Brian Boru – recenzja – król Irlandii szuka żony.


Walka o władzę to dość chwytliwy temat na grę planszową. Ciągłe podboje, przeciąganie zwycięstwa na swoją stronę, czy rzucanie przeciwnikom kłód pod nogi może się podobać. Brian Boru rzuca nas w konflikt o władzę w średniowiecznej Irlandii.

Brian Boru zostało w Polsce wydane przez wydawnictwo Portal Games. Mechanicznie gra sięga po dość odległe od siebie mechaniki – kontrolowanie terenów oraz zbieranie lew z kart. Autorem jest Peer Sylvester, którego możecie kojarzyć z ubiegłorocznego hitu The King is Dead. Minimum trzech graczy, maksymalnie pięciu w około godzinkę stoczą całkiem pasjonującą i emocjonująca walkę o władzę.

Każdą rundę w Brian Boru rozpoczniemy od draftowania kart. W pudełku znajdziemy dwadzieścia pięć różnych kart – od razu warto wspomnieć, że w mojej ocenie bardzo ładnych i całkiem klimatycznych, na których ważne są ikony na górnej i dolnej belce oraz numer i kolor. Wybieramy dwie i przekazujemy resztę dalej, aż do momentu, gdy wszystkie dobrane karty będą leżały przed nami. To niezwykle ważny moment w grze. Nie ma tu wiele emocji, ale draft ma to do siebie, że podejmowane podczas niego decyzje rzutują na całą rozgrywkę. Nie inaczej jest w Brian Boru – musimy wybierać karty rozważnie, patrząc na kolory miast, jakie potencjalnie mogą wejść, rozważać kartę zaślubin, czy najazd wikingów. Każdy detal może mieć znaczenie przy wyborze. Podobało mi się to, że wszystkie te informacje dostajemy wcześniej i od naszej analizy zależy, czy ręka, którą dobierzemy pomoże nam podczas rundy czy pogrąży, premiując oponentów.

Po drafcie następują próby – gracz kontrolujący znacznik Aktywnego Miasta, wybiera puste pole na planszy i zagrywa jedną kartę w kolorze tego pola, a pozostali gracze w kolejności będą dorzucać kolejne karty. Ich nie obowiązuje już sztywna zasada koloru, aczkolwiek na koniec próby zależy nam na tym, aby posiadać kartę właściwego koloru z najwyższym numerem. Po rozegraniu akcji mamy fazę utrzymania, w której sprawdzamy trzy tory, o które walczymy w trakcie rozgrywki oraz ewentualne kontrole regionów.

Nowiutka gra pana Petera Sylvestra to całkiem świeży mechaniczny miszmasz, który do kociołka wrzucił kontrolowanie obszarów oraz karciane branie lew. Cała magia tego tytułu dzieje się na kartach i zagrywaniu ich w serii rund przez graczy. Bardzo nam zależy na wygraniu danej rundy, ponieważ, dzięki temu będziemy mogli zastosować mocniejszą, górną akcję każdej karty. Bardzo fajne jest to, że pozostali przegrani też będą mogli coś zrobić Z drugiej strony na pewno nie uda się nam zgarnąć wszystkich zwycięstw, więc musimy strategicznie pomyśleć, kiedy warto coś odpuścić i zachować kartę dającą większe prawdopodobieństwo na sukces w kolejnej rundzie. Wydawało mi się, że taka walka na kartach i o regiony nie zadziała, ale wręcz przeciwnie – rozgrywka płynie niezwykle przyjemnie i po zagraniu mam chęć na rewanż.

Bardzo mi się podobało rozprzestrzenienia się po planszy. Nie możemy się ograniczyć tylko do jednego regionu i będziemy chcieli wygrywać próby, ponieważ tylko tak możemy się pojawić na innych terytoriach. Miasta z reguły mają jedno lub dwa połączenia, ale w ramach jednego i tego samego regionu. W grze, które stawia jednak na punktowanie za regiony chcemy być wszędzie i najlepiej w dużych ilościach. Z drugiej strony często będziemy musieli robić też dolne akcje – one generują nam pieniądze i rzeczy potrzebne do utrzymania się przy władzy lub umocnieniu się w regionie. Takie balansowanie, kiedy wygrać, a kiedy odpuścić działało świetnie i było mocnym punktem każdej rozgrywki w Brian Boru.

