Lubię odkrywać nowe gry, a jeszcze bardziej lubię, gdy coś niespodziewanego okaże się świetną grą. Lubię gry z motywem kontroli obszarów. Walka, emocje do ostatniej chwili i przepychanie się z przeciwnikami. Do rodziny dołącza The King is Dead, które od razu próbuje zaatakować podium. Jak się grało?
The King is Dead to świeżutka propozycja od wydawnictwa Ogry Games. Gra sama w sobie nie jest jakąś świeżynką, i to już jej druga edycja oryginalnie wydana przez Osprey Games autorstwa Peera Sylvestera. Gra jest przeznaczona dla maksymalnie czterech gracz, a trybu solo w niej nie stwierdzono, więc przynajmniej jednego przeciwnika musimy sobie znaleźć. Słowo przeciwnik nie jest tu bez znaczenia, ponieważ gra jest przedstawicielem mechaniki area majority, czyli kontrolowania regionów i uzależnienia od tego końcowej wiktorii. Król umiera i zostawia pusty tron. Trzy frakcje – szkocka, walijska i angielska tylko czekają na zgarnięcie korony, a gracze mogą im w tym pomóc. Wcielamy się w przedstawicieli rodów i manipulujemy wpływami w regionach, doprowadzając do przewagi jednej ze stron. Sporo blefu, jeszcze więcej taktyki i szacowania szans oraz ryzykownych posunięć – brzmi świetnie i takie jest w praktyce.
W kilku słowach, jak gramy?
Setup gry jest szybki, prosty i przyjemny. Plansza ląduje na środku stołu, kolorowe kosteczki w odpowiednich ilościach idą do worka i trafiają na regiony. Gracze dostają po osiem identycznych kart oraz dwóch stronników z woreczka. Wokół planszy wykładamy karty z regionów. Wybieramy pierwszego gracza i możemy zaczynać.
Począwszy od pierwszego gracza będziemy wykonywać akcję lub pasować. Wykonanie akcji polega na zagraniu jednej z kart, jakie posiadamy, rozpatrzenie jej efektów i obowiązkowo zabranie jednej z kosteczek z dowolnego regionu do naszych zasobów. Jeżeli zdecydujemy się spasować, to kolej wróci do ciebie po rozegraniu tur pozostałych uczestników zabawy i znowu decyzja będzie należała do nas. Dopiero gry wszyscy gracze jeden po drugim zdecydują się na pas runda się kończy i przechodzimy do rozstrzygania sporu o władzę.
Spory to nic innego jak rozpatrywanie regionów. Znajdujemy pierwszy nierozpatrzony z najniższym numerem i sprawdzamy, która frakcja ma tam największy wpływ. Usuwamy wszystkie kosteczki i umieszczamy kolorowy krążek w odpowiednim kolorze. Jeżeli region jest pusty lub dochodzi tam do remisu uważa się go za niestabilny i umieszcza się tam czarny krążek Francuzów. Na koniec odwracamy kartę regionu na drugą stronę i kontynuujemy rozgrywkę, aż do rozpatrzenia ostatniej karty.
Gra może się zakończyć na dwa sposoby – rozpatrujemy ósmy region lub Francuzi umieścić trzy czarne krążki. W przypadku inwazji francuskiej zwycięzcą jest gracz, który posiada najwięcej zestawów stronników (trzy kosteczki w różnych kolorach). Jeżeli dobrnęliśmy do rozpatrzenia ostatniego regionu zwycięzcę wyłonimy poprzez koronację. Sprawdzamy, która frakcja kontroluje najwięcej regionów, następnie zwycięzcą jest gracz, który posiada najwięcej wygrywających kosteczek.
Wrażenia
Jak odróżnić dobrą grę w morzu przeciętnych pozycji? Na ogranie, chociażby pobieżne, każdej z ciekawie wyglądających pozycji nie ma tyle czasu, a i zakupy staramy się przecież robić ostrożnie. Ja podchodzę do tematu wydawnictwami – z reguły większy kredyt zaufania mają tytułu wydawane pod konkretnym szyldem. Oczywiście, można się naciąć, ale z reguły gusta osób dobierających gry pokrywały się z moimi. Ogry Games sięgnęły po Unmatched, a teraz dają nam kolejną perełkę.
The King is Dead to gra, o której zdecydowanie za cicho w internetach. Mam nadzieję, że wszyscy grają i kupują, bo to po prostu genialny tytuł. Gra pochodzi z gatunku area majority, czyli w wielkim skrócie wygramy za kontrolowanie regionów. Gra robi to jeszcze lepiej i dodaje swój własny, unikatowy stempelek do znanej, chociaż nie aż tak lubianej powszechnie mechaniki. Od pierwszej partii gra mnie zachwyciła. Szybka nauka zasad, szybka partia i no cóż, przegrałem. To tytuł, który pozwala na łatwe i przyjemne wejście, ale żeby grać świadomie potrzeba czasu, chęci i odrobiny samozaparcia. Osobiście bardzo lubię masterowanie różnorakich gier i ogrywanie po raz enty, żeby wypróbować kolejną strategię bardziej świadomie. The King is Dead dało mi kolejną fantastyczną dwuosoboówkę do kolekcji i mocnego kandydata do top 10 gier z tego roku.
