Smętarz dla Zwierzaków to ponowna próba ekranizacji filmu z 1989 roku. Była to raczej średnia próba ekranizacji horroru mistrza grozy. Mowa tutaj oczywiście o Panu Stephen King oraz jego książce o tym samym tytule – Smętarz dla Zwierzaków.

Podobnie jak to było przy recenzji filmu Avengers: Endgame, tutaj także nie będę się kryć ze spoilerami. Mimo że wtedy udało mi się uniknąć najważniejszych wątków (ale nie robiłem tego specjalnie, po prostu nie musiałem o nich pisać), to teraz nie mogę obiecać że nie pojawią się konkretne spoilery.

Recenzja filmu Smętarz dla Zwierzaków zawiera spoilery. Nic nie ukrywam. Czytasz na swoją odpowiedzialność.

Film opowiada historię pewnego kota oraz jego poddanych, rodzinki składającej się z czterech osobników. Rodzinka zakupuje sporej wielkości działkę gdzieś na wiosce i tam się wprowadza i zaczyna nowe, powolne życie. Ojciec dwójki dzieci, Louis (Jason Clarke) jest lekarzem, natomiast żonka zajmuje się domem. Dzieci jak to dzieci, głównie chodzą do szkoły i nie robią nic więcej. Szybko jednak się okazuje, że na terenie działki można znaleźć Smętarz dla zwierzaków (pisownia oryginalna). Okazuje się, że na terenie terenów zamieszkałych przez głównych bohaterów od pokoleń swoje zwierzaczki zakopują mieszkańcy pobliskiego miasteczka. Wszystko by było spoko, gdyby nie fakt, że na tym smętarzu znajduje się olbrzymia barykada.

Fabuła jest przynajmniej w pierwszym okresie sztampowa. Szybko zaczyna krążyć w bardzo dziwnych kierunkach i tak naprawę przestajemy się spodziewać tego, co może się zaraz wydarzyć. Niestety, autorzy filmu starali się aktywować zbyt wiele wątków z książki. Nigdy jej nie czytałem, jednak wyraźnie widać, że część z nich to wielkie niedopowiedzenia. Dziadek mieszkający w pobliżu, Jud (John Lithgow) miał na przykład żonę, o której było tylko jednokrotne wspomnienie, a główny bohater przez cały film widział ducha który go ostrzegał i mu doradzał, ale jego przedstawienie wyglądało w taki sposób, jakby na początku był przerażony jego widokiem, a potem całkowicie się przeraził lub nawet zaakceptował. Duch ten należał do chłopaka który zginął w wypadku.

Podobnie żona głównego bohatera ciągle widziała zjawy związane z jej siostrą która była paskudnie chora i zginęła w tragicznym wypadku, teoretycznie właśnie przez tą bohaterkę. Oczywiście była tylko dzieckiem w tamtym okresie i ciężko byłoby przykładać jej winę do paskudnej tragedii. Jednak ona dalej się obwinia i widzi związane z tym zjawiska. Wszyscy tutaj widzą duchy. Czy widzieli wcześniej czy dopiero zaczęli w momencie wprowadzenia się tutaj? Tego się nie dowiemy z filmu, pewnie ten wątek został przedstawiony w książce.

Czy dałoby się to przedstawić inaczej? Niestety zdecydowanie tak. Film trwał około 90 minut, jednak największy nacisk był postawiony na sceny w stylu buu i budowanie napięcia, kiedy przez 5 minut ktoś powoli zbliża się do windy i po otworzeniu do nich drzwiczek nagle spada ciało widmo. Sytuacja wydarzyła się naprawdę. Sam film nie jest jakoś specjalnie straszny, ale jest na tyle intrygujący że chciałem obejrzeć go do końca. Porozmawiajmy jednak o samym smętarzu i cmentarzu. Dlaczego napisałem dwa razy? Zapraszam do kolejnego akapitu.

Smętarz dla zwierzaków i indiańskie grobowce

Smętarz można powiedzieć, został podzielony na dwa obszary. Pierwszy, dla zwykłych turystów, służy do grzebania właśnie zwierzaków. Za zbudowanym jednak przez indian wałem, znajdują się ziemie starożytne i paskudne, gdzie żyją prastare i wredne istoty. Prawdziwy teren dostępny tylko dla klientów VIP, którzy znają hasło (tutaj ścieżkę przez wał). Nie ironizuje teraz mocno. Ciało które zostanie tam zakopane, wróci do życia, jednak odmienione. Na początku spotyka to głównego bohatera, czyli kota właścicieli, który zginął potrącony przez ciężarówkę. Pewnie jest tutaj drugie dno, ale znowu nie zostało to dopowiedziane chociaż wydawało mi się, że w książce mógł zostać ten wątek rozwinięty.

W każdym jednak razie, kotek powraca, ale już nie mruczący i łażący za ludźmi jak rasowy pies. Teraz jest wredny, drapie bez powodu i agresywny. Do tego ma dziwne ślady na ciele. Niestety później ginie też dziewczynka, córka drugiego głównego bohatera i on ją też przywraca do życia. I tutaj znowu znajdziemy masę niedopowiedzeń, gdyż na ciele dziewczynki znajdują się dziwne, metalowe szwy. Oczywiście wątek nie został rozwinięty i nie wiemy czy zostały one zrobione przez lekarzy wcześniej, przez grabarzy, bo głowa była rozwalona i nie chcieli żeby na pogrzebie coś wypłynęło czy też tajemnicza siła która sprowadza nieumarłych znowu na ziemię. Szkoda, niepotrzebnie zaczynano te wszystkie wątki, bo można je było pominąć i skupić się na jednym dodatkowym (np. wcześniej wspomnianego ducha).

Jeżeli chodzi jednak o klimat filmu, zwłaszcza drugi cmentarz, ten starożytny i tajemniczy, to zostałem urzeczony tymi pojedynczymi scenami. Teren tam był mroczny, zabagniony i posiadał lekką, zielonkawą poświatę. Nie wiem czy twórcy inspirowali się obrazami wykreowanymi na bazie prozy Lovecrafta, ale czuć tutaj ten sam klimat, co na przykład w grze Call of Cthulhu. Starożytne, paskudne tajemnice nieprzeznaczone dla ludzi, gdyż ich poznanie może doprowadzić do szaleństwa. Cudowne.

Podsumowanie

O ile nie jest to film który zmieni moje życie i zdaję sobie sprawę, że bardzo ciężko jest zrobić dobry horror, to jednak całkiem pozytywnie spędziliśmy czas w kinie. To jest całkiem przyjemny, weekendowy horror by się poprzytulać i pochrupać popcorn dając odpocząć szarym komórkom. Do tego celu polecam, koneserzy kina raczej się bardzo rozczarują. Mi się podobało, ale nie oczekiwałem po tej pozycji intelektualnej wycieczki. I bardzo miłe sceny w klimacie Lovecrafta sprawiły, że zrobiło mi się ciepło na serduszku.

Podsumowanie

Raczej nic odkrywczego, ale można obejrzeć, Zwykły, średni film.
Ocena Końcowa 5.0

Brak komentarzy

Zostaw Komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Poprzednio Keyforge - Recenzja - Najbardziej unikalna gra karciana świata
Następny Welcome to... Atomowe Pisanki - recenzja dodatku do Welcome to...Miasteczko marzeń