Początkowo trudnym do zrozumienia w kontekście walki o wpływy są małżeństwa, kościół oraz najazdy wikingów, ale szybko zaczniemy doceniać ich strategiczną moc wywracania gry. Każda z tych ścieżek działa nieco inaczej, ale wszystkie pozwalają na niezłe rozwiązania, które nieoczekiwania mogą przechylić szalę w jedną bądź drugą stronę. Małżeństwa z księżniczkami to szansa na zdobycie pieniędzy, które zawsze się przydadzą. Zdobywając żetony wikingów będziemy w stanie wyłączyć miasto przeciwnika, jeśli zgromadzimy ich najwięcej. Kościoły pozwalają nam policzyć jedno miasto jako dwa podczas sprawdzania kontroli w danym regionie. Każda z tych mechanik w ciekawy sposób generuje mnóstwo taktycznych i nieoczywistych rozwiązań przeróżnych sytuacji, jakie mogą wydarzyć się na planszy. Punkty możemy zdobywać na różne sposoby, i to jest mocną stroną Brian Boru.

Brian Boru, jak na dobrą grę area control stoi interakcją. Nie jest do delikatne szturchanie innego gracza, czy podbieranie mu ostatniego kamienia, czy innego zasobu, a ostra walka o najlepsze rzeczy, począwszy od draftowania kart, a skończywszy na najazdach na regiony. Na pewno nie jest też to jakieś mocno negatywne robienie czegoś – każdy nasz ruch ma wpływ na poczynania przeciwników i vice versa – my też musimy analizować ich ruchy po całej mapie.

Brian Boru to dość przystępna gra. Grę tłumaczy się niesamowicie szybko, a same zasady nie należą do najtrudniejszych i dość łatwo je sobie przyswoić. Ot, ważne są karty i ich ikonki, które na początku mogą sprawić problem, ale już w drugiej partii wszystko wiemy i pamiętamy. W pierwszych partiach widziałem też, że mniej ograni gracze nie potrafili do końca załapać fazy utrzymania i rozpatrzenia efektów zaślubin, najazdów i kościoła. Jeżeli szukacie pierwszego tytułu nastawionego na walkę o wpływy i regiony to Brian Boru jak najbardziej nada się do tego celu znakomicie.

Co może przeszkadzać w Brian Boru? Jeżeli szukacie klimatu w planszówkach tutaj na pewno go nie znajdziecie. Brian Boru nie jest grą, która zapada w pamięć epickimi momentami czy zagraniami rozwalającymi rozgrywkę. Tytuł jest dość matematyczny i w dużej mierze polega na liczeniu i szacowaniu prawdopodobieństwa wygranej próby. Jeżeli mamy dobrą pamięć możemy liczyć karty, które zostały już odrzucone. Wszystko jest kwestią statystyki i czasami biorąc jakąś akcję potrzebujemy chwilę, żeby policzyć najbardziej opłacalną dla nas opcje. To oczywiście kwestia graczy, ale czasami to może powodować przestoje.

Na zakończenie

Brian Boru to kawał świetnej planszówki z miksem pozornie niepasujących do siebie mechanik. Oprócz tradycyjnych sporów o dominowanie w regionach mamy jeszcze trzy miejsca, o które warto powalczyć. Wszystkie nasze akcje wykonujemy przy pomocy kart, które trafią do nas podczas draftowania. Ciekawym zabiegiem jest mechanika brania lew i karciane pojedynki między graczami. Sercem konfliktu w Brian Boru jest szukanie okazji i kalkulowanie opłacalności. Wysokich kart nie dostaniemy aż tak wiele, a tylko dzięki wygraniu prób będziemy mieli szansę na ekspansję po mapie. Warto też szukać okazji i przewidywać ruchy przeciwników, ponieważ nic tak nie daje satysfakcji jak rzucenie niskiej karty i zwycięstwo na pole, które wszyscy sobie odpuszczają. Brian Boru to dość świeże i ciekawe spojrzenie na gry area control. Jest szybko, intensywnie, chociaż czasami zbyt matematycznie. Niemniej gra ma sporo miejsca na taktyczne rozwiązania, a po rozgrywce czuć efekt jeszcze jednej partii. Bardzo udany tytuł – polecam!

[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Dziękujemy wydawnictwu Portal Games za przekazanie gry do recenzji. Nie miało to wpływu na zawarte tu opinie.

Może zainteresuje Cię nasza recenzja Biuro Śledcze: Śledztwa w Arkham i inne tajemnice ?

Brian Boru do kupienia tutaj.

Poprzednio Porady walki dla początkujących w Jedi: Ocalały
Następny Zombicide: Żywi lub nieumarli - recenzja - bardzo dzikie zombie!