podczas tego czasu nasi ocaleni uczą się nowych rzeczy, nabywają psychicznych problemów, giną im żony, stają się wariatami, starzeją się, nabierają wprawy w walce wybraną bronią i wiele, wiele innych rzeczy się z nimi dzieje. Często się do nich przywiązujemy, tylko po to aby stracić wychuchanego siłacza w niefortunnym wydarzeniu, lub dla złego wyniku kości. Ile było bólu, jak toporniczka jednego z współgraczy stanęła za antylopą z myślą o ataku i łatwej ranie, aby spotkać się ze śmiertelną odpowiedzią. Kolejna karta akcji szalonej kozy obierała za cel zagrożenie bezpośrednio za nią i atakowała chyba 5 kośćmi z 3 obrażenia każda. Wierzgający atak tak przygrzmocił niefortunnie stojącej dziewczynie, że obie ręce zostały oderwane od jej korpusu, a reszta wysłana hen na koniec mapy w krwawych szczątkach – karta wpi****lu nie miała litości. I tak się zdarzyło kilka razy, oczywiście w innych okolicznościach i z innymi postaciami. Wniosek taki, że nie należy się do nich przywiązywać, aby niechybna śmierć bolała nas mniej.
Więc co jest złego w KDM?
Los, szansa, rzut kością i dociąg karty mogą skończyć waszą postać i osadę dość szybko. Nie ma litości, nie ma wybaczenia, jest tylko ciemność i wystawienie młodych do walki z bestiami w ciemności.
Zarządzanie umiejętnościami postaci pamiętając o wszystkich modyfikatorach jest bardzo wymagające. Reguł jest sporo, są pomniejsze, ekwipunek dodaje swoje. Trzeba się nieźle skupić aby o wszystkim pamiętać. Administrowanie osadą i wydarzeniami też nie jest proste. Często trzeba latać po instrukcji w poszukiwaniu narracyjnych wstawek, przygotowanie danego poziomu potwora jest też czasochłonne. Dolosowanie kart terenu, rozmieszczenie ich, poznanie ich zasad. Znów czas. Przy ważnych milowych wydarzeniach musimy się zawsze odnosić do książki, czytać, rzucać, wracać do poprzednich stron. Dużo tego i zajmujące jest. Są apki upraszczające sprawę, ale jeszcze ich do końca nie ogarniam. Będę musiał się im bliżej przyjrzeć.
Wielkość gry jest też problemem, trzeba wszystkie modele wyciąć, oczyścić, skleić, pomalować. Mało tego, nie ma na nie miejsca w pudełku. Trzeba trzymać oddzielnie i tak też robię. Mobilność tej gry przez to jest zerowa. Gram w nią tylko w domu albo w ogóle.
CENA – podstawowa gra kosztuje 400 dolarów, plus transport. Ja wydałem DUŻO więcej i nie żałuje, ale przeciętnego fana plastiku i kartonu może to odstraszyć.
Co jest dobrego?
Epicka mroczna opowieść o przetrwaniu. Uczenie się z własnych błędów. Niespotykanie zróżnicowany rozwój postaci. Walki piszące historie, jak ta o kozie i toporniczce. Uwielbiam sklejać te modele, mogę dopasować pancerz i zbroje dokładnie do tego, co mam na kartach. Kocham rozwijać moją osadę, bo jest silniejsza, lepsza i to ja to zrobiłem. Akceptuje i przyjmuję los i brutalne śmierci ocalałych. Ich świat jest przerażający, rozumiem to. Niesamowicie angażuje mnie poznawanie nowych wrogów, skrawków opowieści wnoszonych na kartach trafienia czy akcji potwora. Lew np. zabija ludzi, bo lubi głaskać ich miękką skórę, jego przednia łapa stała się przez to bardziej ludzka. Strażnik jest tak butny, że nigdy nie dba o ochronę pleców, łatwiej go tam zranić, ale też zawsze pierwszym co robi to atak na ocalałych czających się za nim. Takie smaczki są cudowne.
Wiem, że jestem już nieobiektywny, wiem, że gra ma duże wady i można to zrobić lepiej, ale nie obchodzi mnie to. Uwielbiam oddawać się kaźni jaką jest kampania Kingdom Death Monster i dla mnie jest to gra 10/10. Polecam tylko tym, którzy mają odwagę przyjąć mroczny świat za swój i stawić mu czoła z wszystkimi jego niedociągnięciami.
Warto by dodać, że cała gra (i niemal wszystkie dodatki) została spolszczona. W oryginale taka ściana tekstu (i nie nie zawsze oczywistego angielskiego) łatwo potrafi niektórych odstraszyć od gry.
Racja racja, fanowskie spolszczenie szaleje gdzieś po sieci. Pamiętam ze sam dokupiłem kilka talii aby grać równocześnie w kilka kampanii bez zabawy z resetem decków. Jeśli masz linki to śmiało możesz się podzielić, gdzie to znaleźć.
Proszę bardzo.
https://www.gry-planszowe.pl/forum/viewtopic.php?f=61&t=59742
Wiem, że jeszcze istnieje wersja hiszpańska i rosyjska jeśli to kogoś interesuje 😀
Dzięki za reckę, brzmi to faktycznie epicko. Na równi z ceną :/
Jest wyprzedaż na Black Friday, i podstawka kosztuje „jedyne” $350 wtedy. Ja mam tego dobra dużo więcej, i wydałem dużo więcej, ale będę bronił gry rękoma i nożami.
Tyle plastiku i kartonu za ponad 1000 zł, a ludziom przeszkadzają gry na plejaka za 350 zł które dają zabawę na znacznie więcej godzin.
Mi KDM na pewno na więcej godzin starczy niż dowolna gra na pc/ps’a.
No nie wiem…. Ja już w to gram 2 lata… I to dość regularnie.
To chyba zależy od gry, ale za 1000 zł będziesz miał 3 gry AAA bezpośrednio od sony, a jest to zabawa na 150 – 200 godzin, a w przypadku takiego Godfalla to pewnie i 200 godzin na jeden tytuł nie starczy jeżeli dostarczą to co zapowiadają. Myślę że to kwestia indywidualna, bo np. Martin maluje figurki jeszcze i lubi lore tej gry. Nie przeszkadza mi to że ludzie kupują KDM za 1000 zł tylko że ludzie krytykują sony za 350 zł i jednocześnie są skłonni kupować tak drogie planszówki.
A mi się wydaje ze to inny target, i baza klientów się nie pokrywa.
Na Black Friday podstawka jest zazwyczaj za $325, a sama przesyłka podstawki jest za darmo (w cenie).
Nadal dużo, ale to nie 400 plus transport.