Tańcząc odbijanego ze strachem i trwogą


Tyl­ko słab­sze umysły śpieszą się, by wy­jaśniać to co osob­li­we i skom­pli­kowa­ne przez pry­mityw­ne pojęcie bytów nadprzyrodzonych. 

Dwóch zdeterminowanych badaczy. Jedna wyjątkowo upierdliwa w swojej postaci sprawa. Wnikliwe śledztwo mające na celu uratowanie upadku ludzkości.

Rita Young – młoda dziewczyna, sportowiec, adeptka prestiżowej uczelni z wieloma sukcesami na koncie. Postawiła za sobą barierę złożoną ze strachu, owianą tajemnicą i grozą, postanowiła już nigdy nie uciekać przed niebezpieczeństwem.

William Yorick – grabarz, przez życie idzie z łopatą, swój wymarzony fach czyli aktorstwo zostawił sześć stóp pod ziemią, teraz perfekcyjnie odgrywa rolę grabarza robiąc dobrą minę do złej gry. Do prowadzenia śledztwa skłoniły go znikające w dziwnych okolicznościach zwłoki, czyli publiczność bijąca mu brawa z zaświatów.

Oboje złączyli siły i stanęli oko w oko ze śledztwem u bram Arkham. Chodź trudnili się czymś zupełnie innym, w kwestii śledztwa i kooperacji wzajemnie się uzupełniali. Teraz znaleźli się w zdaje się patowej sytuacji, mieli za zadanie rozwikłać zagadkę zniknięcia pana Wanderbilda, znamienitego astronoma. Owa sprawa z daleka śmierdziała niebezpieczeństwem i powoli gniła w oparach tego smrodu oraz sekretów jakie opiewały ją i trawiły od środka, powoli nie szczędząc cierpienia.

Całe te przedsięwzięcie rzecz jasna miało mieć miejsce w posiadłości Wanderbilda, to właśnie tam można było znaleźć najwięcej dowodów mających znaczenie w sprawie. Nie po drodze było to domostwo badaczom, oj nie. Gdy zbliżali się coś jakby szumiało, słychać było jakiś dziwny skowyt, i uderzenia jakby drzwi łopotały skrzydłami ze złości. Jednakże odwagą było chociaż częściowe pokonanie strachu, więc zarówno Rita jak i William musieli, a właściwie chcieli podjąć ryzyko. Nawet jakby mieli zginąć i nigdy tej tajemnicy nie poznać.

 Weszli. Stało się. Stary dom Wanderbilda miał przyspieszone tętno, biło coraz bardziej niebezpiecznie a oddech świszczał i skrzypiał zarazem. Po zamknięciu za sobą drzwi znaleźli się w przedsionku, przedsionku piekła zdawałoby się. Podłoga w czarno białą szachownicę przypominała do bólu opuszczony szpital psychiatryczny, dalej zaś ciągnął się czerwony dywan, przykrywając te wspomnienia.

Rita mimo tego, że należała do płci pięknej nie mogła odmówić sobie siły i krzepy. Znalazłszy jakiś zabiedzony stolik, zaryglowała nim drzwi, wystarczy chociaż na jakiś czas i tym samym można go trochę zyskać. Prócz stolika jednak żadnej żywej duszy nie było widać ani słychać, nie żywej tym bardziej, i całe szczęście. Tylko ta podłoga trzeszczała coraz bardziej rozpaczliwie z każdym krokiem.

Rita z Williamem podjęli decyzję ważącą o ich losie. Postanowili nie cofać a iść dalej do przodu zostawiając za sobą złe wspomnienia.

 Otworzyli więc kolejne drzwi prowadzące w głąb tajemnicy. Tym samym dotarli prawdopodobnie do jadalni mieszczącej się w posiadłości. Do nozdrzy z wolna docierał swąd przypalonego jedzenia a walające się po stole okruszki zdawały się ruszać, to pewnie przez ramiona wiatru, które je popychały po połaci stołu.

Rozglądając się wokół nieruchomo zauważyli na drugim końcu pomieszczenia postać. Lecz w żadnym wypadku nie była to ludzka sylwetka. Prosto na badaczy po podłodze sunął Straszliwy Łowca, zostawiając za sobą pasmo wilgotnego śluzu. Na starcie z wężem wyruszył William, który w tym i kilku innych przypadkach odznaczył się wyjątkowym męstwem. Łowca został zabity równie szybko jak się pojawił.

Zaraz po tym jak potwór odszedł z hukiem, zza stołu wynurzała się czyjaś głowa, tym razem jak najbardziej ludzka. W głębi oczu mężczyzny pławiły się iskierki i strachu i nadziei walcząc w opozycji o wydostanie się na światło dzienne. Ów mężczyzna okazał się kamerdynerem pana Wanderbilda, miał zawiadiacki wąsik a poruszał się z gracją baletnicy i szybkością lamparta. Rita i William chcieli delikatnie przesłuchać i wypytać o szczegóły Eugena lecz lokaj za nic miał ich prośby. Bał się, trząsł jak galareta, lecz wierność panu brała górę nad strachem.

