Podobno wina była w odbiornikach. Nie wiem, nakombinowałem się, zasłoniłem okna, zamknąłem drzwi do kuchni, popsułem telewizor i monitor w komputerze i dupa, dalej nic nie widziałem. Twórcy serialu sami się także przy tym pogubili, bo najpierw mówili że to tak miało być, by był klimat i wyczuwalne zagrożenie z nieznanego, a innym razem jakiś pajac z HBO powiedział żebyśmy kupili lepszy sprzęt do odtwarzania. Nie wiem co to znaczyło, ale już ten odcinek zanosił piękną kraksę jaka nas czekała. Kiedy jednak całość się skończyła, miałem wrażenie że przeżyło może 50 – 100 osób. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że aż połowa nieskalanych i jeźdźców przetrwała. A to dopiero początek. Chowanie kobiet i dzieci w grobowcu, kiedy walczysz z gościem który ożywia zombie na odległość była co najmniej zabawna. To samo ustawienie wojsk. Komedię rozpoczęła szarża lekkiej jazdy na nieznanego wroga (bo żaden idiota nawet nie pomyślał by podpalić przedpole). Bardzo fajna i memiczna scena kiedy to gasły ich pochodnie doprowadziła mnie do uśmiechu zażenowania. W międzyczasie zaczął się ostrzał broni oblężniczej ludzi, którzy to oni sprytnie ustawili na samym czole armii, niczym ciężko uzbrojoną falangę. Chociaż może sprytniej by było je ustawić gdzieś za zamkiem, skoro wróg atakował z jednej strony? Czego ja oczekuję, potem było jeszcze gorzej.
Kolejny odcinek był zwykłym zapychaczem, jednak godnie idzie krok w krok za poprzednim show pełnym bezsensu. Zacznijmy od Jamiego oraz Wielkiej Kobiety, którzy to uprawiają namiętną miłość, aby to Jamie z samego rana zwiał do swojej siostry na małe co nieco. Sorry Brienne, nie byłaś dość dobra w łóżkowych manewrach by utrzymać przy sobie tego rycerzyka. Zostawmy ten odcinek, był tak samo nudny, jak i niepotrzebny, chociaż i tak lepszy od poprzedniego i następnego.
Bo w następnym dzieją się prawdziwe czary. O ile na początku szalony pirat spokojnie dał radę ustrzelić smoka, to potem nawet będąc ustawionym i przygotowanym oraz posiadając najeżone balistami mury miasta, to i tak nikt nie dał rady trafić smoka. Tradycyjnie też, armia broniąc rozstawiła się przed murami, a nie w środku. Pewnie żeby łucznicy mieli więcej celów do trafienia. Pewnie też już wiecie o tym, że Dany zwariowała i spaliła na popiół Królewską Przystań. Nie będę tego komentować.
Śmierć Varysa była pokazana w absolutnie durny sposób. Był jedną z najciekawszych postaci i jednocześnie bardzo niedocenionych. To samo zresztą dotyczy Daenerys, o tyle że wszyscy ją uwielbiali. Problem z tym, że ona nie była wcześniej kreowana na świruskę. Rozumiem skąd jej ochota spalenia miasta, naprawdę potrafię to zrozumieć. Przybywa tutaj z daleka, należy jej się tron, a wszyscy ją traktują z góry i nikt jej nie szanuje. Dużo przeszła, straciła przyjaciół, została zgwałcona. No lipa, ciężko zachować psychikę w jednym kawałku. Ale wcześniej nie miała pociągów do palenia kobiet oraz dzieci. Zabijała wrogów, zgoda, ale kurde, nie swoich poddanych. Co jej zawinił farmer który chciał się ukryć przed wojna w zamku? Idiotka, dobrze że zginęła.
Ostatnia ze scen z serialu jednak rozbawiła mnie do łez. Okazało się bowiem, że każdy kto mógł oraz chciał zostać królem już nie żyje :). Więc kogo wybrano na króla Westeros? Brana oczywiście. Koniec recenzji. Jestem bardzo rozczarowany. Twórcy serialu bardzo wyraźnie pokazali, że bez napisanej książki nie umieją zrobić dobrej Gry o Tron.
Brak komentarzy