Zacznijmy od tematyki, która chociaż sztampowa to świetnie się wpasowuje w mechanikę gry. Król umarł i pojawiły się wilki walczące o władzę. Niestety są słabe i muszą oprzeć się na zdobywaniu wpływów większych frakcji. Będziemy mieszać w regionach i doprowadzimy do rozstrzygnięcia poparcia na korzyść jednej z frakcji. A wygramy, jeżeli najbardziej wspierane przez nas mocarstwo zdobędzie najwięcej terytoriów. W tle czai się też Francja, która bardzo lubi remisy pomiędzy graczami, ale może się też okazać jedną z ciekawszych strategii na prowadzenie rozgrywki. Cała otoczka brzmi może zagmatwanie, ale pomysł na rozgrywkę daje genialny. Decydujemy się wspierać czerwonych, więc pewnie chcemy zbierać ich kosteczki. Wszystko fajnie, tylko zbierając je z jakiegoś regionu osłabiamy ich wpływy i utrudniamy sobie zwycięstwo. Gdzie wzmocnić, gdzie osłabić i liczyć na potknięcie przeciwników? Może to Essex nie jest warte tego wszystkiego? Oddam je żółtym, a wzmocnię coś innego i zgarnę dwie prowincje? I bum, nagle wyszedł remis, bo przeciwnik pomyślał podobnie. Bardzo mi się podobała zabawa i manipulowanie wpływami – uważam, że jest jedną z lepszych, jakie w tym roku mi się zdarzyły.
W The King is Dead podoba mi się elegancja rozgrywki i minimalizm, po jaki sięgnęli twórcy. Na całą grę mamy tylko osiem kart. Ktoś może pomyśleć, że to dużo, zważywszy na niewielką liczbę terenów, ale nic bardziej mylnego. Czasami kluczowe regiony są przedmiotem sporu sięgającego kilku tur zagrywania kart. Nagle okazuje się, że każda jest szalenie istotna i ma ogromne znaczenie. Wszystkie potrafią namieszać, ale mi szczególnie przypadły do gustu te zaawansowane, wprowadzają nutkę nieprzewidywalności, ale też gamę jeszcze ciekawszych zagrań. Osiem kart, osiem możliwości bardziej bezpośredniego wpływania na grę i tyle. Podoba mi się taka łamigłówka i szacowanie każdego z zagrań. Wprowadza to sporo przyjemnych i trudnych do podjęcia decyzji przed każdym z graczy.
Gra nie ma praktycznie grama losowości. Wszystko zależy od naszych decyzji. Zwycięstwo, czy przegraną możemy dedykować tylko i wyłącznie sobie. Karty mamy takie same, stan planszy widzimy zawsze i wpływamy na niego według naszych upodobań. Gra przypomina mi czasami partię szachów z dużo ciekawszą mechaniką ubraną w ładne grafiki. Manipulujemy, blefujemy, ale wszystko to bez udziału losowych rzutów, pechowego dociągu, czy udanego dnia przeciwnika. Wspominałem wcześniej o Francuzach – to jedna z wielu strategii. Jeżeli widzimy, że przeciwnik zaczyna nam odjeżdżać to może warto sprowokować remis i koniec gry, który da w tym momencie zwycięstwo nam? The King is Dead to gra sprytu i sprytnych zagrań, które musimy odkryć.
Gra ma banalne do wytłumaczenia zasady, ale żeby wiedzieć, jak w to dobrze grać potrzebujemy dobrej chwili i kilku partii poświęconych na naukę możliwości. Nie od razu odkryto gambitu królewskiego, tak i w The King is Dead nie od początku będziemy wymiatać. Pierwsze partie to trochę ogarnięcie co możemy i jak to wpływa na sytuację na planszy. Wygrana jest niejako przy okazji i więcej w niej przypadku, niż świadomej gry. Z każdą kolejną rozgrywką jest dużo lepiej i gra pokazuje skrzydła. Jeżeli damy jej szansę i znajdziemy rywali, którzy będą się jej uczyć z nami to dostaniemy wspaniałą grę pojedynkową, która trwa niewiele, a dostarcza ogromną satysfakcję ze zwycięstwa. Co prawda na pudełku jest oznaczenie, że możemy grać w maksymalnie cztery osoby to jednak gry tego typu są według mnie skrojone na dwóch graczy. Żadne tryby, drużyny czy inne dziwi nie zastąpią nam pojedynku jeden na jednego. W tym przypadku dodam jeszcze, że czteroosobowa rozgrywa jest kiepska i przypomina mi granie w ślepą wojnę. Niby jesteśmy w drużynie, ale co zrobi nasz sojusznik to wie tylko on sam. The King is Dead to tytuł premiujący znajomość gry i ograny zawodnik raczej rozłoży początkującego na łopatki, dlatego warto mieć w miarę stały skład.
Jeżeli chodzi o stosunek ceny do zawartości, to jest świetnie. Okej, komponentów nie ma zbyt wielu, ale wydawca naprawdę stanął na wysokości zadania. Pudełko jest kompaktowe i wydaje mi się, że polepszyło się względem oryginalnej wersji. Gra jest do dostania w okolicach 100 zł. Jak na obecne czasy, to bardzo przyzwoita cena, zważywszy na tak fantastyczną pozycję. Pamiętajcie tylko, że The King is Dead nie przekona was do siebie, jeżeli nie lubicie gier typu area control, czy właśnie kontrolowania regionów. Nie ma tam nic więcej, a czysta walka o wpływy, więc fajnie by było, gdybyście, chociaż trochę lubili taką zabawę.
Podsumowanie
The King is Dead to kolejny hit spod skrzydeł Ogry Games. W małym pudełku, przy udziale niewielu elementów udało się stworzyć świetną i wymagającą grę o kontrolowaniu obszarów. Jeden z lepszych tytułów, jakie trafił na mój stół w ostatnim czasie i mocny kandydat do topki gier z tego roku. Są decyzje, jest przepychanie się z rywalem i ciekawy warunek zwycięstwa, który dostarcza emocji do samego końca. Życzę sobie i wam więcej tak udanych tytułów w przyzwoitej cenie.
[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Ogry Games za wysłanie gry do recenzji. Nie miało to wpływu na zawarte tu opinie.
Brak komentarzy