W branży gier wideo co jakiś czas wybuchają kontrowersje, które dzielą społeczność graczy, twórców i komentatorów. Jedna z najgłośniejszych w ostatnich miesiącach to konflikt pomiędzy dwoma znanymi postaciami: Accursed Farms i Pirate Software. Punkt zapalny? Inicjatywa Stop Killing Games, mająca na celu ochronę gier przed przedwczesnym „uśmiercaniem” przez wydawców poprzez zapewnienie dalszego dostępu do funkcji online lub udostępnienie narzędzi graczom, którzy chcą je zachować.
Pomysł spotkał się z dużym poparciem, zwłaszcza w Europie, gdzie zbierano podpisy pod petycją mającą nadać mu legislacyjną formę. Pisaliśmy więcej o tym w oddzielnym artykule – Ruszyła Inicjatywa Stop Killing Games. Niestety, zanim inicjatywa zdążyła się rozpędzić, mocna krytyka ze strony Pirate Software skutecznie zahamowała jej rozwój. Pirate Software, będący zarówno twórcą gier, jak i popularnym youtuberem, nie tylko nie poparł Stop Killing Games, ale publicznie określił ją jako „głupią” i „bezsensowną”. W swoich filmach oraz licznych wypowiedziach na platformach społecznościowych posunął się do ostrej retoryki, nazywając inicjatywę „używanym samochodem w ładnym opakowaniu” i twierdząc, że nie tylko nie zamierza wspierać tego pomysłu, ale wręcz będzie namawiał innych, by go bojkotowali. Tego rodzaju wypowiedzi, wypowiedziane w emocjonalny sposób, wywołały falę krytyki – zarówno od widzów, jak i innych twórców.
Wielu internautów oskarża Pirate Software o to, że przez swoje zasięgi i wpływ przyczynił się do osłabienia poparcia dla Stop Killing Games. Podczas gdy Accursed Farms walczył o nagłośnienie sprawy wśród europejskich graczy i prawodawców, Pirate podważał zasadność inicjatywy, skupiając się głównie na jej potencjalnych negatywnych skutkach dla twórców gier. Twierdził, że wymóg pozostawienia każdej gry w „grywalnym stanie” po zakończeniu wsparcia jest technicznie i finansowo niewykonalny. Jednak jak słusznie zauważyli inni deweloperzy, inicjatywa zakłada również możliwość przekazania narzędzi społeczności, co miałoby znieść ten ciężar z barków firm. Gra Heartbound produkcji Pirate Software jest teraz też ofiarą review bombingu ze strony niezadowolonych graczy.
Pirate Software konsekwentnie powtarzał, że jego krytyka była źle interpretowana. Twierdził, że chodzi mu o konkretne sformułowania w inicjatywie, a nie o jej ogólny cel. Problem polega jednak na tym, że jego własne nagrania z jego twarzą i głosem, gdzie używa wulgaryzmów i wyśmiewa ruch Stop Killing Games, przeczą jego późniejszym tłumaczeniom. Takie zachowanie, zwłaszcza w dobie internetu, gdzie nic nie ginie, nie przysłużyło się jego wiarygodności. Co ciekawe, w całym tym sporze do głosu zaczęli dochodzić również inni deweloperzy, tacy jak Jack Vania, którzy wyraźnie podkreślali, że problemy związane z utrzymaniem gier przy życiu po zakończeniu wsparcia zostały rozwiązane technologicznie już dekady temu. Twierdzenie, że nie da się ich wdrożyć, jest według nich wyłącznie wymówką ze strony wydawców, którym bardziej zależy na rocznym cyklu wydawniczym i ciągłej monetyzacji niż na ochronie kultury cyfrowej.
W odpowiedzi na zarzuty Pirate próbował przenieść dyskusję na wyższy poziom, sugerując, że obawia się nadużyć, jakie mogłyby wyniknąć z literalnego wdrożenia inicjatywy. Mówił o możliwych scenariuszach, w których prawo wymuszałoby niepraktyczne rozwiązania. Jednak i tutaj został szybko sprowadzony na ziemię – wskazywano, że jego interpretacja dokumentu jest celowo ekstremalna i oderwana od intencji autorów. Pojawiły się też głosy kwestionujące ogólną wiarygodność Pirate Software jako twórcy. W sieci zaczęły krążyć zarzuty o rzekome oszukiwanie podczas streamów (np. rozwiązywanie złożonych zagadek w grach jak Animal Well bez pomocy, mimo że większość graczy potrzebowała tygodni współpracy, by je odkryć), czy manipulowanie danymi dotyczącymi czasu gry. Takie działania, choć mogą wydawać się błahe, złożyły się na obraz osoby, która nie przyjmuje krytyki, a swoją pozycję w sieci buduje na micie nieomylności.
Co gorsza, choć Pirate Software twierdzi, że nie wspiera praktyk branży AAA i przeszedł na stronę niezależnych twórców, jego argumenty w sprawie Stop Killing Games zdają się wprost bronić interesów wielkich korporacji, które zarabiają na niedostępności starszych tytułów. Tworzy to wrażenie niespójności ideologicznej, która jeszcze bardziej osłabia jego przekaz. Spór ten pokazał, jak jedna opinia wyrażona z wystarczająco dużym zasięgiem potrafi wpłynąć na kierunek całej debaty. Inicjatywa, która miała szansę wprowadzić realne zmiany w ochronie kultury gier cyfrowych, została przyhamowana przez falę krytyki, z której spora część była oparta na błędnych założeniach, nadinterpretacjach i, jak niektórzy twierdzą, celowej dezinformacji. Jednak mimo tej kontrowersji, Stop Killing Games nadal ma swoich zwolenników i szansę na sukces. Być może potrzeba więcej dialogu, lepszego dopracowania zapisów i przede wszystkim wsparcia ze strony ludzi, którym zależy na przyszłości gier nie tylko jako produktów, ale jako kulturowego dziedzictwa. Ostatecznie, czy chcemy żyć w świecie, gdzie nasze ulubione gry po kilku latach znikają bez śladu, bo komuś przestały się opłacać?