 Trzeba było zagrać w to inaczej, Rita jak na kobietę przystało użyła w iście mistrzowski sposób swojej siły perswazji i lokaj zaczął bardziej ufać badaczom. Po wszystkim okazało się, że Wanderbild trzyma jakieś klucze w sypialni, klucze z pewnością pomogą rozwiązać tajemnicę.

 Po przejściu kilku chwiejnych kroków odnaleźli sypialnię, która wyglądała dość przyzwoicie i nie budziła przerażenia wśród badaczy. Ich oczom ukazał się pokój, jakby podzielony na dwie części, w jednej z nich było wydzielone miejsce do pracy i przesiadywania, drugie zaś spełniało funkcję wyłącznie wypoczynkową.

Po przeszukiwaniu wszystkiego w sypialni znalazł się i klucz, stary, mosiężny klucz. Leżał w czeluści papierów w małej szufladzie pod biurkiem. Trzeba przyznać, że ktoś mógł postarać się ukryć go lepiej.

Można powiedzieć, że badacze mają na koncie połowę sukcesu, wydaje się, że nic gorszego nie może ich spotkać. A jednak…

Gdy bardziej uradowani ruszyli zwiedzać posiadłość żeby otworzyć drzwi jakim przeznaczony jest klucz, Rita kopnęła coś nogą. Było dość ciemno, ciężko było się odnaleźć i utrzymać równowagę. Mieli co prawda lampę naftową, ale i ta była już na skraju wyczerpania jakby coś przeczuwała.

Przedmiotem potrąconym przez Ritę okazał się być pokaźnych rozmiarów słój. W wyniku upadku szkło rozbiło się a ze środka wysypała się zawartość słoja. Rita schyliła się by delikatnie palcem sprawdzić co to jest, i wtedy zaskoczył ich przerażający krzyk, lecz nic nie było widać.

Wisk nie ustawał, a wręcz przeciwnie. Drażnił ich trąbki słuchowe coraz mocniej i mocniej. Badacze przystanęli na chwilę a płacz zamilkł razem z nimi, okazało się, że Rita nieświadomie rozsypała prochy niejakiej Lilith Wanderbild. To płakała jej dusza, niewidzialnymi łzami. Pokonali ducha, lecz ich przerażenie niebezpiecznie wzrosło.

Nerwy mieli w strzępach a ta cała atmosfera rozrywała je dalej i nie dawała za wygraną.

Resztkami sił, szukając desperacko wyjścia z tej śmiertelnej pułapki dotarli do biblioteki gdzie ku ich uciesze znaleźli sporo poszlak wskazujących na wyjaśnienie tego wszystkiego. Wśród sterty papierów i kartek ze starego dziennika można było znaleźć zapiski mówiące o tym czym trudni się Wanderbild. Nie,nie należała do tego tylko astronomia.

Zadaniem Wanderbilda miało być odprawienie koszmarnego rytuały w oparciu o swoją astronomiczną wiedzę. A wiedzę posiadał naprawdę dużą, co tylko było powodem do większych zmartwień. Rytuał miał prowadzić do powolnej, całkowitej zagłady ludzkości. Pozostawiłby po sobie tylko zgliszcza. Jedno było pewne, nie można dopuścić do finału tego przedsięwzięcia.

 Celem miała być wieża z dzwonnicą, czyli obszar poza wnętrzem posiadłości. Rita oraz William wdrapywali  się po schodach na dzwonnicę żeby powstrzymać za wszelką cenę te wydarzenia. Dosłownie za chwilę w akompaniamencie dzwonów miało zacząć się odśpiewanie rytuału a jego wyniki weszłyby w życie.

Wiadomo jednak, że droga do celu zawsze wiedzie po wybojach. Nie inaczej było także w tym przypadku. Biegnąc co tchu do miejsca tajemnego kultu, jak na złość zaczęły pojawiać się upiorne postaci i usiłowały nie dopuścić do przegranej zła. W gąszczu tych stworów był sam Wanderbild, we własnej osobie, a raczej w osobie potwora. Okazało się bowiem, że wszedł w skórę mistrza. Badacze obdarzyli swoją siłą i potęgą każdego kultystę z osobna a tym samym zażegnali niebezpieczeństwo. Zdołali również przerwać rytuał i zabić Wanderbilda by już nigdy nie maczał swoich ociekających czyjąś krzywdą łapsk w porządek świata.

Brak komentarzy

Zostaw Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Poprzednio Kupcy z Osaki - Recenzja
Następny Rising Sun - zapowiedź wschodzącej gwiazdy